Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Prezentował na przykład w albumie Okołowiczów pod numerami 286-287, podpisane przez nich „Parodie Majakowskiego", które naz- wał w rzeczywistości — ojciec nieraz o tym mówił — „niedoświadczony i doświadczony bandyta". Wspominała o tym państwu Okołowiczom, nie ma pojęcia, dlaczego zaty- tułowali je inaczej. Drobiazg właściwie, ale może — gwoli ścisłości — warto go sprostować? Przysłuchiwały się tylko, gdy rozmawiał z rodzicami, do dziś pamięta jednak jego inteligencję, dowcip, błyskot- liwość. Idee fix czyli absurd i pospolitość istnienia, potwor- na nuda, przed którymi ratowała go „istotna twórczość" i „filozosia", a przede wszystkim — tworzony nieustannie swego rodzaju „teatr", „cyrk", „Orgie", „papojki", demo- Mahatma Witkac 285 niczne „witze". Przebierał się, cudacznie ubierał, robił miny, wymyślał ciągle oryginalne słowa i nazwy, zawodził niby to po góralsku, śpiewał ułożone przez siebie wierszyki. Do dziś na przykład stoi jej przed oczyma, jak siadywał przy pianinie i waląc w klawisze, śpiewał przeciągając sylaby: Oooo móóój tyyy liiimbowy kwiaat! Tyyy jeeesteś do peeewnego stooopnia Móóój caaafy świat! Przez cały czas z kamienną twarzą, z którą opowia- dał najśmieszniejsze nawet dowcipy. Wszyscy pokładali się ze śmiechu, on natomiast ani drgnął. Czasem tylko mówił — przepraszam, muszę się wyśmiać! Wychodził na chwilę, wracał i znów absolutna powaga. Starał się bawić naprawdę wszystkim m.in. korespon- dencją, o czym świadczą chociażby jego kartki do rodzi- ców, pisane zwykle na odwrocie kwitów do pralni, rachun- ków za światło, itd. 12.1936. „Z okazji zbliżającego się Bożego Narodzenia i Nowego Roku mamy zaszczyt przesłać my J.W. P. — Igna- ccwie Witkiewiczowie życzenia Wesołych Świąt i Szczęśli- wego Nowego Roku 1937. Spotka z o.o. (ostrożnością). Za Zarząd — szef gabinetu Mistrza-Witkasiewicz". 20.02.1937. (Na druczku reklamowym księgami Hoe- sika, na którym skreślił „księgarnia", napisał „wylęgarnia Witkacego", „zamówienia księgarskie" zamienił na — „jar- skie", itd.) „W odpowiedzi na kartę z 3. bm. donosimy ni- niejszym, ze dyrektor firmy wyjechał na krótki urlop -wypo- czynkowy, z którego powróci l marca. Niewątpliwie sprawę umowy z W.P. zatatwi bezzwłocznie po powrocie. Nadesła- nie korekt w ostateczności nie jest pilne, gdyż strajk druka- ny trwa w dalszym ciągu. Witkacy". 21.06.1937. „Do Jaśnie Wielmożnego Dyrektora Uro- dzonego Jana Głogowskiego Firma S.I.W. Dyrektor Nasz i 286 Joanna Siedlecka Mistrz za pośrednictwem swych ukochanych wspótpra- cowników prosi uprzejmie pana Inżyniera o łaskawe odes- łanie: l) Dwóch nieudanych zresztą autoportretów Mistrza. 2) Klisz: kopii z fotografiami Mistrza, wykonanych przez Kirchnera i urodzonego Bohdana ś.p. Filipkowskiego. 3) Fotografii Mistrza kubisty cznej •wykonanej przez Jaśnie urodzonego Dederkę. Uprasza się o nienadsyfanie żadnych pism odręcznych ni maszynowych, gdyż z powodu oderwa- nia Mistrza od bezpośrednio danej rzeczywistości takowe z pewnością: z należytą uwagą odczytane nie będą. Z nalezy- tymi'wyrazami za szefa gabinetu Witkasiewicza — Izydor Witkasik. Zgodnie z oryginałem — Lord Małej Pieczęci — Witkasiński". U dołu — pieczęć z prawdziwej laki.2 Ubóstwiał swój „teatr", choć prawdę powiedziawszy, u nich akurat zachowywał się bez zarzutu. Owszem śpiewy, popisy, ale nic poza tym, żadne, jak mówił, „wplugawianie się". Ojciec powtarzał mu bowiem ciągle, że dom to dla niego świętość i nie ma mowy o jakichkolwiek „numerach". Zawsze tego przestrzegał, choć żartował czasem, że ma po dziurki w nosie panującej tu nobliwości i świątobliwoś- ci! I w pewnym sensie widzi to oczywiście dopiero dziś — był to niewątpliwie dom idealny. Rodzice bardzo się kocha- li, szanowali, dbali o córki, starali się wpoić im pewne wartości, co im się może nawet do przesady udało, ona bowiem została lekarką, a siostra zakonnicą. Matka ukoń- czyła wprawdzie seminarium nauczycielskie, ale po ślubie przestała pracować, miała czas dla córek, domu, gości, for- tepianu. Niezłe warunki materialne — piękny dom z ogro- dem na Małym Żywczańskim, który ojciec sam budował, kończył i gdzie pani Krystyna mieszka do dziś. W końcu jednak — co było zresztą do przewidzenia — Joanna Siedlecka- naruszył umowę o świętości domu. Późnym wieczorem, gdy ona z siostrajuź spały, przyszedł — nie zapowiedziany, nie umówiony — z nie znanym rodzicom kompanem, obaj nie- źle na gazie, w kaloszach pełnych wody bo akurat pada- ło. Poczęstowali go oczywiście wymówkami, grzecznie ale stanowczo — wyprosili. Mógł później przeprosić, obrócić wszystko w żart, ale nie. Obraził się, przestał przychodzić. Na pewno, doszłoby jakoś w końcu do zgody, wybuchła jednak wojna, przyszła wiadomość o jego samobójstwie. Dziś pani Krystyna — jak wszystkie moje witkacows- kie rozmówczynie — jest już dawno na emeryturze. Żyje samotnie — tak się jej życie ułożyło, że nie wyszła za mąż, nie miała dzieci. Po śmierci rodziców została jej tylko sios- tra w klasztorze Karmelitanek w Krakowie, którą odwiedza kilka razy w roku. I tak jak większość moich rozmówczyń — dawno już sprzedała większość swoich „Witkaców". A poszły nie tyle na życie, bo jeszcze tak źle nie było, ale na dom, w którym ciągle jest coś do zrobienia. To remont, to reperacja dachu, komina, nowy płot, centralne i tak bez końca. A z pensji, później emerytury, nigdy oczywiście na to nie starczało. Prawdę powiedziawszy, mogła machnąć ręką — dawno przecież przywłaszczył go kwaterunek, który zostawił jej tylko małą część, zasiedlił resztę lokatorami. Zawsze jed- nak dbała i dba o całość — czyż mogła patrzeć na minę swego gniazda, wychuchanego tak bardzo przez rodziców? Ona również chciała oczywiście sprzedać Muzeum Tat- rzańskiemu — przyjemnie byłoby czasem na swoich blis- kich popatrzeć. Nigdy jednak nie miało pieniędzy ani właś- ciwie ochoty. Kupiło jedynie portret Witkacego pędzla oj- ca, bo dużo taniej