Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Chcę się o tym więcej dowiedzieć. Powiedzieliście, że widzieliście ciała. Czyje? - Widziałam jedno ciało - jeśli nie liczyć zabitych merów. - Jerusha zawahała się, jakby czuła coś więcej niż tylko nieprzyjemne wspomnienia. Sparks bawił się agatami na końcu pasa, jak biczem uderzał nimi o udo, krzywiąc się przy każdym ciosie. - Było to ciało dillypa. - Psa! - Z ulgą zmieszała się w tym słowie pogarda. - Nie, Wasza Wysokość - powiedziała zimno PalaThion. - Dillypa. Wolnego obywatela Hegemonii, gościa obywatela Ngeneta. Został zadźgany. Według zeznań Ngeneta zaginął inny jego gość, przypuszczalnie także nie żyje. Była to obywatelka tego świata, Letniaczka nazwiskiem Moon Dawntreader. Ciała merów zostały poćwiartowane. - Powiedziała to z najwyższym wstrętem. - Poćwiartowane? - zapytał trochę zbyt głośno Sparks. Arienrhod poczuła na sobie palące spojrzenie PalaThion w chwili, gdy wymawiała imię Moon. Podejrzewa. Była jednak na to przygotowana i nie zmieniła miny grzecznego obrzydzenia. - To nazwisko gdzieś już słyszałam... Czy to twoja krewna, Sparksie? - Tak, Wasza Wysokość. - Zacisnął jedną dłoń na drugiej, Arienrhod widziała, jak wbija paznokcie w ciało. - Przypominacie sobie może, była moją kuzynką. - Masz moje kondolencje - powiedziała to bez śladu ciepła. PalaThion patrzyła na nią bez rozradowania czy rozczarowania, lecz z dziwną mieszaniną tych uczuć. - Wróciła tu nielegalnie. Zniknęła pięć lat temu. - Coś zazgrzytało w jej głosie. - Chyba przypominam sobie ten incydent. - I myślałam, że to już koniec, lecz tak nie jest. - Co macie na myśli, mówiąc, że mery były poćwiartowane? - zapytał ponownie Sparks. - W jaki sposób? - Mam na komendzie nagrany film, jeśli bawią was takie widoki, Dawntreader. - Cholera, nie o to mi szło! Chcę wiedzieć, co się stało z Moon. - Sparks - Arienrhod pochyliła się w spokojnej przestrodze. - Komendancie, to przecież jego kuzynka. Nic dziwnego, że interesuje się tym zdarzeniem. - Niech go diabli... widać aż za bardzo to zainteresowanie. - Wasza Wysokość, były... obdarte ze skóry - PalaThion nadal krzywiła się mocno. - Obdarte? - Spojrzała na Sparksa ze skrywanym zdziwieniem, ujrzała w jego oczach brak zrozumienia. - Starbuck nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Po co miałby je obdzierać ze skóry? - Lepiej ode mnie znacie jego powody, to wasz człowiek - PalaThion bawiła się pasem z bronią, niebezpiecznie blisko dochodząc do arogancji. - Któż inny miałby możliwość jednoczesnego zabicia tylu merów? Nie podoba mi się to. Zbyt mało wiem. Arienrhod gładziła przezroczyste krągłości poręczy tronu. - Cóż, mówiąc szczerze, komendancie, jeśli nawet to zrobił, nie pojmuję waszego zainteresowania. Wkrótce i tak umrze, gdy tylko nadejdzie Zmiana. - Wzruszyła ramionami, godząc się z tym fatalistycznie, i lekko się uśmiechnęła. - Prawo nie może na to zważać, Wasza Wysokość. - Jerusha spojrzała ostro na Królową. - A ponadto - taka śmierć byłaby dla niego zbyt lekka. Sparks odwrócił się, zatrzymał i pogładził włosy. Arienrhod poczuła nagle kipiącą w uszach krew. - Mów za siebie, pozaziemko! Radziłabym pomyśleć o własnych losach po Zmianie, a nasz pozostawić nam. - Wasz los, Wasza Wysokość, i mój są z sobą związane, bo Tiamat podlega Hegemonii. - Arienrhod odniosła wrażenie, że słowo podlega zostało lekko podkreślone. Przekonanie Jerushy załamało się jednak już w czasie tego blefu, powróciła do zwątpienia w siebie. PalaThion wiedziała - tak, wiedziała - że Zima coś planuje, ale była przy tym przeświadczona, iż nie może temu zapobiec. - W każdym razie chcę przesłuchać Starbucka i spodziewam się, że w tym pomożecie - powiedziała dobitnie, nie licząc na to. - Oczywiście zrobię wszystko, co będę mogła, by wyjaśnić to nieprzyjemne zdarzenie. - Arienrhod rozplotła kołnierz z krystalicznych paciorków, pozwoliła im spłynąć swobodnie na srebrną suknię. - Ale Starbuck to człowiek wolny, przychodzi i odchodzi, kiedy chce. Nie wiem, kiedy się z nim spotkam. Usta PalaThion skrzywiły się powątpiewająco. - Moi ludzie będą go szukali, ale oczywiście bardzo by mi pomogło, gdybym poznała jego nazwisko. Arienrhod nakazała Sparksowi podejść do podwyższenia, gładząc jego nagie ramię. Poczuła, jak drży, jakby jej dotknięcie sparzyło go chłodnym ogniem. - Przykro mi, komendancie. Nikomu nie mogę wyjawić jego nazwiska, byłoby to zdradą zaufania, najgłębszych podstaw jego pozycji. Będę jednak bacznie go obserwować... - Wyciągnęła rękę, by musnąć kędzior jego włosów, owinąć go wokół palca. Odpowiedział jej wzrokiem pełnym nagłego lęku. Uśmiechnęła się, niepewnie odwzajemnił się tym samym. - Sama to wykryję. A wtedy go złapię! - PalaThion pochyliła się z pełnymi pozorami dworskości i wyszła z sali. Sparks roześmiał się, pozbywając napięcia. - Prosto na jej oczach! Arienrhod przyłączyła się do niego, nie czując właściwie radości; wspomniała czasy, gdy śmiech był czymś prostym, płynął z uciechy, a nie bólu..