Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Pamiętałam, jak Michael i Billy junior zawsze mi mówili: „Musisz ćwiczyć, bo inaczej zawsze będziesz rzucać jak dziewczyna". Ćwiczyłam, a jednak ciągle rzucałam jak dziewczyna. Nigdy do końca nie opanowałam tego zamaszystego ruchu nadgarstkiem. Matce Teresie chyba to nie przeszkadzało. Ruszała w pogoń za piłką, jakby każdy rzut był pierwszy. Czasami przynosiła ją z powrotem, czasami mnie pozwalała przejąć pałeczkę. W drodze powrotnej zatrzymałyśmy się w Surfsi-de Variety na wodę mineralną. Uczyłam ją pić z butelki. Ma wrodzony talent. Od powrotu zasadniczo siedziałyśmy przy telefonie. Około drugiej zadzwoniła Phoebe. - Sarah, wielkie dzięki, że zgodziłaś się wziąć psa. Zo staniesz na obiedzie, gdy ją jutro przywieziesz? „Dziękuję - miałam ochotę powiedzieć - naprawdę bym chciała. Ale zakochałam się bez pamięci i teraz każdą minutę muszę spędzać z... A oprócz tego zacznij traktować mojego brata tak, jak na to zasługuje, albo pożałujesz". - Dzięki, Phoebe. Mam coś przynieść? - John Anderson. - O rany, nie powiedziałeś „allo, allo" - To jeden z tych nawyków, których staram się pozbyć. - Chyba trochę mi go brakuje. Nie zareagował. Poczekałam jeszcze chwilę. - Eee, dzwonię, żeby ci podziękować za wczoraj. To było naprawdę miłe, że przyjechałeś aż tutaj. Doceniam to. - Nie ma sprawy. Zrobiłem to z przyjemnością. Myślałam, że zacznie normalną pogawędkę w swoim stylu. Ale nie zaczął. - Masz jakieś nowe anagramy? - zapytałam. - Niestety - Matka Teresa zostaje ze mną przez weekend. - Tak, wiem o tym. - Jest super. Spacerowałyśmy dziś po plaży Teraz kręcimy się po domu. - No tak. - Jesteś na mnie zły? - zapytałam żałośnie. - Wiesz, jeśli mam być szczery, nie wyglądałaś wczoraj na szczególnie osamotnioną. - To był... to był zupełny przypadek, takie chwilowe zawirowanie. Wiesz, Bob Connor mieszka na tym samym kempingu co Dolly, a facet, który dzwonił, odpowiedział kiedyś na moje ogłoszenie i zadzwoniłam do niego, bo byłam zamknięta w pokoju i nie mogłam wyjść, a Michael to mój brat... Dlaczego brzmiało to tak, jakbym się broniła przed wyrzutami? I dlaczego właściwie musiałam się tłumaczyć Johnowi Andersonowi? - Słuchaj, Sarah, nie musisz się tłumaczyć. Ale może powinnaś to sobie przemyśleć. W każdym razie dzięki za telefon... Wiesz, za pół godziny muszę być na mieście. Odłożyłam bez słowa. „Ale może powinnaś to sobie przemyśleć", powtórzyłam w myślach słowa Johna. Wybrałam numer Boba Connora. Telefon dzwonił i dzwonił. Bez odpowiedzi. I bez sekretarki, a więc bez okazji do dylematu, czy zostawić wiadomość, czy nie. Zadzwoniłam do ojca, kombinując, że mogłabym opieprzyć go za 142 143 wczoraj i w ten sposób zmitrężyć trochę czasu: „Billy Boy jest poza domem..." Rozłączyłam się. Kolej na Lornę. Też jej nie było. Sprawdziłam, czy moja automatyczna sekretarka jest na pewno włączona. Wcisnęłam play, chociaż widziałam wyraźnie, że lampka nie miga. Nic. Wyszłam sprawdzić skrzynkę pocztową. Zaproszenie, bym zmieniła życie, zmieniając kartę kredytową. Nie wiem dlaczego, ale byłam dziwnie przekonana, że to nie wystarczy. - Zaczynamy być nudne - powiedziałam do Matki Te resy. - Przecież nie możemy reszty życia spędzić w ocze kiwaniu na telefon od jakiegoś faceta. Nie wydała się mieć odmiennego zdania, wskoczyłyśmy więc z powrotem do auta i spokojnie ruszyłyśmy w kierunku autostrady Southeast Expressway. - Dokąd by tu pojechać, masz jakieś propozycje? - za pytałam. „Co powiesz na Szczenięcy Raj?", wyobraziłam sobie jej odpowiedź. Wyszło na to, że nie tylko gadam do psa, mówię również za niego. Uznałam, że to najmniejszy z moich problemów. - Świetny pomysł. Tak zrobimy. Większość liści leżała już pod drzewami. Szeleściły wokół naszych kostek, gdy spacerkiem okrążałyśmy park po zewnętrznej stronie płotu, żeby się zorientować, co i jak. Wielki pies doskoczył do ogrodzenia z siatki i oparł o nie przednie łapy, chcąc lepiej się przyjrzeć Matce Teresie. - Daj spokój, stać cię na więcej - szepnęłam. Półgłosem, tak żeby tylko Matka Teresa mogła mnie słyszeć, zaczęłam śpiewać starą piosenkę o zwykłym kundlu. Matka Teresa obrzuciła mnie spojrzeniem, którego nie powstydziłaby się sama Carol