Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Był to rok pełen sukcesów, ale i ciężkiej pracy. Ogólnie okazał się dla Marii ze wszech miar pomyślny, jeśli nie liczyć nieprzyjemnego epizodu brazylijskiego, który starała się wymazać z pamięci. Pod innymi względami sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Wprawdzie jej małżeństwo było bardzo szczęśliwe, a wzajemne oddanie małżonków szczere, nadal jednak bracia Meneghiniego okazywali jej wrogość, nie akceptując cudzoziemki jako członka rodziny. Jak pisze Meneghini w Maria Callas mia moglie, po ślubie bracia zaczęli okazywać Marii szczególną pogardę. "Mieszkaliśmy nad biurami rodzinnej firmy (...), spotkawszy Marię na schodach, bracia udawali, że jej nie dostrzegają (...). Pewnego razu, schodząc na dół, Maria potknęła się i upadła; brat, który był świadkiem wydarzenia, zamiast ruszyć na pomoc, jedynie orzekł głośno: "Ona jest beznadziejna, nawet ze schodów nie potrafi zejść"". Czerpiąc siłę z małżeńskiego szczęścia i sukcesów zawodowych, Maria starała się nie przejmować rodzinnymi kwasami. Nie mogła jednak zapomnieć o dziwacznej sytuacji jej własnych rodziców, którzy nadal byli małżeństwem, ale mieszkali osobno. Matka, która tymczasem wróciła do Aten, groziła mężowi procesem o zasądzenie alimentów. Maria, starając się zająć obiektywne stanowisko, w listach nie szczędziła ostrych słów obojgu. Ojcu wyrzucała, że, nie bez udziału panny Papajohn, doprowadził do wyjazdu matki; matce wypominała dokuczanie ojcu, kompletny brak taktu i jakichkolwiek starań o uratowanie małżeństwa. Ojciec czuł się samotny, dlatego wywiązując się z danej mu kiedyś obietnicy, Maria zaprosiła go do Meksyku, gdzie miała śpiewać w czerwcu i lipcu. Taka odmiana mogła mu dobrze zrobić, a ponadto przy okazji i odrobinie szczęścia może udałoby się uporządkować sprawy rodzinne. Wreszcie mógłby poznać zięcia, którego jeszcze nie widział na oczy. Był też jeszcze jeden, pilnie skrywany przez Marię powód. Do teatru ojciec, człowiek szalenie konserwatywny, miał stosunek, delikatnie mówiąc, ambiwalentny. Nigdy nie wierzył, że pewnego dnia córka zostanie słynną primadonną, a jeśli nawet wierzył, to nigdy tego nie okazywał ani też nie zachęcał jej do wysiłków w tym kierunku. Teraz po raz pierwszy miałby okazję przekonać się na własne oczy, kim stała się jego córka, a być może nawet zmienić zdanie na temat jej kariery zawodowej. Jak się okazało, występ Marii zrobił na Kalogeropoulosie tak wielkie wrażenie, że pozbył się wszelkich uprzedzeń co do jej kariery artystycznej. Duma z osiągnięć Marii pozwoliła mu choć na chwilę zapomnieć o własnych problemach małżeńskich, wracał więc do Nowego Jorku szczęśliwy, przynajmniej na jakiś czas. Podczas kolejnego trzeciego sezonu w Meksyku Callas miała wystąpić w pięciu operach: Purytanach, Traviacie, Tosce, Łucji z Lammermooru i w Rigoletcie, w dwóch ostatnich po raz pierwszy w życiu. We wszystkich pięciu towarzyszył jej młody, obiecu- jący włoski tenor, Giuseppe di Stefano. Rok przedtem wystąpili razem w jednym przedstawieniu Traviaty w Sao Paulo, dopiero jednak teraz, podczas prób Purytanów, poznali się naprawdę. Bez przesady można powiedzieć, że zawiązały się początki czegoś, co z czasem miało się stać najsłynniejszym duetem tego okresu. W następnych latach występowali razem na wielu scenach, nagrali też dziesięć kompletnych oper. W stolicy Meksyku odnieśli ogromny sukces - jeśli nie liczyć Rigoletta. Jako Łucja Callas bezwzględnie triumfowała. Po raz pierwszy w XX wieku publiczność miała okazję usłyszeć sopran dramatyczny, który bez najmniejszego wysiłku radzi sobie z koloraturami partii Łucji. Od pierwszej sceny Callas potrafiła nakreślić cudowny wizerunek bohaterki, w późniejszym okresie doprowadzony przez nią do absolutnej perfekcji. Mówiąc o scenie obłędu w Łucji z Lammermooru, Callas wspomniała kiedyś, że nie lubi popisów nieokiełznanej namiętności, jako że z artystycznego punktu widzenia nie spełniają one swej roli: Aluzja działa w takich wypadkach silniej, ekspresywniej niż dosłowność. W tej scenie zawsze rezygnowałam z noża, bo uważałam, że to chwyt beznadziejny, ograny - akcja zakłóca wrażenie artystyczne, a realizm przesłania prawdę. Niemal całkowitym fiaskiem zakończyło się pierwsze przedstawienie Rigoletta: zespół wystąpił bez pełnej próby generalnej, orkiestra grała bardzo kiepsko, reżyser całkowicie zawiódł, a soliści - w tym również Callas, która uczyła się partii Gildy w rekordowo krótkim czasie pomiędzy próbami i występami w innych rolach - czuli się bardzo niepewnie. Znacznie lepiej wypadł drugi i ostatni spektakl, w którym wyczuwało się większą jedność pomiędzy śpiewakami i orkiestrą. Callas zdawała sobie sprawę, że na dobre przygotowanie się, zwłaszcza do partii, w której miała wystąpić po raz pierwszy, ma bardzo mało czasu, dlatego też po przyjeździe do Meksyku starała się skłonić dyrekcję do zmiany planów. W odpowiedzi usłyszała, że pobierając gażę wyższą niż ktokolwiek inny w historii opery w Meksyku, musi wywiązać się z postanowień umowy