Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ustawa pochodzi jednak z okresu, gdy Papierem szafowało się bez ograniczeń, a druk rewersów kosztował grosze. Czytelnicy w ostatnich latach nagminnie 30 31 używali rewersów jako kartek do notatek. Od czasu, t rewersy są sprzedawane, marnotrawstwo ustało". Rzecznik w kolejnym piśmie ostrzegł rektora: "Form nie rzecz biorąc można by dopatrzeć się nawet obra? zasady konstytucyjnej". Minęły trzy lata. Cena rewersu wzrosła 25 razy. j Rzecznik wysyłał na uniwersytet pięć pism ponj łających. Rektor bronił się dwukrotnie. Biblioteka UW skapitulowała dopiero po czterech tach - rewersy są darmowe. - To sukces - ocenia prof. dr Mirosław Nestero\ - Mnie nie chodziło o pieniądze, tylko o zasadę. O przes ganię prawa. Jestem prawnikiem, pracuję na uniwersytec w Toruniu i uważam, że tak rażące nieprzestrzeganie prav na Uniwersytecie Warszawskim było karygodne. Pokrzywdzony: Część społeczeństwa (w jej imienii Kazimierz Dudziński, emeryt) Dotyczy: słowa "pedał" Kazimierz Dudziński z Nowej Huty ujął się za części społeczeństwa, która jest krzywdzona przez trzytomowj "Słownik języka polskiego". Na stronie 626 Kazimierz D. znalazł rzeczownik "pedał"; przeraził się jego trzecim znaczeniem. "Proszę sobie wyobrazić - pisze do Rzecznika - że w trzecim znaczeniu słowo to oznacza homoseksualistę". "Nie zgadzam się z tym" - dodaje. Kazimierz D. uzasadnia: "Pedał to przycisk nożny (np. pedał gazu, pedał hamulca itp.). Przycisk taki naciska się i depcze - nogą. Jeśli tofj 32 zastosujemy do geja brzmi ono wyjątkowo pogar-°wie ze względu na to, że jest w nim zawarta sugestia ^rTptania. Mówiąc tak do drugiego człowieka dajemy mu P° zrozumienia, że jest on deptany, czyli że nim pogar-y gdy de facto nie jest on deptany. Jest to oczywistym mówieniem i obrazą. Niestety, ludzie tak ich nazywają, definicja słownikowa »pedał - pederasta« sankcjonuje t n stan rzeczy. Oznacza to, że homoseksualista nazwany słowem »pedał« nie będzie mógł wnieść pozwu do sądu o obrazę, gdyż oszczerca ma prawo właśnie na tę definicję się powołać". Kazmierz D. domaga się więc: "Należy podać sprawę do Trybunału Konstytucyjnego, chodzi o wycofanie jeszcze nie sprzedanych egzemplarzy »Słownika...« z handlu i załączenia erraty z prawidłowym podaniem hasła »pedał« według mojej definicji". Definicja Kazimierza D.: "Pedał to taki, który gwałci lub dobiera się do dzieci, toteż zasługuje na społeczny ostracyzm. Trzeba przestrzegać przed nim miejscową społeczność". Kazimierz D. zwierza się: "Sam nie mogę oddać sprawy do sądu, bo nie mam pieniędzy na opłaty sądowe. Sprawa zaś jest niecierpiąca zwłoki, gdyż każdy, kto kupi słownik, będzie teraz o ludziach homo myślał i mówił niewłaściwie. A różnica w nazewnictwie musi być, aby ludzie ci, którzy często cierpią, nie musieli dodatkowo cierpieć z powodu chamskiego nazewnictwa". Kazimierz D. prosi na koniec, by biuro Rzecznika dobrze zakleiło list. W odpowiedzi Rzecznik stwierdził, że nie sądzi, by Jakikolwiek sąd czy organ administracji był właściwy do wypowiadania się w sprawie treści słowników. Do tego 33 powołani są językoznawcy. Co więcej, oni także nie dowolnie kształtować znaczeń słów. Znaczenia przydają słowom - sami ludzie. Twórcy słowników nie tworzą słów, tylko je opisują. Poza tym propozycja Kazimierza D. jest postulatem, by wprowadzić cenzurę, a w demokratycznym państwie prawnym cenzura jest nie do przyjęcia. Rzecznik przekazuje sprawę ad acta. Kazimierz D. nie zrażony, po 14 dniach: "Mój następny protest dotyczy Boga. Nie umieszczajmy imienia Boga na sztandarach wojska. Bóg powiedzij wyraźnie: »Nie zabrjąj«. Jeśli już musimy zabijać, róbr to wyłącznie we własnym imieniu, Boga w to nie mu szając...". Ad acta. Pokrzywdzona: Margaryta Kikiewicz z Warszawy Dotyczy: umożliwienia kontaktu ze światem Margaryta Kikiewicz z Warszawy czekała na telefon 19 lat. - Gdyby pani, na przykład, oślepła i dostała pierwszą grupę inwalidzką, natychmiast byśmy telefon przyznali - powtarzał dyrektor w Telekomunikacji. "Spełniłam ten warunek - napisała do Rzecznika - od 1990 r. jestem inwalidką I grupy. Nic to nie zmieniło". Margaryta K. dostała: cukrzycy, wylewu, paraliżu i przestała chodzić; raz spróbowała, ale się przewróciła; włożono ją w gips. Na trzecim piętrze bez windy potrzebowała kontaktu ze światem. Telefonu wciąż nie było. Pisała dalej. - Motywowanie, dlaczego w XX wieku potrzebuje się telefonu był° upadlające - wspomina córka Margaryty K. postawiły na Rzecznika. Ten poprosił zakład telekomunikacji, by z powodów humanitarnych dać Margarycie K. priorytet. Telekomunikacja odparła, że przecież Margarycie K. Już dawno przyznano telefon. I to na dwa tygodnie przed interwencją Rzecznika. Nieprawda. Jeszcze przez pół roku nikt się do niej nie zgłaszał i nie instalował. Kilka miesięcy później Margaryta K. umarła, a telefon podłączono w dwa miesiące po jej śmierci. - Do tego Telekomunikacja pomyliła się - mówi córka