Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie było reakcji. - Hej, Spiro! - krzyknęłam. - Światło się nie świeci. Stojąc na górze pochylił się. - To pewnie bezpiecznik. - Gdzie jest skrzynka? - Po prawej, za piecem. Cholera. Po prawej panowały nieprzeniknione ciemności. Sięgnęłam po latarkę, ale nim zdążyłam wyjąć rękę z torebki, z cienia wynurzył się Kenny. Zadał mi cios z boku i oboje upadliśmy na podłogę. Od uderzenia zabrakło mi tchu, a rewolwer poszybował gdzieś w ciemność poza zasięgiem moich rąk. Próbowałam wstać, ale dostałam cios prosto w klatkę piersiową. Między łopatkami poczułam nacisk kolana, a na szyi dotyk czegoś bardzo ostrego. - Nie próbuj się, kurwa, ruszać - ostrzegł mnie Kenny. - Jeśli ruszysz się choćby o milimetr, poderżnę ci gardło. Usłyszałam, jak na górze zamykają się drzwi i Spiro zbiega na dół. - Kenny? Co ty tu u diabła robisz? Jak się tu dostałeś? - Przez boczne drzwi. Skorzystałem z klucza, który mi sam dałeś. A jak inaczej bym się tu dostał? - Nie wiedziałem, że dzisiaj przyjdziesz. Myślałem, że wczoraj schowałeś już cały towar. - Wróciłem, żeby jeszcze sprawdzić parę rzeczy. Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko tu jest. - Co to ma do cholery znaczyć? - To, że zaczynasz mnie coraz bardziej denerwować - powiedział Kenny. - Ja cię denerwuję? A to dobre sobie. To przecież tobie zaczyna odbijać i ja cię niby denerwuję? - Lepiej uważaj, co mówisz. - Pozwól, że ci wygarnę, jaka jest różnica między nami - rzekł Spiro. - Dla mnie ta cała sprawa to interes. Zachowuję się jak zawodowiec. Ktoś ukradł trumny, więc wynająłem eksperta, żeby je odnalazł. Nie strzeliłem kumplowi w kolano tylko dlatego, że byłem wkurzony, i nie byłem na tyle głupi, żeby go postrzelić z kradzionej broni i dać się złapać gliniarzowi wracającemu ze służby. Nie jestem też takim świrem, żeby podejrzewać, iż kumple spiskują przeciwko mnie. Spiro przerwał na chwilę swoją tyradę. - Nie odbija mi też szajba na widok tej cizi. Wiesz, w czym leży twój problem, Kenny? Ty jak się czegoś czepisz, to nie możesz przestać. Popadasz w obsesję i nie widzisz już potem nic innego. No i zawsze lubisz efekty wizualne. Mogłeś spokojnie pozbyć się Sandemana, ale nie, ty musiałeś mu, kurwa, odciąć stopę. Kenny zachichotał. - A wiesz, na czym polega twój problem, Spiro? Że nie potrafisz się zabawić. Ty ciągle grasz rolę śmiertelnie poważnego grabarza. Powinieneś choćby od czasu do czasu przelecieć jakąś cizię, bo inaczej uświerkniesz wśród tych nieboszczyków. - Zupełnie ci szajba odbiła. - Ty też nie jesteś najzdrowszy. Sporo czasu przyglądałeś się, jak robię te swoje praktyki, jakoś ci to nie przeszkadzało. Słyszałam, jak Spiro przesuwa się za moim plecami. - Stanowczo za dużo gadasz. - Nie szkodzi. Ta cizia i tak już nikomu nic nie powie. Zniknie razem ze swoją babcią. - Nie ma sprawy. Tylko nie rób tego tutaj. Nie chcę być w to zamieszany. - Spiro przeszedł przez piwnicę, włączył bezpiecznik i pomieszczenie wypełniło się światłem. Pod jedną ścianą stało pięć trumien. Pośrodku znajdował się piec i kocioł centralnego ogrzewania. Przy drzwiach widać było stertę skrzynek i pudeł. Nietrudno było się domyślić, co zawierały. - Nie rozumiem - powiedziałam - po co przywieźliście tutaj ten towar? Con wraca przecież do pracy w poniedziałek. Jak to przed nim ukryjecie? - Do poniedziałku nie będzie po tym śladu - wyjaśnił Spiro. - Przywieźliśmy wszystko wczoraj, żeby zrobić spis. Sandeman obwoził to w swoim pikapie i sprzedawał broń z paki jak jakieś jabłka czy kapustę. Na szczęście dla nas wypatrzyłaś tę ciężarówkę u Delia. Jeszcze kilka tygodni i Sandeman wszystko by rozprowadził. - Nie wiem, jak udało wam się to tu wnieść, ale na pewno nie uda wam się tego wywieźć - powiedziałam do Kenny’ego. - Morelli obserwuje budynek. Kenny prychnął. - Wywieziemy tak, jak przywieźliśmy. Bryką rzeźnika. - Na litość boską - odezwał się Spiro. - To nie jest żadna bryka rzeźnika tylko karawan. - Ach, przepraszam, zapomniałem. - Kenny wstał i szarpnął mnie. - Gliniarze obserwują Spira i ten dom, ale nie zwracają uwagi na karawan i na Louiego Moona. A raczej tego, kogo biorą za Louiego Moona. Można by ubrać małpę w kapelusz, posadzić za przyciemnioną szybą, a gliny i tak by ją wzięły za Louiego Moona. A stary Louie to skarb. Byle dać mu węża i kazać sprzątać, a będzie to robił godzinami. Nawet nie ma pojęcia, co jeździ jego karawanem. Nieźle