Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- A tak - odparł biskup szydersko - kapłańskie powołanie wymaga wiele, szczególniej zaś pokory i posłuszeństwa. Gdy się tak poczynała rozmowa, w izbie stało się cicho i jak kto siedział, niejeden z ręką do misy wyciągniętą, pozostał nieruchomy. - Tak - dorzucił Janko śmiało - do posłuszeństwa obowiązani jesteśmy, dopóki sumienie dopuszcza. - Sumienie! - zaśmiał się biskup. - Szerokie to pole, po którym chodząc i obłąkać się można. Lada bunt się sumieniem składa. Paweł, już dłużej utrzymać się nie mogąc, zaczerwienił cały na twarzy i zawołał głośniej, rękę podnosząc: - Wy! Wy mi się buntujecie! Kanonik Janko, jakby przygotowany do tego był, nie zmieszał się wcale. - Nad Miłością Waszą prawo też jest - odrzekł. - Gdy wódz go nie słucha, żołnierz od posłuszeństwa jest wolny. Biskup, cały zapłonąwszy gniewem, ręką o stół uderzył, aż misy i dzbany szczęknęły, ale Janko ciągnął dalej: - Kapituła jest do rady i współrządu ustanowiona, ma ona prawa i przywileje swe. Przy tych, jeśli nie cała chce obstawać, nie moja rzecz; są jednak tacy, co przy prawach stać będą. Gdy to mówił, ksiądz Janko uczuł nagle, iż pod stołem w nogę został rażony czymś kolącym i do krwi zraniony. Nie spodziewając się tego, rzucił gwałtownie i krzyknął. Ci, co przyczyny poruszenia i krzyku wiedzieć nie mogli, zdumieni być musieli wielce; zdawało się z dala, jakby na razie choroba cisnęła nim lub szaleństwo. Biskup się rozśmiał. - Szalony jest! - zawołał. - Patrzajcie sami! Świadków mam, ten człowiek opętany. - Ja - wykrzyknął Janko sądząc, że się ranił o podnóżek i zapominając o bólu - ja?! Opętanym nazwać się może ten chyba, co na wysokim dostojeństwie o Bogu zapomina i praw jego nie szanuje. - Opętan! Opętan! - powtarzać zaczęli jakby namówieni ksiądz Szczepan i za nim inni zausznicy biskupi, palce wyciągając ku mówiącemu. Jeden z księży przybyłych z Jankiem, kanonik Andrzej, podniósł się. - Jeżeli ten ma być opętanym, to i my wszyscy tacy! - zawołał. - Bo my toż trzymamy, co i on, tak samo myślemy, z nim razem sakwy podróżne wziąć jesteśmy gotowi i - dodał uniósłszy się - do Rzymu pójdziemy! Nie dokończył tych słów, gdy pod stołem żgnięty w nogę skoczył i krzyknął. Padł na ławę z jękiem boleści. Śmiech i wołanie ozwały się od drugiego stołu. - Oto patrzajcie na jawną karę Bożą - odezwał się biskup szydersko. - Patrzajcie! Razi ich choroba wielka wszystkich. Szaleją opętani przez diabła ci, co przeciwko pasterzowi swemu i panu powstali. Jawny znak, iż winni są. - Opętani! Opętani! - wołali zausznicy od lewego stołu. Wtem trzeci z towarzyszów Janka zwrócił się do biskupa, z uniesieniem wołając: - Nie my! Wy obawiajcie się boskiej kary. Bóg cierpliwy, quia aeternus, dopuszcza zbrodnie, ale się za nie mści nie tylko w wiecznym, bo i w doczesnym życiu. Mówca nie pospieszył to wyrzec, gdy także krzyczeć począł, obie nogi pod stołem rażone gwoździami. Zwinął się na ławie podnosząc je. Ksiądz Janko tymczasem do siebie przyszedł i z kolei miał głos zabrać widząc, że ich niepoczciwą zdradą w oczach całej kapituły szalonymi uczynić chciano. Lecz zaledwie słowo wyjąknął, gdy ukłuty znowu, boleśniej jeszcze niż po raz pierwszy, musiał jęknąć podnosząc ręce. Wszyscy inni, co z księdzem Jankiem poprzychodzili, niezmiernie strwożeni tym ruszali się, od stołu chcąc powstawać, gdy i ich spotkał los pierwszych. Kłuto i darto im nogi nieznośnie, tak że patrzącym na te męczarnie, poruszenia, podskoki, rzucania się musieli się wydać szalonymi. Byli nimi z boleści. Od przeciwnego stołu śmiechy, wołania szyderskie, wytykania ich, coraz się powtarzały gwałtowniej. W sali zgiełk panował. Biskup siedział tryumfujący. - Na szalonych, opętanych, nim ich szatan wyzwoli, nie ma innej rady - rzekł głośno - tylko dać ich pod straż pilną, aby ludziom szkodliwymi nie byli. Skinął ku drzwiom głównym, które się zaraz otwarły, a przez nie ujrzeli biesiadnicy zbrojnych stróżów więziennych i biskupich siepaczy, czeladź najpodlejszą, psiarzy, parobków, którzy śmiejąc się ze sznurami w rękach stali, czekając na rozkazy. - Wiązać ich! Do ciemnicy! - wybuchnął biskup. - Zamknąć na chleb i wodę, aż zmysły odzyszczą. Janko z towarzyszami, widząc już, jaki los im był zgotowany, nie mówił nic. On i z nim będący wszyscy, nie tracąc ducha, nie okazując trwogi, stali gotowi na wszystko. Ten spokój naznaczonych na męczeństwo ludzi biskupa do wściekłości przywiódł. - Wiązać szalonych! Wiązać! Do lochu! - powtarzał trzęsąc się cały. Wtargnęli hurmem do izby biesiadnej stróże i z dzikim barbarzyństwem ludzi, którzy się radzi pastwią nad wyżej od siebie stojącymi, poczęli księży chwytać, targać, ciągnąć i bić, choć się im ani opierali, ani bronili. Janko, najbliżej biskupa siedzący, że nierychło kolej nań przyszła zza stoła być dobytym, miał czas podnieść ku niemu rękę i zawołać: - Bóg wielki skarzę cię, pójdziesz na wzgardę i ohydę wiekom potomnym! Amen. Pokaleczono mu nogi znowu, gdy to mówił, a siepacz, za kołnierz porwawszy go, zza stołu jęczącego wyciągnął. Nim jednak wszystkich pobrano i pokrępowano, nim gwałt dokonany został, pół stołu obalili stróże, izbę zarzucono naczyniem, potrawami, winem zalano, szczerby okryły podłogę. Przez otwarte drzwi wpadła zgraja psów, resztki jadła chwytając chciwie. Czasu wśród tego zamieszania upłynęło dosyć. Biskup Paweł siedział, śmiał się, podżegał, parobkom ukazywał, aby więźniów, nie żałując, smagali. Ci też idących sznurami, które im w rękach pozostały, bili po plecach i głowach. Padali niektórzy, wleczono ich po ziemi. Tak nareście wszystkich zagarnięto, a spod obalonego stołu pacholęta, śmiejąc się, powyskakiwały, które z polecenia i rozkazu biskupa nogi kanonikom raziły, aby ich wrzekomo szalonymi uczynić. Wnet zabrano się zbierać skorupy, naczynia, wycierać podłogę, na nowo ją posypywać i do porządku a ładu izbę przywracać, bo na tym się biskupia biesiada skończyć nie miała. Był to tylko wstęp do niej