Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wtedy był agresywny i wrogi, ale teraz wyglądał na człowieka chorego, markotnego i apatycznego. Wcześniej spacerował po korytarzu z zagryzionymi wargi i spoglądał dookoła podejrzliwie spod przymrużonych powiek. Był już sporo po sześćdziesiątce i cierpiał na okresowe ataki depresji. Schlichtmann pokazał mu probówkę z próbką Z. Riley rzekł z naciskiem, że to nie może być osad ściekowy z garbarni. Oświadczył, że nie przypomina sobie, by kiedykolwiek kazał Grangerowi wywozić jakieś śmieci z lasu. — Nie pamiętam — rzekł, kręcąc majestatycznie głową. — Ale mogło tak się zdarzyć? — naciskał Schlichtmann. Riley wzruszył ramionami. — Mogło albo i nie. Nie pamiętam. Tego popołudnia przez półtorej godziny na kolejne pytania odpowiadał w kółko: — Nie pamiętam. Gdy Schlichtmann zapytał o raport firmy Yankee, Riley odparł, że trzymał go u siebie w domu. Później, ku zdumieniu adwokata, przyznał, że miał w domu również inne materiały garbarni. — Wyniki moich osobistych obserwacji dotyczących urządzeń i zeszyty z recepturami. Receptury? Schlichtmann poczuł identyczne podniecenie, jak przed laty, gdy zadzwonił do niego Al Love. Starał się jednak niczego po sobie nie okazywać. Siląc się na spokój, zapytał Rileya, czy chodzi o receptury sporządzania roztworów chemikaliów stosowanych do wyprawiania skóry. — Tak, oczywiście. — I gdzie one teraz są? — Te receptury i reszta papierów? Najstarsze ciągle mam w domu. Przepisów na roztwory nigdy nie wynosiłem. Przynajmniej odkąd sięgam pamięcią. — Z jakiego okresu pochodzą? — Och, na to pytanie nie mogę odpowiedzieć. Niektóre są nowsze, inne starsze. Nazbierało się ich przez lata. Teraz są bezwartościowe, te receptury. Jak stare przepisy aptekarskie. Facher wstał, wyraźnie zaniepokojony omawianą tematyką. — Nie rozumiem, co moga mieć do rzeczy stare receptury — zwrócił się do sędziego. — Ale ja rozumiem — uciął Skinner. Później Riley zeznał, że przy różnych okazjach pokazywał adwokatom te zeszyty z recepturami, ale nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to było. Schlichtmann próbował go naprowadzić. — Może w czasie postępowania sądowego? — Tak, chyba tak. A czy Riley nie zeznał w czasie przesłuchania i podczas procesu, że cała dokumentacja dotycząca używanych chemikaliów została zniszczona w 1979 roku? Że nie zachowało się nic, ani jeden świstek potwierdzający rodzaj chemikaliów stosowanych w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych? Schlichtmann zwrócił się do sędziego: — Powinienem uzyskać dostęp do tych receptur w trakcie gromadzenia materiału dowodowego. Chciałbym zobaczyć je teraz. Facher oświadczył, że ich nie ma. Mary Ryan, która siedziała za jego plecami, w pierwszym rzędzie widowni, wstała i przyznała, że dysponuje pewnymi „dokumentami, które wcześniej przeoczyła”. Później dodała: — Złożyłam je w magazynie. Część znajduje się w moim biurze. Na swoją obronę miała tylko tyle, że w czasie gromadzenia materiału dowodowego Schlichtmann ani razu nie zwrócił się do niej o ujawnienie tej dokumentacji, chociaż musiał wiedzieć o istnieniu „wielu teczek z papierami, do których nikt nigdy nie zaglądał”. Jan ponownie zwrócił się do sędziego z prośbą o zgodę na przeszukanie magazynu. — Mówimy o magazynie pełnym starych papierów — odparł Skinner. — Uznanie ich za materiał dowodowy przekształciłoby to postępowanie wyjaśniające w długotrwały proces. Ja natomiast chciałbym jak najszybciej zamknąć tę sprawę. Tym razem Schlichtmanna stracił zimną krew. — Na litość boską! — wykrzyknął. — Przyczyną tego posiedzenia są przecież zatajone materiały. Dowiedzieliśmy się właśnie, że pozwany ukrył całą dokumentację. Jak może pan twierdzić… — Wcale nie jestem pewien — przerwał mu sędzia — czy rzeczywiście zwracał się pan o ujawnienie wszelkich dokumentów, jak teraz pan utrzymuje. Żaden pozwany nie ma obowiązku dobrowolnie przedstawiać niczego, o co nie występowała strona powodowa. Do końca przesłuchania Rileya wyszło na jaw, że garbarz zaczął sobie „nagle przypominać” o wielu sprawach. Tak więc kłamał, że nigdy niczego nie wywożono z piętnastoakrowego lasku, że nigdy nie widział na tym terenie żadnych śmieci, że zniszczono całą dokumentację garbarni sprzed 1979 roku. Kłamał nawet w kwestii urządzeń, w których stosowano tetrachloroetylen. Na tę rozbieżność sam sędzia zwrócił uwagę i zapytał: — Zatem w czasie procesu zeznał pan nieprawdę? W sali zapadała grobowa cisza. Dotąd, ilekroć Schlichtmann udowadniał kłamstwa Rileya, garbarz uparcie powtarzał, iż niczego nie pamięta. Teraz jednak pochylił nisko głowę i powiedział: — Zgadza sie, zeznałem wtedy nieprawdę. Donna Robbins siedziała na widowni i obserwowała zeznania Rileya. Można się było spodziewać, że zdemaskowanie dyrektora sprawi jej radość, tymczasem mruknęła pod nosem: — Boże, jak mi go szkoda