Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Doskonale potrafił sobie wyobrazić, jak skutecznie można byłoby posłużyć się zarzutem szmuglowania brązów cesarza Qin w propagandowych walkach na śmierć i życie, tak charakterystycznych dla chińskich dysput politycznych. Pierwszą ofiarą stałyby się dyskretne, ostrożne, ale pełne determinacji zalecanki Denga do niekomunistycznej gospodarki. Sam Deng stałby się ofiarą drugą. Trzecią - nadzieja na pokojowe stosunki Stanów Zjednoczonych z Chinami. Bardzo wątpliwe, żeby kolejny chiński przywódca traktował Zachód inaczej, niż z otwartą wrogością. - Powiedział pan, że „pańskim zdaniem" ktoś szmuglu-je brązy. To znaczy że nie jest pan tego pewien. Papieros rozjarzył się i przygasł. Chen Yi strzepnął popiół na podłogę. - Nie. Hieny cmentarne mogą pracować nawet teraz, kiedy my tu sobie rozmawiamy. Dopiero gdy nadejdzie czas prac, odkryjemy, że ktoś nas uprzedził. Góra Li jest wielka. Nie sposób zabezpieczyć się w pełni przed tunelami kopanymi w nocy i zamaskowanymi za dnia. Ach -Chen zaciągnął się z głębokim westchnieniem - nie widziałem ukradzionych brązów. Słyszałem tylko plotki. Przez dłuższy czas Catlin milczał. Wypił ostatni łyk herbaty, pokręcił filiżanką, aż zawirowały ciemne fusy, i odstawił ją na stół. - Widzę kilka możliwości - rzekł ostro. - Pierwsza: brązy cesarza Qin zostały skradzione i sprzedawane są w Ameryce. Druga: w Ameryce sprzedaje się kopie. Trzecia: w Ameryce sprzedaje się plotki. Jeśli prawdziwa jest pierwsza, to z pewnością wplątany jest w to ktoś z waszego 24 Elizabeth L o w e U • N I E O K Ł A M U J MNIE rządu. Ktoś stojący bardzo wysoko w biurokratycznej hierarchii w Xi'anie. Być może pan, a jeśli nie pan, to jakiś pański zaufany. A ponadto zdrajcy muszą być wyżej, aż w Pekinie. Kradzież woźnicy, rydwanu i koni w ogóle nie byłaby możliwa bez pomocy potężnych członków chińskiego rządu. Chen Yi milczał, obserwując Catlina przez unoszący się dym. - Jeśli sprzedaje się kopie, to członkowie rządu mogą, choć nie muszą, być zamieszani w przemyt, Nie ma to zresztą żadnego znaczenia. Nikt nie traci twarzy handlując kopiami. - Przerwał, uśmiechając się lekko. - Oczywiście z wyjątkiem kupującego, ale to już nie kłopot Chińskiej Republiki Ludowej. Papieros Chińczyka rozjarzył się i szybko zgasł. - Trzecia możliwość jest znacznie bardziej skomplikowana - stwierdził Catlin beznamiętnie. - Plotki mogą obalić rząd szybciej niż prawda, nawet najgorsza prawda. Jest takie stare powiedzenie, że nie można udowodnić twierdzenia negatywnego. Nie może pan udowodnić, że nie ukradziono i nie sprzedano brązów. Używając pana własnych słów, góra Li jest wielka. Chen przytaknął raptownym skinieniem głowy. - A więc ma pan szanse wykrycia prawdy jak dwa do jednego - podsumował spokojnie Amerykanin. - Jeśli w Stanach sprzedaje się prawdziwe brązy cesarza Qin, chińskie siły proreformatorskie przegrywają z maoistami, a wraz z nimi pan. Jeśli to tylko plotki, też pan przegrywa, nie może pan bowiem udowodnić, że są fałszywe. - Wzruszył ramionami. - Jeśli nie uda się panu odnaleźć brązów w Ameryce i udowodnić, że to kopie, ma pan cholernego pecha. Maoiści powieszą pana za kuper, niczym kaczkę po pekińska. Lindsay Danner siedziała w gabinecie nie widząc ani wspaniałego, orientalnego biurka z lekowego drewna, ani leżących na nim pudełek na pióra z laki, ani kalendarza ozdobionego arcydziełami chińskiej kaligrafii. Patrzyła na swoje dłonie, lecz widziała tylko przeszłość: głosy i sceny, które nie wrócą, czasy i ludzi, którzy odeszli, tak jak zgasło słońce wczorajszego poranka. Tylko koszmar nie chciał odejść w przeszłość, gdzie było jego miejsce. Nie tylko przetrwał, lecz jeszcze się spotęgował, karmiony irracjonalnym smutkiem, w którym pogrążyła się po niedawnej śmierci matki. Nie powinna cierpieć aż tak bardzo. Matka odeszła szybko, bez bólu, otoczona kochającymi ją ludźmi, których sama kochała bardziej niż wszystko - wszystko oprócz Boga. Nie wiedziała, dlaczego prześladuje ją ten koszmar, powracający coraz częściej w mrocznych godzinach po północy, sprawiający, że wiła się i przewracała z boku na bok. Chińczyk bez twarzy gonił ją przez świat czarny, srebrny i czerwony, czerwony jak krew; ręce miała ciepłe, lepkie i krzyczała, krzyczała... - Nie! - powiedziała sobie ostro, ściskając w dłoni złote pióro. - Nie jestem już dzieckiem. Jeśli obudzę się krzycząc, nie przyjdzie już nikt, nikt mnie nie przytuli, nie 26 Elizabeth Lowell • N I E O K Ł A M U J M N I E N I E O K Ł A M U J M N I E • Elizabeth Lowell 27 powie, że wszystko w porządku i że... co? Co chciałam usłyszeć od matki? Na zadanie jakiego pytania zabrakło mi odwagi? O co nie pytałam tak długo, aż otrzymałam odpowiedź? W tej samej chwili zadrżała, czując, jak gdzieś, w głębi jej mózgu, koszmar odradza się powoli, jak powoli wypełza z mrocznej studni lat. Nie wiem, jakie pytanie chciałam jej zadać, ale przecież nie ma to już żadnego znaczenia. Za późno. Nie wiem, dlaczego zawsze myślałam, że kiedy następnym razem zobaczę matkę, zdobędę się na odwagę i zapytam. Ale mama nie żyje. Nie ma już nikogo, kto wiedziałby, jak było wówczas w Chinach. Jest tak, jakby nic się nigdy nie stało. Lecz przecież musiało się stać i stąd ten koszmar. - Panna Lindsay Danner? Głos był niezwykły, choć grzeczny, brzmiał jak rozkaz. W drzwiach jej gabinetu stał mężczyzna średniego wzrostu, o niebieskich oczach, bladej cerze, nieco od niej starszy, chyba po trzydziestce. Ubrany był, zgodnie z normą, obowiązującą ludzi zawodowo związanych z Waszyngtonem, w tradycyjnie skrojony garnitur. W mieście rządzonym wyłącznie przez politykę i plotkę większość profesjonalistów ignorowała modę, pozostawiając ją swym kole- gom z Manhattanu lub Los Angeles