Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Czy miałaby pani ochotę pogalopować? ~ 123 ~ - Pewnie - odparła. Harry zagwizdał na psy, a one wyłoniły się z lasu i przybiegły, zatrzymując się pod nogami Pena. - One uwielbiają biegać dokoła jeziora - powiedział Harry. - I jest to dla nich dobra gimnastyka. Nie mówiąc nic więcej, kazał Penowi galopować, a gniadosz odpowiedział ruszając z kopyta. Maestro pobiegł za nim, a za nimi psy. Jechali galopem dokoła całego jeziora, z zapachem majowego poranka wypełniającym nozdrza i odgłosami ptasich treli w uszach. Na koniec Harry zatrzymał konia w miej- scu, gdzie inna ścieżka prowadziła poza granicę lasu, odwrócił się do Tracy i powiedział: - Tędy dojedziemy do domu. Jechali stępa jedno za drugim przez jakieś pięć minut, a psy biegły śladem Tracy. Potem ścieżka poszerzyła się. - Teraz może go pani poprowadzić obok mnie -powiedział Harry przez ramię. Kiedy zrównała się z nim i oba konie szły prowadzone luźno, Harry usłyszał samego siebie, mówią- cego szorstkim tonem: - Wszyscy w mojej rodzinie uważają, że jestem szalony, nie chcąc sprzedać ziemi Mauleyowi. Oferu- je mi olbrzymią kwotę. Trący spoglądała pomiędzy uszy Maestra, a jej profil był jednym z najładniejszych, jakie Harry kie- dykolwiek widział. - Jak mówi stare powiedzenie, pieniądze to nie wszystko - odparła. - W dzisiejszych czasach to jest wszystko - odpowiedział z goryczą. Jechali stępa w milczeniu, aż wreszcie Harry nie mógł już dłużej powstrzymywać się, żeby nie zapytać: - Czy pani sądzi, że jestem szalony, nie sprzedając? — 124 — - Nie. - Jej odpowiedź była natychmiastowa i zdecydowana. - Gdybym ja miała miejsce takie jak to, należące do mojej rodziny od stuleci, nigdy bym go nie sprzedała. Czułabym się tak, jak gdyby to było jakieś święte powiernictwo czy coś w tym rodzaju. Dokładnie tak sam odczuwał. Żeby ją sprawdzić, podrzucił jej jeden z argumentów, które stale słyszał od swojej rodziny: - Ludzie już tak nie żyją. No cóż, może w Arabii Saudyjskiej albo w Beverly Hills, ale nie ż y j ą tak tutaj, w Wielkiej Brytanii. Teraz mamy państwo opiekuńcze. Podniosła rękę, żeby odgarnąć włosy z twarzy. - Nie ma miejsc takich jak to w Arabii Saudyjskiej czy w Beverly Hills. W Silverbridge takie cudowne jest to poczucie, że zawsze tu było. Myślę, że to coś zupełnie wyjątkowego: pokolenie za pokoleniem pańskiej rodziny dorastało tutaj i dokładało swój własny kawałek historii do tego domu i tej ziemi. Harry był zaskoczony i głęboko poruszony, że miała taki wnikliwy pogląd na sprawę. Powiedział su- rowym tonem: - Do tego, co myślę, też. Posłała mu pytające spojrzenie. - Bądź co bądź, to nie jest tak, że zatrzymuje pan całe to piękno tylko dla siebie. Udostępnia pan dom dla zwiedzających, nieprawdaż? - Tak. To część umowy, jaką zawarłem z urzędem skarbowym, kiedy umarł mój ojciec. Przekazałem większość naszych cennych obrazów National Trust, żeby opłacić związane z tym koszty, a oni zezwolili, by zostały tu w Silverbridge, pod warunkiem że udostępnię dom dla zwiedzających. I tak przez dwa miesiące w roku grupy jednodniowych wycieczkowiczów oraz Niemcy, Japończycy i Amerykanie wędrują ~ 125 ~ po Silverbridge, wykrzykując swoje ochy i achy na widok obrazów i mebli. - Rety, rety! - W jej glosie zabrzmiało rozbawienie. - Snob z pana. Mocno zacisnął usta. - Jeżeli snobizmem jest nie chcieć otwierać herbaciarni i sklepiku z pamiątkami ani sprzedawać pocz- tówek z wizerunkiem domu, to przyznaję się do winy. Coś zaszeleściło wśród drzew, i Marshal i Millie pognały na polowanie. - Pozostaje pytanie, czy może pan sobie pozwolić na utrzymanie swojego dziedzictwa bez komercjali- zowania go. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale potem pomyślał z przerażeniem: Dobry Boże, czy naprawdę zamierzałem dyskutować o moich finansach z tą aktorką? - Oczywiście, że mogę - odparł krótko. W tej chwili wyjechali z lasu i w oddali zobaczyli kamienną stajnię, która dla niego była nieporówna- nie piękniejsza, niż mogłaby być jakakolwiek nowoczesna siedziba. Na moment zapomniał o swojej powściągliwości i powiedział: - Moja rodzina tego nie rozumie. Silverbridge nie należy do nich, ono należy do mnie. I mam zamiar je zatrzymać. Cztery wieki instynktu posiadania zabrzmiały w jego stalowym, niewzruszonym głosie. Kiedy odwrócił się do Tracy, przypatrywała mu się. Uniósł pytająco brew, a ona powiedziała, prawie bez tchu: - Czy pan wie, że przez moment wyglądał pan dokładnie tak jak Charles na portrecie, który ma pani w gabinecie? - Doprawdy? - Harry wziął głęboki wdech i odprężył się. - Cóż, jestem zupełnie pewien, że Charles — 126 — również nie sprzedałby Silverbridge. Na swoje szczęście żył w innym świecie i ta kwestia nigdy nie wypłynęła. Tracy odparła smutno: - Nie mógł być jednak takim szczęściarzem, milordzie, skoro zginął w wieku trzydziestu czterech lat. Harry stanął w strzemionach, rozglądając się za spanielami. Kiedy ich nie dojrzał, zagwizdał. - To fakt. A wie pani, zginął tuż obok jeziora. - Jak do tego doszło? - Jej głos zabrzmiał prawie jak szept. Harry znowu zagwizdał, po czym odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. - Wybrał się na przejażdżkę, tak jak my teraz, kiedy jakiś kłusownik musiał omyłkowo wziąć go za coś innego. Patrzyła prosto przed siebie, a linia jej warg zdradzała niewypowiedziany smutek. - Jakie to straszne. Harry odkrył, że nie potrafi oderwać oczu od jej ust. - Tak, zawsze tak uważałem. A także ironiczne. Przetrwał wojnę, żeby potem w taki sposób zostać zastrzelonym we własnym lesie.... Tracy obróciła głowę i spojrzała wprost na niego. - Myślałam, że powiedział pan, że żadna gwałtowna śmierć nigdy nie miała miejsca w Silverbridge. - Zabrzmiało to tak, jakby go oskarżała. - Śmierć Charlesa z pewnością była gwałtowna. Oderwał wzrok od jej nieznośnie kuszących ust. - Tak, sądzę, że była. - Ale nikt nie widział jego ducha