Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Mogliśmy się przyjrzeć sytuacji tych pariasów, kiedy w 2005 roku mer Pekinu - w którym mieszkają trzy miliony imigrantów - ogłosił utworzenie specjalnych szkół dla ich dzieci, gdyż wcześniej bezskutecznie zwracał się do istniejących placówek, by je przyjęły. A oto w jaki sposób w Szanghaju władze miejskie dbają, żeby przybysze ze wsi nie integrowali się z ludnością miejską. Jedna trzecia spośród siedemnastu milionów mieszkańców Szanghaju to imigranci, lecz właściwie nie ma sposobu, żeby stali się obywatelami miasta i weszli w posiadanie dowodu osobistego, który ten fakt potwierdza i daje dostęp do świadczeń społecznych. W Szanghaju, jak we wszystkich chińskich miastach, istnieje swego rodzaju dziedziczna tożsamość lokalna. W Roku Koguta powiał nad miastem wiatr reform - władze miejskie stworzyły możliwość otrzymania lokalnego dowodu tożsamości dzięki małżeństwu, ale obwarowaną takimi restrykcjami, że aż wydaje się śmieszna. Zona obywatela Szanghaju, jeśli sama nie pochodzi z tego miasta, będzie mogła teraz otrzymać lokalną narodowość po piętnastu latach małżeństwa; wtedy też dzieci pochodzące z takiego związku staną się szanghajskimi obywatelami, ponieważ obywatelstwo dziedziczone jest po matce. Autorzy tej odważnej innowacji uznali za konieczne dodać, że mieszkaniec Szanghaju, biorący sobie za żonę jakąś „obcą", jest prawdopodobnie „biedny albo upośledzony". Kiedy zaniepokoiłem się losem mężczyzny spoza Szanghaju, który poślubiłby jego mieszkankę, usłyszałem w merostwie, że nowe prawo miejskie nie przewiduje takiego przypadku, gdyż „jest nie do pomyślenia, aby mieszkanka Szanghaju kiedykolwiek poślubiła Chińczyka pochodzącego spoza tego miasta". Moi rozmówcy w merostwie tłumaczą się, że gdyby imigranci zostawali obywatelami Szanghaju przez małżeństwo albo w inny sposób, to zalaliby wielką falą szkoły i szpitale, domagaliby się też mieszkań socjalnych. Władze nie byłyby w stanie poradzić sobie z tym problemem. A gdyby się rozniosło, do czego przybysze mają prawo, miliony innych napłynęłyby do miasta, tworząc wokół niego gigantyczne slumsy. Sztuka rządzenia Szanghajem polega więc na tym, by przyciągnąć wystarczająco dużo ludzi ze wsi, niezbędnych do zaspokojenia zapotrzebowania miasta na robotników niewykwalifikowanych, zamiataczy, kelnerów, a jednocześnie utrzymać ich na marginesie i zniechęcić do nadmiernego napływu. Niska płaca i złe traktowanie - o czym wiedzą mieszkańcy nawet najodleglejszych chińskich wiosek - osłabiają fascynację chłopów Szanghajem. Jak Upokorzeni ^^F 97 zawsze w Chinach, pozostaje możliwość obejścia zakazu. Każdy może sobie przepisać nabazgrane na miejskich murach numery telefonów, pod którymi oferowane są fałszywe dokumenty. To kosztowna inwestycja, rzadko dostępna dla wędrownych robotników. Szanghaj, a także Pekin i wszystkie wielkie miasta, jawią się więc paradoksalnie jako miasta o niemiejskim charakterze: jedna trzecia mieszkańców pracuje i żyje na peryferiach, pozostając jednocześnie obywatelami drugiej kategorii. Ci ludzie, żyjący na marginesie, nie urbanizują się, bo są w ciągłym ruchu. Niemożność posłania dzieci do szkoły w mieście, znalezienia przyzwoitego dachu nad głową oraz niepewne zatrudnienie powodują, że najsłabsi wyjeżdżają. Zastępuje ich natychmiast pańszczyźniana, świeższa siła robocza. „Wędrowni robotnicy płacą wysoką cenę za rozwój Chin" - zauważa pani Han Qiuyi, jeden z niewielu socjologów w Pekinie, którzy się nimi zajmują. Jej badania wykazują, że tylko posiadaczom dyplomów uniwersyteckich i bogatym biznesmenom udaje się legalnie osiąść w mieście: doktorat albo poważna inwestycja dają prawo do zmiany hukou. Wszyscy inni będą musieli wrócić na wieś lub krążyć z miasta do miasta. Ilu spośród mieszkańców wsi zdoła dzięki nauce uniknąć chłopskiego losu? Udaje się to nielicznym. Widzieliśmy, że wiejskie szkoły są na niskim poziomie, a jeśli komuś powiedzie się na egzaminie państwowym, będzie potrzebował sporych sum, żeby opłacić studia na uniwersytecie. Mobilność społeczna, która zawsze była niewielka, dziś maleje, ponieważ miejskie elity reprodukują się wciąż w tym samym kształcie, zapewniając swoim dzieciom monopol na wykształcenie w najlepszych szkołach i na najlepszych uczelniach, często uzupełnione studiami za granicą. Na pekińskich uczelniach młodzież wiejska to dwadzieścia procent studentów, chociaż chłopi stanowią osiemdziesiąt procent populacji Chin. Ich liczebność na kampusach wciąż spada, są traktowani przez swoich kolegów jak studenci drugiej kategorii. Rozwój gospodarczy kraju jest w głównej mierze oparty na wyzysku Chińczyków pochodzenia wiejskiego przez Chińczyków z miast. Ten wyzysk zakorzeniony jest w prawnej, zagwarantowanej przez partię dyskryminacji. Mao Zedong nadal pozostaje wielkim sternikiem W jaki sposób komunistyczny rząd mógł podjąć inicjatywę utworzenia dwóch narodów, nieomal dwóch odrębnych ras w obrębie narodu chińskiego? Jedyną przyczyną naszego zdziwienia jest nieznajomość prawdziwej natury partii. Retoryka Mao Zedonga sprawia wrażenie, że chińska 98 $§LL Rok Koguta rewolucja była rewolucją chłopską. Lecz chłopi stanowili zaledwie „piechotę" komunistycznej partyzantki, jak pisze histoiyk Lucien Bianco, nigdy jej nie przewodzili, nie mieli z niej żadnych korzyści. „Tak jak we Francji w 1789 roku - mówi pekiński socjolog Li Lulu - kiedy chłopi podpalili zamki francuskich arystokratów, ale władzę objęli adwokaci"