Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

A jednak w sumieniu moim czuję i zeznaję, że zasłużyłem na nie. Tylko, widzisz, dotąd przyzwyczaiłaś mię do bezgranicznej miłości, do bezwarunkowego twego przebaczenia. Myślałem, że i teraz je znajdę... dlatego przybyłem tu do ciebie po ciebie. Jestem winnym, bardzo winnym: zmarnowałem życie i moje, i twoje, ale nie doszedłem jeszcze do tych granic nikczemności, które przeszedłszy, człowiek zaczyna kłamać... Nie kłamałem nigdy przed tobą i dziś nie skłamię... Tak, przybyłem tu dlatego, że wiedziałem, iż jesteś już lub wkrótce zostaniesz bogatą... Myślałem sobie, że jak dla mnie na ziemi całej nie ma kobiety jak tylko ty jedna, tak dla ciebie nie ma mężczyzny jak tylko ja jeden. Myślałem, że jak dla mnie bogactwo bez ciebie znaczyłoby tylko kawałek powszedniego chleba bez najmniejszego promyka szczęścia i zadowolenia, tak dla ciebie beze mnie bogactwo to byłoby udręczeniem. Tak myślałem i przybyłem tu, aby ci powiedzieć: połączmy się i razem dokończmy steranego przeze mnie życia naszego. Nie chcesz tego, odwracasz się ode mnie, powiadasz, że przebrałem miarę złego, jakie ci wyrządziłem; dobrze więc, odejdę i nie wrócę, bo jakkolwiek nisko upadłem, nie doszedłem jeszcze do takiego stopnia znikczemnienia, abym miał błagać kobietę, która mię odtrąca w imię bogactwa swego... Odetchnął głęboko i umilkł na chwilę. Gdy zaczął znowu mówić, Rozalia podniosła się, ale nie odjęła dłoni od twarzy i pozostała nieruchoma. - Ale nim odejdę - zaczął mówić znowu - nim odejdę, pozwól mi powiedzieć, że miłość moja dla ciebie ani na jeden moment nie była udaniem... Jesteś jedyną kobietą, jaką kochałem... a byłem także stały, przyznać musisz, bo od owego letniego poranku, o którym wspomniałaś, upłynęło wiele wiosen i jesieni, a dziś kocham cię jeszcze tak samo jak wtedy... Tylko byłem tchórzem i nie potrafiłem, dla twojej nawet miłości, oko w oko spojrzeć ubóstwu... Gdym utracił majątek, uciekałem od tej mary, tak strasznej dla mnie, po lądach i morzach... Brałem się do wszystkiego, pochwytywałem wszystko i nic utrzymać nie umiałem, i zawodziłem się na wszystkim. Próbowałem zarabiać sobie na był codzienny pracą rąk lub głowy, ale przyzwyczajenia całego życia brały zawsze górę. W niczym nie wytrwałem, bo posiadając wszystkie do pracy zdolności nie posiadałem woli, której brak unicestwiał we mnie dobre porywy i łamał postanowienia... Wola moja utonęła tam, gdzie zginęło mienie moje... w latach próżniactwa, miękkości i zbytków... Czyliż będę tu opowiadał nędzny żywot, jaki pędziłem od czasu, gdy ze stron tych wydalony zostałem utratą mego mienia? Czyliż będę opowiadał to życie, pełne wstydu i gorzkich łez, połykanych ze śmiechem na ustach? Przez te lat kilka byłem wszystkim i niczym nie byłem... Zaczynałem pracować w handlu i rzemiośle, i rzucałem pracę, aby rezydować u bogatych krewnych lub służyć za igraszkę dawnym przyjaciołom w chwilach ich znudzenia... Tu i owdzie wygrywałem garść pieniędzy w karty lub inną grę jaką... ten i ów widząc położenie moje zwrócił mi jakiś dług, zaciągnięty u mnie dawniej, i tak żyłem z dnia na dzień. Byli tacy, co się śmiali ze mnie, i tacy, co się nade mną litowali. Śmiech stanowił jedno, a litość drugie ramię tych kleszcz, które ściskały mi gardło, a śmiały się hańbą. Byłem wszędzie i nigdzie nie byłem, bo wałęsałem się po wszystkich kątach świata, a nikt mię nie spostrzegał, bom znaczył w świecie mniej jak ziarenko piasku, tyle ile w świecie znaczy próżniak i zjadacz cudzego chleba. O! okropne życie! Po cóż ci je rozpowiadam, Rozalio? Albożeś go nie znała? Albożem ci o nim nie mówił? Alboż w życiu tym nie świeciłaś przede mną jak jedyna gwiazda przebaczenia, jak słońce drogich wspomnień, jak jedyna na świecie istota, o której powiedzieć mogłem: kocha mię? Od czasu do czasu biegłem do ciebie, aby z ust twoich posłyszeć ten wyraz, na skrzydle którego unosiłem się w te chwile dawne, dawne, gdy nade mną, uśpioną dzieciną, pochylona wymawiała go matka moja! Biegłem do ciebie, aby spojrzeć w twoje ukochane oczy i rękę twoją do ust przycisnąć, i wracałem do nędzy mojej od ciebie, bo mogłemże wplatać cię wraz ze sobą w ohydne koło moich losów, losów, przeze mnie samego zgotowanych? Urwał mowę, zakrył twarz dłońmi i płakał. Rozalia patrzyła znowu na niego, ale we wzroku jej zniknął gorączkowy ogień, co go przed chwilą rozpalał, z ust ześliznęło się szyderstwo, i cała twarz przybrała wyraz wielkiej powagi, z głębokim połączonej smutkiem