Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Pytająco popatrzyła na nieznajomą, ta zaś wyjaśniła: - Jesteś w Nowym Jorku, w szpitalu. Musieliśmy sprawdzić, co ci dolega. Rzecz osobliwa: w kategoriach medycznych, jak stwierdzili lekarze, nie dolegało jej nic. W tej chwili Ruth Liebman wiedziała aż za dobrze, iż wielu uchodźców nosi w sobie i zawsze będzie nosić tajemnice, o które osoba postronna po prostu nie ma prawa pytać. - Czujesz się lepiej? Lekarz dyżurny poinformował Ruth, że nie zdołano ustalić innych przyczyn wyczerpania, senności i osłabienia Ariany niż, co oczywiste, gorączka i torsje dręczące ją podczas całego rejsu. Uznano za sprawę krytycznie ważną, by ktoś spróbował odciągnąć dziewczynę znad przepaści, nad którą balansuje straciwszy wszelką wolę życia. I to spróbował szybko, zanim będzie za późno. Jako szefowa wolontariuszek Kobiecej Organizacji Dobroczynnej, Ruth postanowiła przyjrzeć się Arianie na własne oczy. Teraz była u niej już drugi raz - podczas pierwszej wizyty Ariana nawet nie drgnęła, chociaż tak jak dziś Ruth powtarzała jej imię i głaskała ją po głowie. Wykorzystując sen chorej, uniosła blade ramię, lecz nie znalazła wytatuowanego numeru, może zatem Ariana należała do tych nielicznych szczęściarzy, którzy uniknęli okropnego losu. Może przechowała ją jakaś rodzina, a może przypadł jej los ofiary szczególnego rodzaju? Uśpiona spokojna twarz prześlicznej filligranowej blondynki nie zdradziła jednak żadnego ze swych sekretów i Ruth wciąż znała zaledwie nazwisko dziewczyny, a także orientowała się, że wysłała ją za ocean i znalazła dla niej opiekunów paryska organizacja de Saint - Marne'a, kalekiego francuskiego arystokraty, który podczas wojny stracił żonę i dziecko. Odkąd Pearl Harbor wciągnął Amerykę do wojny, Ruth Liebman sama poznała smak tragedii osobistej. Przed napaścią japońską miała czwórkę zdrowych szczęśliwych dzieci; teraz pozostało ich tylko troje - dwie córki i syn. Simon został zestrzelony nad Okinawą. Paula omal nie straciła na Guam. Kiedy przyszedł telegram, dziewczęta były na górze, Sam zaś w pracy. Bliska omdlenia Ruth zamknęła się w gabinecie męża, trzymając w drżących dłoniach świstek papieru tak podobny do tego pierwszego i - jak pierwszy - przynoszący wieści o losie syna. Postanowiła stawić im czoło w samotności. Gdy rozłożyła arkusik, niepewność i rozpacz ustąpiły miejsca przemożnemu poczuciu ulgi: Paul był tylko ranny i za kilka tygodni miał wrócić do Stanów! Ogarnięta histeryczną radością, zadzwoniła do Sama. Nie musiała już silić się na kamienne opanowanie. Dla Liebmanów wojna była skończona. Nagła radość nasyciła całe życie Ruth, jej uczynki i myśli nową treścią, otworzyła przed nią nowe horyzonty. Przerażające doniesienia z Niemiec i to szczególne poczucie winy, że zostały jej oszczędzone męki, na które faszyzm skazał Żydów z Europy, pchnęły ją w wir działalności dobroczynnej. Teraz patrzyła na uchodźców z jeszcze większym niż dotąd współczuciem i miłością, a niezliczone godziny, jakie im poświęciła - oswajając ich z nową rzeczywistością, ekspediując do opiekunów z Południa czy Środkowego Zachodu albo odwiedzając w szpitalach, jak w tej chwili tę drobną przerażoną dziewczynę - były, z jej punktu widzenia, rodzajem modlitwy dziękczynnej za ocalenie Paula. Ariana próbowała skoncentrować wzrok na twarzy nieznajomej, zaraz jednak zamknęła oczy. - Dlaczego tu jestem? - zapytała. - Bo ciężko chorowałaś na statku, Ariano. Chcieliśmy mieć pewność, że nie będzie żadnych powikłań. Ariana z trudem zdobyła się na ironiczny uśmiech. Dobre sobie, nie będzie żadnych powikłań... Jakby wszystko nie było już powikłane! Przy pomocy nieznajomej dźwignęła się do pozycji siedzącej, wypiła nieco bulionu przyniesionego przez pielęgniarkę, po czym śmiertelnie wyczerpana tym niewielkim przecież wysiłkiem ciężko opadła na poduszkę. Ruth Liebman wygładziła pościel, spojrzała w udręczone fiołkowe oczy i nagle zrozumiała, co miał na myśli lekarz - te oczy słały przerażającą wieść, że leżąca nieruchomo dziewczyna wyzbyła się już wszelkiej nadziei. - Czy jesteś z Niemiec, Ariano? Skinęła głową i znów zamknęła oczy. Jakież w tej chwili znaczenie miało to, że jest z Niemiec? Była uciekinierką, jak inni. Po drżeniu powiek Ruth zorientowała się, że w dziewczynie budzą się wspomnienia. Delikatnie dotknęła bezkrwistej dłoni i powieki powoli się uniosły. Trzeba, uznała, wciągnąć ją w rozmowę, skłonić, by zrzuciła z siebie ciężar, odegnała prześladujące ją widma przeszłości. - Wyjechałaś z Niemiec sama? - zapytała, starannie wymawiając słowa. Pielęgniarka powiedziała jej, że Ariana zna angielski, nie potrafiła wszakże określić stopnia tej znajomości. Ariana pokiwała głową. - Okazałaś wiele odwagi. To była pewnie daleka podróż? Ariana, w której z początku zbudziła się podejrzliwość, postanowiła jednak odpowiedzieć, chociaż mimo woli przypomniała sobie wielogodzinne przesłuchanie, jakiemu poddał ją kapitan von Rheinhardt. Równocześnie z tym wspomnieniem przyszło inne... Manfred. Mocno zacisnęła powieki, a kiedy je uniosła, z oczu spłynęły dwie duże łzy. - Przejechałam tysiąc kilometrów - odparła. - Do Francji. Ruth nie ośmieliła się zapytać, skąd Ariana rozpoczęła wędrówkę. Nie ulegało wątpliwości, że każde odwołanie się do przeszłości na nowo budzi cierpienia Ariany. Ruth nigdy nie traciła nadziei do końca i o sensowności swej postawy umiała skutecznie przekonywać innych; dlatego tak wspaniale wywiązywała się z misji, którą na siebie przyjęła. Jako młoda kobieta pragnęła podjąć pracę w opiece społecznej, lecz jako żona Samuela Liebmana musiała znaleźć dla siebie inne formy samorealizacji