Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Car dowiedział się o przygotowaniach, które zresztą były przedmiotem rozmów całego miasta. — Jeśli panowie — zwrócił się do urządzających — spraszacie na tę zabawę kwiat litewskiego towarzystwa, a zwłaszcza najpiękniejsze jego przedstawicielki, to wystąpić należy z czemś takiem, coby godny było i ich i nas. Pozwólcie więc i mnie przyłączyć się do składki. Wydostał sakiewkę, wysypał na stół pięćset imperjałów. Budynek wznoszono z nadzwyczajnym pośpiechem. Młodzi, rwący się do życia i zabawy gwardziści napędzali flegmatycznego Szulca, nie dając mu chwili wytchnienia. Budynek był już w trzech czwartych skończony, gdy ojciec hrabianki, przechodząc mimo niego, dojrzał rzecz, która go zaniepokoiła. — Panie Szulc! — ostrzegł przywołanego architekta. — Te filary są za płytko wkopane — nie utrzymają pomostu... — Niema obawy, panie hrabio — odrzekł pewny siebie architekt. — Wiązanie dachu wzmocni je. We dwa dni później pomost runął. Za cud niemal trzeba było poczytywać, że wypadek nie pozbawił życia mnóstwa ludzi. Na szczęście przytrafił się w godzinach południowych, gdy liczni robotnicy zeszli z rusztowania dla spożycia obiadu. — Nie dla nich to było przygotowane... — mówili półszeptem różni ludzie poza sferą dworską i arystokratyczną. I myśl straszną dopowiadali sobie oczami. Miasto było wzburzone katastrofą; uderzyła w nie, jak grom. Ale ten grom był raczej grzmotem ostrzegawczym, niż piorunem. Ofiar nie widziano, choć je upatrywano. Pomiędzy młodzieżą, wśród rzemieślników i mieszczan rolnych, krążyły wieści równie dramatyczne, jak niedorzeczne. Ten wszakże, którego powinny były najbardziej zatrwożyć, był zupełnie spokojny, choć echa fantastycznych opowiadań i do niego dojść musiały. Katastrofę przepłacił życiem jeden tylko pośredni jej sprawca: Szulc. Rzucił się do Wilii w pobliżu miejsca wypadku i utonął. Na losy zabawy wypadek ani trochę nie wpłynął. Miejsce Szulca zajął inny architekt, i prześliczny letni pałacyk, otoczony zielenią i kwiatami, stanął w swoim czasie, gotowy na przyjęcie cara i zaproszonych gości. Pierwszą myślą hrabianki było: wymówić się od uczestnictwa w balu. Sprawa była trudna, możeby jednak kosztem pewnych ofiar dała się przeprowadzić. Ale hrabianka z przerażeniem największem spostrzegła, że walczyć musi tym razem nie tylko z ojcem swoim, lecz i z sobą... Jakaś głucha, bezimienna, sama siebie wstydząca się siła ciągnęła ją na ową zabawę, ku czci i rozweseleniu cara urządzoną. Czy tylko cara? Od pewnego czasu zauważyli wszyscy otaczający hrabiankę, a wkońcu dostrzegła i ona sama, że staje się przedmiotem ogólnej ciekawości i — adoracji. Ile razy pokazała się na ulicy pieszo, konno, czy w powozie, spotykała się na każdym kroku z uniżonemi pokłonami, z oczyma, wyrażającemi zachwyt, z pokornemi, żebrzącemi łaski uśmiechami. Pokazywano ją sobie wzrokiem, zwracano na nią pilną uwagę, śledzono nawet jej kroki. Zaczęło się to od oficerów wyższej rangi, dostojników, do osoby cara zbliżonych; rozszerzyło się później na całą niemal wojskowość; przeszło wreszcie do dygnitarzy cywilnych, a od nich do