Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Zaciągnął się również kilkakrotnie tlenkiem azotawym z podłuż- nego zbiorniczka. Wdychanie narkotyków odprężających było, jak mu po- wiedziano, lokalnym zwyczajem, dość rozpowszechnionym wśród mar- sjańskich robotników budowlanych, toteż małe zbiorniczki z rozmaitymi gazami możliwe do kupienia po wrzuceniu żetonu znajdowały się obok ap- teczek w niektórych męskich toaletach. Uważano, że gaz rozweselający przyjemnie wzmacnia działanie szampana; była to niezwykle lubiana tu kombinacja, jak orzeszki ziemne do piwa albo lody do szarlotki. Po obiedzie Art szedł ulicami Sheffield, podskakując dziwacznie, po- nieważ „azotawy szampan" zadziałał na niego w sposób antygrawitacyj- ny. Działanie używek, w połączeniu z marsjańskim ciążeniem, sprawiło, że Art czuł się ogólnie zbyt lekki. W rzeczywistości ważył w tej grawita- cji około czterdziestu kilogramów, ale gdy tak szedł, miał wrażenie, że je- go waga nie wynosi więcej niż pięć. Było to bardzo dziwne, a nawet nieco nieprzyjemne uczucie. Jak chodzenie po posmarowanym masłem szkle. Nagle nieomal wpadł na młodego mężczyznę. Nieco wyższy od nie- go, ciemnowłosy młodzieniec, był smukły i poruszał się z wielką gracją, zwłaszcza gdy błyskawicznie odsunął się od Arta, aby uniknąć zderze- nia, a następnie przytrzymał Ziemianina, kładąc mu dłoń na ramieniu. Wszystko to zrobił jednym płynnym ruchem, po czym spojrzał mu w oczy i zapytał: - Arthur Randolph? - Tak - odparł zaskoczony Art. - To ja. A kim pan jest? - Jestem tą osobą, która skontaktowała się z Williamem Fortem - po- wiedział młody mężczyzna. Art nagle się zatrzymał. Lekko się zakołysał, aby utrzymać równowa- gę. Młodzieniec podtrzymywał go w pozycji pionowej łagodnym naci- skiem; jego ręka na ramieniu Arta była gorąca. Spojrzał Randolphowi pro- sto w oczy i posłał mu przyjazny uśmiech. Ma najwyżej dwadzieścia pięć lat, ocenił Art, może nawet jeszcze mniej - przystojny młody człowiek o smagłej cerze, gęstych czarnych brwiach i lekko skośnych, azjatyckich oczach, szeroko rozstawionych nad wydatnymi kośćmi policzkowymi. Spojrzenie inteligentne, pełne szczerego zaciekawienia i swego rodzaju magnetyzmu, któremu trudno się było oprzeć. Art natychmiast poczuł do niego sympatię, choć z pewnością nie po- trafiłby wymienić nawet jednego powodu, dla którego tak się stało. Po pro- stu od razu go polubił. - Proszę mi mówić Art - odezwał się. - Ja mam na imię Nirgal - odparł młodzieniec. - Zejdźmy do Parku Widokowego. Art poszedł więc za swoim towarzyszem trawiastą aleją aż do znaj- dującego się na stożku parku. Stamtąd powędrowali ścieżką, która prowa- dziła obok zwieńczenia muru. Nirgal przez cały czas pomagał się Artowi poruszać, otwarcie przytrzymując go za ramię i sterując jego chwiejnym krokiem. Uścisk młodego człowieka był elektryzujący, przenikliwy i tak bardzo ciepły, jakby Nirgal miał gorączkę, chociaż w jego ciemnych oczach nie było widać najmniejszego jej śladu. - Po co tu przyleciałeś? - spytał nagle, a barwa jego głosu i wyraz twarzy świadczyły, iż nie było to kurtuazyjne pytanie. Art przez chwilę zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią. - Aby pomóc - odparł. - Więc przyłączysz się do nas? Znowu odniósł wrażenie, że młodzieniec ma na myśli coś zupełnie in- nego, coś znacznie bardziej istotnego. Dlatego też odrzekł młodemu: - Tak. Kiedy tylko zechcecie. Nirgal uśmiechnął się. Na jego ustach pojawił się szybki, zadowolo- ny uśmieszek, nad którym nie do końca zapanował, zanim powiedział: - To dobrze. To bardzo dobrze. Ale widzisz, zainicjowałem ten kon- takt na własną rękę. Rozumiesz? Są tu ludzie, którzy czegoś takiego nie aprobują. Muszę więc wprowadzić cię między nas, jak gdyby to był zwy- kły przypadek. Zgadzasz się? - Oczywiście. - Art potrząsnął głową, nieco zmieszany. - Taki był również i mój plan. Nirgal zatrzymał się przy kopule obserwacyjnej, chwycił dłoń Arta i przez moment trzymał ją w swojej. Jego spojrzenie, wyrażające otwar- tość i niezachwianą pewność siebie, sugerowało innego rodzaju kontakt. - To dobrze. Dziękuję. W takim razie, działaj tak, jak dotąd. Zajmij się tym projektem zbierania odpadów i wyjedź kiedyś na zewnątrz