Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie było w ogóle wiatru, więc już po paru minutach dym z setek dział gęstą czarną chmurą zawisł nad powierzchnią wody. Jeszcze bardziej pogorszyło to sytuację artylerzystów Unii: nie widząc już prawie nic, z krwawych rozbłysków luf armatnich domyślali się aktualnej pozycji rebelianckiego pancernika; coraz częściej przy tym trafiali w stojące po drugiej stronie rzeki swoje własne jednostki. Ze statków Unii rozległy się wołania, by wstrzymać ogień, dopóki dym nie odsłoni pola walki. Reigard Lowry, dowódca USS „Sciota", długo przyglądał się majaczącemu w dymie brunatnemu intruzowi, zanim rozkazał strzelać w jego kierunku z jedenastocalowych dział, kanonierki. Już pierwszy strzał był celny, ale pocisk ześliznął się po pancerzu i eksplodował w powietrzu, nie czyniąc nikomu szkody. Drugi pocisk trafił w pancerz w pobliżu otworu strzelniczego. Lowry zobaczył rzecz makabryczną: do wody spadła, jak odcięta toporem, górna połowa ciała ludzkiego. Dopiero po chwili zrozumiał, co się stało: tamten człowiek, artylerzysta, wychylił się do połowy z otworu strzelniczego, by przeczyścić wyciorem lufę; wybuch pocisku ze „Scioty" oderwał tors od dolnej części ciała. Działem, przy którym wybuchł pocisk ze „Scioty", dowodził porucznik Barbot. Walcząc z odruchem wymiotnym, patrzył na leżącą u jego stóp w kałuży krwi dolną połowę człowieka. Obawiając się, że ten widok źle wpłynie na i tak już nadwątlone w dotychczasowym krwawym boju morale artylerzystów, kazał stojącemu najbliżej kanonierowi wyrzucić ciało za burtę. — Nie mogę, panie poruczniku! — zawołał przejmująco kanonier. — Niech pan mnie zrozumie, to przecież mój brat! Rad nie rad, porucznik Barbot musiał sam wykonać upiorne zadanie. Porucznik George Gift, mocny, szeroki w barach, dowodzący baterią dziobową, zaklął szpetnie, gdy pocisk Unii uderzył w pancerz kazamaty tuż obok lewego działa. — Już nas prawie trafili! — krzyknął do chłopców z baterii. — Tym lepiej, poruczniku — odezwał się młody prochowy. — W moich stronach mówią, że piorun nigdy nie trafia dwa razy w to samo miejsce. 8 — Podwodni łowcy 113 Zaledwie to powiedział, kolejny pocisk wpadł do wnętrza przez otwór strzelniczy i eksplodował ze straszliwą siłą za plecami Gifta. Czapka spadła mu z głowy, a żar eksplozji spalił włosy do skóry. A kiedy odwrócił się, zobaczył rozrzucone bezładnie ciała szesnastu swoich artylerzystów. Kilku zginęło na miejscu, inni byli ciężko ranni; w większości ciał tkwiły długie, ostre drzazgi, odłupane wybuchem z drewnianej konstrukcji kazamaty. W paru miejscach drewno płonęło, Gift natychmiast uruchomił pompę, by zgasić ogień. Strumień wody obmył (warz leżącego najbliżej martwego człowieka; był to ten sam prochowy, który przed chwilą dodawał porucznikowi otuchy. Ciało chłopca było okropnie zmasakrowane: jedna noga całkiem wyrwana z biodra — głowa trzymała się tułowia tylko strzępem tkanki. Dobrze tylko — pomyślał Gift — że umarł natychmiast, nim jeszcze upadł na pokład. W odległej, rufowej części kazamaty porucznik Charles Read, wsławiony w bitwie o Nowy Orlean, przyszły bohater CSS „Florida", dowodził obsługą dwu trzydziestodwufuntowych dział na obrotowych lawetach. Spokojny, skoncentrowany, pogwizdywał cicho, jakby się znajdował na pikniku w lesie. Wydawał się nawet rozbawiony, kiedy duży, lity pocisk, uderzył w pancerz kazamaty obok otworu strzelniczego, ale odbił się i jak rozpłaszczony placek spadł na pokład rufowy. „Arkansas" zbliżył się teraz do kanonierki „Lancaster". Przepłynął tak blisko, że pociski, które wystrzelił z burty przebiły bez trudu cienki pancerz kanonierki i dotarły do maszynowni. Wprawdzie kapitan „Lancastera" przewidział wcześniej taką możliwość i kazał owinąć kotły grubymi, żelaznymi łańcuchami, ale ta ochrona okazała się niewystarczająca. Dwa pociski przebiły kotły na wylot. Wrząca woda i jeszcze gorętsza para wypełniły całą kanonierkę; wszyscy ludzie, którzy byli w jej wnętrzu, w ciągu trzydziestu sekund ugotowali się jak raki w garnku. Ich przeraźliwe, mrożące krew w żyłach krzyki mimo grubego pancerza i nieustannego huku dział, dotarły do uszu marynarzy atakującego pancernika. Szczęśliwcy z załogi „Lancastera", którzy w momencie przebicia kotłów znajdowali się na pokładzie, uciekali przed wrzącą łaźnią na oślep do wody, w ciasną przestrzeń między burtami okrętów. Obserwujący to z budki sternika Brady odwrócił wzrok; wpatrując się w przestrzeń przed dziobem, kurczowo zacisnął ręce na połamanym kole sterowym. Wolał nie myśleć o tym, ilu jeszcze ludzi z „Lancastera" zmielą śruby rozpędzonego statku