Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

W ten sposób spełnicie bodaj prawo natury, wybierając swoje towarzyszki, zaślubiając je wedle serca. — Pani, słowa twoje świadczą, że obcy ci jest i duch rodziny i duch religii. Toteż, nie zawahasz się między egoizmem społecznym, który cię rani, a egoizmem człowieka, który obudzi w tobie pragnienie rozkoszy... — Rodzina, księże, alboż ona istnieje? Nie uznaję rodziny w społeczeństwie, które po śmierci ojca lub matki, dzieli maj4" tek i powiada każdemu aby szedł w swoją stronę. Rodzina t jest czasowa i przypadkowa spółka, którą śmierć rozwiązuj 88 Ł I Nasze prawa zniweczyły ród, dziedzictwo, ciągłość przy-w i tradycji. Widzę dokoła siebie same gruzy. — Wrócisz pani do Boga dopiero wówczas, gdy ręka jego • żv nad tobą; życzę ci, byś miała dość czasu, aby się z nim Za ednać. Szukasz pani pociechy spuszczając wzrok ku ziemi, miast podnieść go ku niebu. Filozofowanie i osobisty interes skaziły twoje serce; jesteś głucha na głos religii, jak wszystkie dzieci tego wieku bez wiary! Rozkosze świata rodzą jedynie boleść. Odmienisz cierpienia, to wszystko. __Zadam kłam twemu proroctwu, księże - rzekła uśmiechając się z goryczą - zostanę wierna temu, który umarł dla mnie. __Boleść - odparł - zdolna jest żyć jedynie w duszach przygotowanych przez wiarę. Spuścił z szacunkiem oczy, alby nie okazać powątpiewania, które malowało się w jego wzroku. Gwałtowność skarg, jakie się wydarły margrabinie, zasmuciła księdza. Widząc w nich ludzkie ja pod tysiącznymi formami, zwątpił aby mógł trafić do serca, które ból wysuszył zamiast je użyźnić i gdzie ziarno boskiego siewcy nie miało wejść, bo jego słodkie wołanie zagłuszył wielki i straszliwy krzyk egoizmu. Mimo to, okazał wytrwałość apostoła: wrócił jeszcze kilka razy, wciąż wiedziony nadzieją odzyskania dla Boga tej szlachetnej i hardej duszy. Ale stracił nadzieję, skoro spostrzegł, że margrabina lubi z nim rozmawiać jedynie dlatego, iż znajduje słodycz mówienia o tym, którego straciła. Nie chciał poniżać swego powołania, stając się powiernikiem namiętności; przerwał te rozmowy, wracając do formułek i ogólników. Nadeszła wiosna. Margrabina wyrwała się nieco ze swe głębokiego smutku; zajęła się z nudów majątkiem, zarządziła ja-Kies roboty. W październiku opuściła stary zamek, gdzie wypoczynek wrócił jej dawną świeżość i piękność. Ból, zrazu gwałtowny jak dysk rzucony z siłą, roztopił się wreszcie w me-ancnohi, jak dysk zatrzymuje się w słabnących stopniowo obro-• Melancholia składa się z szeregu podobnych drgnień mo-ych, z których pierwsze graniczy z rozpaczą, ostatnie .° szą. W młodości jest ona niby mrok poranny, w starości Wleczorny. 89 Kiedy powoź jej przejeżdżał przez wieś, ksiądz któr* z kościoła na plebanię, ukłonił się. Oddając ukłon' mar *? spuściła oczy i odwróciła głowę aby go nie widziećT • nazbyt dobrze odgadł przyszłość tej biednej Artemizy z fitf III Lata trzydzieste Młody człowiek wielkich nadziei, należący do jednego z owych historycznych rodów, których nazwiska zawsze będą, bodaj na przekór prawom, ściśle związane z chwałą Francji, znalazł się na balu u pani Firmiani. Dama ta dała mu parę listów polecających do swoich przyjaciółek w Neapolu. Pan Karol de Vandenesse (tak zwał się ów młodzieniec), przyszedł podziękować i równocześnie się pożegnać. Wywiązawszy się z talentem z kilku misji, Vandenesse został świeżo przydzielony do jednego z naszych pełnomocnych ministrów wysłanych na kongres do Lubiany. Pragnął skorzystać z tej podróży aby poznać Włochy. Bal ten był więc niejako pożegnaniem z uciechami Paryża, z tym gorączkowym życiem, z tym wirem myśli i przyjemności, na który się często narzeka, ale w którym tak słodko jest się zanurzyć. Przywykły od trzech lat witać różne stolice i żegnać je wedle kaprysu swej dyplomatycznej doli, Karol de Vandenesse niewiele zostawiał za sobą opuszczając Paryż. Kobiety nie robiły juz na nim żadnego wrażenia; czy że uważał iż prawdziwa miłość z»yt wiele zajmuje miejsca w życiu dyplomaty, czy że powierz-owne miłostki zdały mu się zbyt czczą rozrywką dla biednej uszy. Mamy wszyscy wielkie pretensje do siły duszy. We rancji, nikt, nawet człowiek mierny, nie chce uchodzić po Prostu za człowieka inteligentnego. Toteż Karol, mimo iż mło-y vmiał zaledwie trzydzieści lat), przyzwyczaił się już, jak filo- 91 zof, widzieć idee, rezultaty i środki, tam, gdzie ludzie w wieku widzą uczucia, przyjemności i złudzenia. Wrodzone dości ciepło i zapał spychał w głębiny swej duszy, szlachetiT* z natury. Pracował nad tym, aby się stać zimnym i wyrachow nym; aby przetopić na grzeczność, na miłe formy, na wdzięk owe bogactwa moralne, jakim obdarzył go los. Był w tym pracowi ty mozół ambitnego człowieka, smutna rola podjęta dla zdobycia tego, co nazywamy świetną pozycją. Objął ostatnim spojrzeniem roztańczone salony. Zanim opuścił bal, chciał zapewne unieść jego obraz, podobnie jak widz nie wyjdzie z loży w Operze, nie rzuciwszy okiem na grupę finału. Pan de Vandenesse studiował to czysto francuskie rozbawienie, ten gwar, te roześmiane twarze, porównując je w myśli z nowymi fizjonomiami, z malowniczymi scenami, jakie go czekały w Neapolu, gdzie zamierzał spędzić po drodze kilka dni. Porównywał może Francję, tak zmienną a tak łatwą do poznania, z krainą, której widoki i obyczaje znał jedynie ze sprzecznych opowieści lub też z lichych przeważnie książek. Przeszło mu przez głowę parę refleksji dość poetycznych ale dziś bardzo pospolitych; odpowiadały one - może bez jego wiedzy - tajemnym pragnieniom jego serca, bardziej wymagającego niż znudzonego, bardziej pustego niż zużytego. — Oto - powiadał sobie - najwytworniejsze, najbogatsze, najbardziej rasowe kobiety w Paryżu. Tu znajdują się sławy dnia, gwiazdy trybuny, świeczniki arystokracji i literatury; tu są artyści, ludzie władzy. A przecież widzę jedynie małe intrygi* mdłe miłostki, bezmyślne uśmiechy, głupią wzgardę, blade spojrzenia, wiele dowcipu, ale trwonionego bez celu. Wszystkie te białe i różowe twarze szukają nie tyle szczęścia, ile rozrywki-Żadne wzruszenie nie jest szczere