Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Rhynn, co ty tu robisz? Dziś w nocy miałaś stać u warcie przy bramie! — No, no, pięknie witasz swoją przyjaciółkę — ucięła, wyraźnie urażona. — Myślałam, że... — Nie możesz tu zostać. Rhynn skrzyżowała ręce na piersiach. — Dalibóg, żaden cywil nie będzie mi rozkazywał. To oberża i wyprosić może mnie stąd jedynie Pogg. Poza tym miałeś postawić mi kielicha, pamiętasz? — Zakładacie, że podtrzymuje swoją ofertę, poruczniku? — wtrąciła Aluise, zawsze gotowa, by przyjąć zamówienie. — Tak, Aluise, podaj mi kielich wina — postanowiła Rhynn, po czym dodała kpiąco — dobrze jest posiedzieć sobie nad kieliszkiem wybornego wina, nieprawdaż? — Och, tak. A co mam podać dla was, paniczu Jander? — Nic, dziękuję — odrzekł złoty elf. Aluise skinęła głową i uzbrojona w napełnione kufle, oddaliła się, by dostarczyć je do właściwych stolików. Rhynn zasępiła się, a Jander poczuł pod sercem ukłucie niepokoju. Czyżby się domyślała? — To fakt. Nigdy ze mną nie wypiłeś, nawet kufelka. Coś jest nie w porządku — powiedziała powoli, a jej niebieskie oczy lustrowały oblicze Jandera. — Mówisz, że jest ci przykro, żegnając się ze mną, gdy pełnię wartę, ale kiedy Theorn postanawia mnie zluzować i zjawiam się tutaj, okazuje się, że wcale nie chcesz mnie widzieć. Co się dzieje, Jandera*? Nie jestem głupia, widzę, że coś jest nie tak. Musiał ją stąd wyprowadzić i to jak najszybciej. — Rhynn, proszę, zaufaj mi, nie pytaj o nic, tylko wyjdź stąd natychmiast. Powtarzam, musisz stąd zaraź wyjść. — Wypiję tylko jeden, ostatni kieliszek i zaraz sobie pójdę. — stwierdziła Rhynn. Uśmiechnęła się figlarnie. — Ale zanim skończę, wszystko z ciebie wyciągnę. — Proszę wybaczyć — rozległ się cichy głos, na wysokości jej łokcia. Rhynn spuściła wzrok i zobaczyła spoglądającego na nią Treyysa. Trzy świecące kule płynęły łagodnie w powietrzu w ślad za nim. — Mój wujek Pogg powiedział, że należycie do Jeźdźców. Rhynn skinęła głową. — Znaleźliśmy białego konia. Papcio mówi, że to klacz Jeźdźca. Może moglibyście zaprowadzić ją do jej właściciela? — Chyba się pomyliłeś — odparła Rhynn. — Wszyscy Jeźdźcy zostaliby powiadomieni, gdyby któryś zaginął. Chłopiec wyglądał na strapionego. — Proszę was, pani — to czysta, mlecznobiała klacz z czarnym skórzanym siodłem i... — Czarne skórzane siodło? Zaprowadź mnie do niej — po-wiedziała Rhynn, natychmiast podrywając się z miejsca. Kiedy mijała Jandera, złoty elf wyszeptał jej wprost do ucha: — Proszę, zabierz chłopca i uciekaj stąd! Rhynn odwróciła się gwałtownie, jej usta wykrzywił gniewny grymas, ale Jandera nie było już przy barze. Skonfundowana, ścisnęła mocno drobną rączkę Trevysa i zaczęła przeciskać się przez tłum w kierunku wyjścia. Zanim dotarła do drzwi, te otworzyły się gwałtownie z głuchym trzaskiem. Indygo miauknął przeraźliwie, zjeżył się i dał nura w ciemności. Rhynn instynktownie zasłoniła sobą Treyysa i sięgnęła po miecz przytroczony do biodra. Trevys nie czekając dłużej pognał w stronę szynku i wujaszka Pogga. Nagle Rhynn poczuła, jak czyjaś dłoń zamyka się chłodnym, stalowym uściskiem na jej ramieniu. — Bądź