Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Jednym tę ważną kwestią wyjaśnię rozstrzygnieniem: Gdyby był sejm Polski kongresowej przez cesarza i króla reskryptem kontrasygnowanym przez ministra sekretarza stanu, datowanym z Carskiego Sioła, zwołany w maju roku 1830 ogłosił się za nieustający i rewolucyjny, a odezwą do powstania naród pobudził; gdyby nadto ze strony narodu zadosyć się stało tej odezwie: w takim razie sejm byłby albo francuską Konwencją, albo rzymskim senatem, albo długim parlamentem angielskim. Ale na to się sejm piętnastoletniego Królestwa nie odważył. Przed rewolucją nie śmiał czynić przełożeń carowi ze względu nadużyć antykonstytucyjnych, monopoliów, tajnej policji, cenzury, więzień stanu, przedaży dóbr narodowych; nie śmiał nawet prosić uniżenie, żeby mu przy otwartych drzwiach obradować było wolno, nie 145 Ustaje walka, nie ustaje wojna. 200 śmiał oskarżyć ministrów, wykraczających przeciwko konstytucji; wetował miliony na pomnik wdzięczności dla Aleksandra; stracił periodyczność swoje. Ten charakter niemocy miała izba poselska przed nocą 29-go. Ten jest pierwszy zarzut, który jej historia uczyni. Co było bezsilne przed rewolucją, jakąż to w rewolucji moc mieć mogło? Nie w sejmie, ale za sejmem wzięło początek narodowe powstanie. Skutki tego dawały się postrzegać w całym jego ciągu. Jeden z publicystów francuskich tak mówi: „Gdy władza rozkazuje, potrzeba wybierać jedno z trojga: albo być posłusznym, albo czynić przełożenia, albo się zbuntować.” Sejm piętnastoletniego Królestwa żadnej z tych trzech rzeczy w swojej porze nie uczynił. Przed rewolucją nie umiał sprzeciwić się władzy arbitralnej. Nie umiał być posłusznym carowi, gdyż uznał rewolucją za narodową. Nareszcie w rewolucji dobrze zbuntować się nie umiał, mniemając, że monarchią konstytucyjną szóstej części polskiego kraju narzuconą powstanie narodowe zbawić potrafi. Nie sejm jako źródło władzy rewolucją, ale przeciwnie, rewolucja kierowała sejmem. Cóż stąd wyniknęło? Strata czasu, opóźnienie we wszystkim. Opinia zewnątrz sejmu kształcąc się codziennie i postrzegając własne złudzenie zaczęła być przezorniejsza niżeli w pierwiastkach powstania; widziała niebezpieczeństwa, ubolewała, wskazywała nareszcie ludzi, środki, lecz nigdzie nie będąc skoncentrowana, nie mając prawnej władzy, nie inaczej jak za pomocą sejmu na los rewolucji wpływać mogła. Zawsze trzeba było długiego czasu do tego, żeby nastroić ogromną machinę narodowej reprezentacji. Sejm głosu publicznego nie odrzucał, gdyż był patriotyczny: lecz zwykle kiedy mu zadosyć chciał uczynić lub czynił, już było za późno. Na negocjacjach między opinią a sejmem upływały najdroższe chwile, pora do działania bez skutku mijała. Powie kto: sejm nie potrzebował kierować rewolucją, gdyż to staranie zlecał rządom przez siebie stanowionym. Ta lotka przywiodła nas do upadku! Rządy wynikały z sejmu. W utworze zaś sejmowym to się mieścić '6Eie mogło, czego w sejmie nie było. Powolność sejmu, z jaką publicznej zewnątrz siebie utworzonej opinii w tym nawet dogadzał, co szkodziło sprawie narodu, a z drugiej strony opieszałość, z jaką to, co jej rzeczywiście pomagało, do skutku przywodził, przechodzą wszelkie wyobrażenie. Sprawę rewolucji częstokroć pokątna kabała wichrzyła. Sejm pod każdym względem, we wszelkim zdarzeniu przez publiczną uprzedzony opinią, porywany, łudzony, niekiedy nawet przerażany jej natarczywością, wszystkie prawdziwe lub podrobione manifestacje głosu powszechnego, złe i dobre czyny zatwierdzał zwierzchnią powagą narodowej reprezentacji. Niechaj to lepiej wyjaśni następujący przykład. I tak naród polski, lud, wojsko powstało dla wyjarzmienia kraju spod obcej przemocy. Sejm pospiesza z uznaniem tego czynu; powiada: zgoda! Pięknie to ze strony wyobrazicieli Kongresowego Królestwa i chwalebnie, choć jak wyżej nadmieniłem, niepotrzebnie. Wkrótce potem najwystępniejsza i najdowcipniejsza intryga przedsięwzięła wniwecz obrócić ten zamiar dyktaturą. Sejm znowu powiada: zgoda! I uznawszy wprzód rewolucją za rzecz narodową, mandatem ludu uświęca podejście Lubeckiego, uświęca bojaźń naszych tchórzów politycznych w dziele jedynowładztwa Chłopickiego, obwarowanym terroryzmem popularnego imienia, mającym wszystkie charaktery kontrarewolucji. Sejm to uczynił ulegając wrzaskom obłąkanych studentów. Upływa kilka tygodni. Myśl główna dyktatury, przewloką tak zgubna w owej porze z zaczajenia na jaw się wychyla. Chłopicki, niedawno półbożek gminu, upada niemocą stronników swej władzy. „Chłopicki zdrajca!” – woła opinia. Sejm powtarza jak echo: „Chłopicki zdrajca!” Możeż przynajmniej izba niewiadomością wyjść z ciężkiego zarzutu uczestnictwa w tej strasznej kontrarewolucji? Nie! Była bowiem wcześniej ostrzeżona, jak myślił Chłopicki. Jenerał Chłopicki postąpił sobie w tej mierze, jak należało uczciwemu człowiekowi. Gdy się coraz zbliżał termin narad sejmowych, zdarzyła się jedna z najosobliw201 szych scen naszej rewolucji. Dyktator trapiony z różnych stron ponawianymi prośbami utworzenia legii litewskiej, której był przeciwny, niepokojony także przez deputacje izb z przedsejmowych narad, żądał na koniec na dniu 17 grudnia, aby niektórzy członkowie izby poselskiej i senatu znajdowali się na posiedzeniu rządu