Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wyjęła klucz od pięknej chińskiej szafki z laki, w której ojciec trzymał trunki. Matka nigdy nie piła żadnego alkoholu. Anona była uważana za zbyt młodą, aby kosztować trunków, aż do tego roku, kiedy ukończyła osiemnaście lat. Wolała jednak wyśmienite soki, jakie przyrządzał Czang z dziko rosnących owoców. Gdy tylko otworzyła szafkę, ojciec podszedł do niej. Spostrzegła, że nalał sobie dużo więcej brandy, niż to było w jego zwyczaju. Była pewna, że jest czymś przejęty i poważnie zaniepokojony. Domyśliła się tego z wyrazu jego twarzy. Wyczuwała też, że coś go gnębi. Przypuszczała, że chodzi o pieniądze. Przypomniała sobie, że kiedy rodzice budowali dom, pieniądze stanowiły poważny problem. - Musimy oszczędzać - mówiła bezradnie matka. Lecz kryzys nagle minął. Mieli teraz wystarczającą ilość pieniędzy. Często była zdumiona, jak drogie przedmioty przywoził ojciec początkowo dla matki, a teraz dla niej. Również w domu pojawiło się wiele eleganckich mebli. Ponieważ Anona była bardzo przestraszona, odmówiła krótką modlitwę: „Panie Boże, błagam cię... żeby to nie było nic poważnego!” Nie ośmieliła się zadawać ojcu żadnych pytań. Jednak jej ciekawość rosła z minuty na minutę. Nie upłynęło wiele czasu, jak do pokoju wszedł Czang. - Jedzenie gotowe! Pan być zadowolony! - odezwał się po swojemu. - Jestem przekonany, że wszystko będzie doskonałe - powiedział kapitan Ranson, wstając z miejsca. Przeszli obydwoje do niewielkiej jadalni. Takie jadalnie znajdują się niemal w każdym domu w Wielkiej Brytanii i w koloniach. Jej umeblowanie składało się ze stojącego pośrodku stołu, kompletu krzeseł oraz kredensu. W jadalni tej wisiał także piękny kryształowy żyrandol, kupiony przez kapitana z myślą, że będzie podobał się żonie. Podobne żyrandole były tylko w domu gubernatora w Singapurze. Kapitan Ranson usiadł przy stole i zaczął pochłaniać potrawy, nie zastanawiając się w ogóle nad ich smakiem. Czang przygotował dla niego świeżo złowioną rankiem rybę w ulubionym przez Chińczyków słodko-kwaśnym sosie. Do tego była surówka, a na zakończenie budyń owocowy posypany wiórkami kokosowymi i przyprawiony gałką muszkatołową. Trzeba przyznać, że Czang był wspaniałym kucharzem. Anona, przyglądając się ojcu, zauważyła, że trochę już się odprężył. Ojciec jadł w milczeniu. Potem spojrzał na stojący w kącie stary zegar po dziadku, który został przywieziony z Anglii, i wstał od stołu. - Przejdźmy teraz do bawialni, kochanie - powiedział. - Nie chcę, żeby ktoś nam przeszkadzał. Anona spojrzała na niego ze zdumieniem. - Przecież tu nie ma nikogo oprócz Czanga - odrzekła - a nie sądzę, żeby się mogli pojawić jacyś goście. Ich najbliżsi sąsiedzi mieszkali w sporej odległości i o tej porze byli zapewne zajęci na plantacji. Zdarzało się, o ile ojciec był w domu, że wpadali nieraz wieczorami. Od czasu gdy zamieszkała z nimi pani Boynton, przychodziły też kobiety, ale ich wizyty były rzadkie. Anona przeszła za ojcem do salonu. Zdziwiło ją, że zamknął starannie za nimi drzwi. Zazwyczaj zarówno drzwi, jak i okna, były zawsze otwarte, ażeby przewiew chłodził nieco pomieszczenia. Ojciec usiadł na sofie, a ona przysiadła się do niego. - Czym się tak martwisz, tatku? - zapytała. Ojciec wyraźnie unikał jej spojrzenia. Zapanowało milczenie, jakby poszukiwał właściwych słów. - Wydarzyło się nieszczęście - powiedział - a ponieważ sprawa i ciebie dotyczy, muszę ci wyjawić prawdę. - Prawdę, tatku? A o czym? Znów ojciec zawahał się, zanim w końcu wyznał: - Przez ostatnie trzy lata obydwie z matką wierzyłyście, że dowodzę statkiem handlowym. - A czyż tak nie było, tatku? Sam o tym opowiadałeś. Wspominałeś także, że przewozisz bardzo cenne ładunki. - To było kłamstwo! - powiedział chrapliwym głosem. - Kłamstwo? - zapytała, patrząc na niego ze zdumieniem. - Prawdą było tylko to, że byłem właścicielem i dowódcą statku - rzekł kapitan Ranson. - Statek był bardzo szybki i nowoczesny, ale mały, więc nie przewoziłem nim ładunków. - Co więc robiłeś? - zapytała Anona, wpatrując się w niego. Ojciec odetchnął głęboko, a potem zwrócił twarz ku córce. - To będzie dla ciebie szok - wyznał - ale musisz poznać prawdę: ja byłem piratem! Przez moment Anonie zdawało się, że źle go zrozumiała. - Piratem? - zapytała zaskoczona. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Dokładnie to, co usłyszałaś - odrzekł. - Byłem piratem i napadałem na inne statki! Anona zaniemówiła, potem przypomniała sobie wszystkie opowieści o piratach grasujących w tych częściach świata. Wreszcie wydała okrzyk przerażenia. - Ale ty nie byłeś... prahu? - zapytała. Wiedziała, że tak nazywano okrutnych, krwiożerczych, przerażających piratów pływających po morzach wokół Półwyspu Malajskiego. Nawet sam ich wygląd był straszliwy. Nosili długie włosy, które rozwiane podczas walki sprawiały, że wyglądali na jeszcze bardziej dzikich. Potrafili zbliżyć się do statku tak cicho, że nikt ich nie zauważał. Gdy już wtargnęli na pokład, siali pogrom wśród pasażerów i załogi. Znikali równie szybko i cicho w swoich specjalnie skonstruowanych łodziach. Czy to możliwe, żeby ojciec był jednym z nich? - Nie, oczywiście, że nie byłem prahu! - odpowiedział ojciec. Anona poczuła nagłą ulgę. - Myślę - mówił dalej ojciec, wyczuwając jej przerażenie - że byłem raczej rozbójnikiem niż prahu. Tylko zamiast konia miałem statek. Moje ofiary musiały zachowywać się spokojnie i wręczyć okup. - Wyjaśnij mi to proszę, tatku - rzekła Anona nieswoim głosem. Ponieważ bardzo się bała, ujęła go za rękę. Jego palce ścisnęły mocno jej dłoń. - Przysięgam ci tylko jedno, że nigdy nikogo nie zabiłem - powiedział. - Jedyne, co robiłem - dodał po chwili - to wchodziłem na statek zacumowany nocą w jakiejś spokojnej zatoce i domagałem się okupu. - Niezupełnie rozumiem, tatku. - Działałem z dwoma przyjaciółmi - wyjaśnił kapitan Ranson - którzy byli jeszcze biedniejsi ode mnie