cicho i módl się, by cię nie zauważyli. — Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, iż słowa te padły z ust Jandera. Pociągnął ją do tyłu, w kierunku spowitego w mroku kąta szynku. Do oberży wszedł młody mężczyzna. Był nader urodziwy, miał gęste włosy o barwie miedzi i wysokie, blade czoło. Jego zmysłowe usta wykrzywiły się w grymasie zawierającym w sobie całe zło tego świata. Odzienie, jakie miał na sobie, zdradzało, iż młodzieniec musiał być bogaty, aczkolwiek jego bluza i szarawary pamiętały lepsze czasy i wydawały się nieco niemodne. Tuż za nim podążały dwie młode kobiety — blondynka i brunetka. Były równie urodziwe jak on, a złowroga aura zdawała się otaczać je niczym woń trujących perfum. Poruszały się bez typowej dla mężczyzny nonszalancji i bezzwłocznie przeszły do tylnej części pomieszczenia. Nie odrywając wzroku od tłumu, który zachowywał pełne napięcia milczenie, przybysz zdjął płaszcz i cisnął go niedbale na drewniany kołek w ścianie. Płaszcz kołysał się na nim przez kilka sekund niczym wisielec. Na drogiej, lnianej koszuli mężczyzny widniały rdzawe zacieki i kilka całkiem świeżych szkarłatnych plam niedawno przelanej krwi. Rhynn odruchowo ponownie sięgnęła po miecz i znów elf przeszkodził jej w tym, unieruchamiając jej rękę w bolesnym uścisku. Rozległy się zduszone jęki. Jander usłyszał szuranie od-suwanych pospiesznie ław i pełne frustracji krzyki tych, którzy poniewczasie przypomnieli sobie, że wjeżdżając do Mistledale przekazali swą broń Jeźdźcom. Elf spojrzał w stronę barda i maga. Kleryk Lathandera, z mieszającym się na twarzy wyrazem strachu i determinacji, odłożył harfę i wolno zaczął się podnosić. Pakar zamaszystym ruchem odrzucił swój płaszcz i wstał, by stawić czoła jednej z emanujących brutalnym pięknem kobiet. Jander przymrużył powieki i skupił się, pragnąc przesłać magowi mentalny rozkaz. Gdyby zdołał przejąć nad nim kontrolę, zapobiec jego atakowi, może mógłby ocalić mu życie. W porządku, Pakarze — pomyślał Jander — Już czas, abyś... Nagle jego koncentracja prysła, gdy Rhynn podjęła kolejną, gwałtowną próbę uwolnienia się z krępującego ją uścisku. Zdekoncentrował się zaledwie na ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Ignorując nieformalny rozkaz od złotego elfa, Pakar wyciągnął przed siebie ręce i złączył oba kciuki. Z końców jego palców buchnął płomień i omiótł atakującą go kobietę, wypełniając wnętrze oberży smrodem palonego mięsa. Jasno-włosa napastniczka zawyła z bólu, ale nie zaprzestała ataku. Jej delikatne dłonie o nieludzko ostrych pazurach wyżłobiły głębokie krwawe bruzdy w twarzy i szyi Pakara. Mag krzyknął przeraźliwie i runął na podłogę, przewracając dwa stojące obok niego krzesła. Kobieta wrzasnęła, a jej sylwetka poczęła migotać, stając się nieomal przezroczysta, po czym zmieniła się w zwierz przypominające ogromnego, szarego wilka. Rzuciła się na wciąż jeszcze drgające ciało maga i ostrymi kłami uciszyła go na zawsze. Spod ciała zabitego wypłynęła powiększająca się z każdą chwilą kałuża szkarłatu, a przypominający wilka stwór zaczął ją chciwie chłeptać, wymachując radośnie ogonem