całej wytwornieszej publiczności. Była tem zdziwiona i zaniepokojona — wkońcu ją to zniecierpliwiło. Nie wyjeżdżała odtąd na miasto inaczej, jak w zamkniętej karecie. Teraz w duszy jej panowała rozterka. Zmagały się tam dwie mocy, już nie tylko przeciwne sobie, lecz i wrogie. Chwilami zrywał się w jej piersi istny huragan, na którego skrzydłach ulecieć chciała jak najdalej od Wilna, zabaw, dworu carskiego i cara. Przycichało to nagle, a wówczas, zamiast wycia burzy, słyszała jakąś przesłodką muzykę harf i fletów, z którą w jeden uroczy akord zlewała się brylantowa pieśń słowika... Za słowikami przepadała. Dowiedziawszy się, że najpiękniej śpiewają w Zakrecie, jeździła tam niemal codziennie późnym wieczorem, żeby nasłuchać się ich do syta. Samej siebie niepewna, starała się jak najmocniej przekonać ojca, że na bal jechać nie może. — Zobaczycie — mówiła głosem niecierpliwym, nie patrząc na hrabiego i kreśląc coś ołówkiem na dużym arkuszu — zobaczycie, że jeśli nie uda mi się choroby skłamać, to się naprawdę rozchoruję. Hrabia zwalczał jej upór najmocniejszemi argumentami; od argumentów przeszedł do próśb. Ona zawzięła się. Im bardziej nalegano, tem mocniej w uporze swym trwała. Znając córkę, i wiedząc, że z nią tym razem do ładu nie trafi, zmienił hrabia przedmiot rozmowy. — Co rysujesz, Marie? — zapytał. To proste zapytanie nadzwyczaj ją zmieszało. Zmięła papier w ręce, do kieszeni z pośpiechem schowała. — Nic nie rysuję... — zająkując się odrzekła. — Kreśliłam coś tak sobie, bez myśli... Hrabia nie dopytywał. W rzeczywistości, hrabianka Marja rysowała szkic tuniki, w jakiej pragnęła wystąpić na balu... Gdy jedna z dwóch istot, na które była teraz rozpołowiona, obmyśliwała plan ucieczki bodaj za Niemen, śladem braci, co się przekradli do armji Księstwa Warszawskiego, druga istota z nadzwyczajną pilnością pracowała nad przygotowaniem balowego stroju. Właśnie w przededniu powyższej rozmowy zwierzała się swej siostrze, hrabiance Morykoniównie: — Ty wiesz, Dorothée, że we wszystkiem lubię być oryginalną. Dowiedziałam się, że większość dam ma przybrać suknie z kwiatami — to dla mnie dość, żeby nie mieć na sobie ani jednego kwiatka. Szyją mi tunikę vedług mego wzoru. Cała z crépe de Chine; na niej haftowana atłaskiem girlanda z porzeczek. Przy tunice frendzla z tegoż samego białego jedwabiu, co cała suknia. Do tego szeroki pas ze sztucznych pereł, również frendzla obszyty. Ta ostatnia znakomicie podłuża stan — na czem dużo mi zależało, nie lubię bowiem dzisiejszej mody z wcięciem pod samemi pachami. Gorset sznurowany, na końcu każdego sznurka duża perła formy gruszkowej. Wrzeszcie kolczyki z prawdziwych pereł i przepaska do włosów z wysokim grzebieniem, wysadzanym brylantami. Zwierzenie skończyła zwrotem niespodzianym: — Z tego wszakże nic nie będzie... — Z czego? — Z mego stroju i z mojej zabawy. — Dlaczego? — Czyż trzeba pytać! Dla żadnej z nas miejsca tam niema. Nasze miejsce gdzieindziej. — Gdzie? — Kto nie ma tej drogi w sercu wypisanej, temu daremnie ją wskazywać. Rozeszły się zadąsane. Na kilka godzin przed balem, jeszcze w sercu hrabianki Marji toczyła się walka