Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

-     Jest wszystkim, co zdobyłem - powiedział Wallie. Zabrzmiało to prawie jak szloch. -     Jest rodzaj szczeliny zwątpienia w twojej niewierze. Będziesz musiał za to zapłacić.     Poczuł lęk. -     Sąd?     Chłopiec wykrzywił się. -     Nie chcesz być niewolnikiem Hardduju, prawda? On w końcu by cię nie sprzedał - zbyt wiele radości sprawiałoby mu trzymanie Siódmego skutego w piwnicy. A ma tyle wymyślnych zabaw do wypróbowania! Więc raczej pójdziesz pod Sąd, co? - Chłopiec po raz pierwszy uśmiechnął się, pokazując swoją lukę w uzębieniu. - Sztuczka polega na tym: jeśli się opierasz, walną cię w głowę i przerzucą przez krawędź. Wtedy lądujesz na skałach. Ale jeśli rozpędzisz się i skoczysz daleko, wtedy dostaniesz się na głęboką wodę. To jest test wiary. -     Nie zdołam pobiec na tych stopach - powiedział Wallie. - Czy coś z nich zostało?     Chłopiec odwrócił się szybko, żeby spojrzeć na stopy Wallie'ego, a potem wzruszył ramionami. -     Tam, na Miejscu Miłosierdzia, jest kaplica. Módl się o siłę do biegu. - W miarę zanikania światła chłopiec zaczynał stawać się niedostrzegalny. - Powiedziałem ci najważniejsze. Śmiertelnik rzadko otrzymuje taki dar. -     Nie mam wiele praktyki w modlitwie - powiedział pokornie Wallie - ale zrobię to jak najlepiej. Myślałem, żeby pomodlić się za Innulariego. Czy to by pomogło?     Chłopiec rzucił mu dziwne spojrzenie. -     To nie pomogłoby jemu, ale tobie tak - zamilkł, a po chwili dodał: - Bogowie nie są przede wszystkim dostarczycielami wiary. Mogą podarować wiarę, ale wtedy będziesz narzędziem, nie przedstawicielem . Usługa śmiertelnika nie ma wartości, jeśli nie zostanie dana dobrowolnie chodzi o wolną wolę. Rozumiesz? Ale gdy tylko ma się wiarę, bogowie mogą ją powiększyć. Jednak samemu trzeba znaleźć iskrę. Ja mogę ją rozdmuchać. To właśnie zrobię w podzięce za dobrą myśl o uzdrawiaczu.     Zerwał liść ze swojej gałązki.     Wallie poczuł się, jakby ognie szalejące w jego stopach zostały zalane lodowatą wodą. Ból zgasł, nie tylko w stopach, ale w całym ciele. -     Do świtu - powiedział chłopiec.     Wallie zaczął bełkotać podziękowania, jąkając się z ulgi. -     Nie wiem nawet, jak zwracać się do ciebie - powiedział. -     Na razie mów do mnie Mały - powiedział chłopiec, a jego uśmiech z luką w uzębieniu był ledwo widoczny w narastającym świetle Boga Marzeń. - Dużo czasu upłynęło od chwili, gdy spotkałem tak bezczelnego śmiertelnika. Rozbawiłeś mnie. - jego oczy wydawały się lśnić w ciemności. - Kiedyś grałeś w grę zwaną szachami - czy wiesz, co się dzieje, kiedy pionek dociera do końca swojej linii?     Drwina była oczywista, ale Wallie szybko zdławił oburzenie. -     Może zostać przemieniony w każdą figurę z wyjątkiem króla, panie.     Chłopiec zachichotał. -     Dotarłeś więc do końca swojej linii i uległeś przemianie. Proste, prawda? Pamiętaj, jutro skocz tak daleko, jak tylko będziesz mógł i znowu się spotkamy.     Potem płyta była pusta.     Tak więc podczas swej drugiej nocy w więzieniu Wallie spał dobrze, ale nad ranem stwierdził, że siedzi przy stole. To było wspomnienie, scena z młodości, która powróciła tak wyraźnie, że mógł czuć zapach niedopałków papierosów i słyszeć jazz z radia w sąsiednim pokoju... zielony ryps w ciemności i padający na niego snop światła, karty do gry, popielniczki i szklanki. Bill siedział po jego lewej stronie, Justin po prawej, a Jack wyszedł na chwilę.     On był rozgrywającym w tej partii brydża, z kontrą, z rekontrą i po partii grał wariacki kontrakt w jednej z tych wariackich rozgrywek, gdy karty są rozdawane po kilka naraz. Atu były trefle i miał jeszcze ostatnią dwójkę. Bill zagrał pikiem do singlowego asa Wallie'ego na stole, którego usłużnie podsunął. Justin dołożył. To zmusiłoby Wallie'ego do zagrania z dziadka, a oni tylko na to czekali.     Przebił atutem własnego asa, na głos powiedział "Łup!" Potem mógł zagrać siedem dobrych kierów z ręki. Przeciwnicy byli zmiażdżeni, zrzucali co popadło, on grał dc końca. Słyszał własny wrzask triumfu... szlemik wylicytcwany, zrobiony, z rekontrą, po partii, i rober. Sięgnął po zapis. Czuł go w palcach. Wtedy wszystko zniknęło i był z powrotem w więzieniu. Pierwszy blask świtu zaczynał rozjaśniać niebo na wschodzie.     Odkrył, że wierzenie w bogów prowadzi do wierzenia w przesłania. Kto wykonał złe zagranie? Szachy i brydż... czy bogowie grają ludzkością, żeby skrócić sobie wieczność?     Piki z brydżowej talii pochodzą od mieczy tarota - czy Bogini przebiła swojego asa mieczy, Shonsu, atutem, Wallie'em Smithem, dwójką trefl, najniższą kartą w talii?     Gdy się rozjaśniło, bóle wróciły. Ale to przepowiedział chłopczyk i Wallie mógł uwierzyć, że dziś zostanie zabrany z więzienia.     Tak powiedział bóg .     Sąd świątyni miał dużo pracy. Oddział Śmierci zabrał sześciu więźniów, a pierwszą pozycją na liście był Shonsu, szermierz siódmego stopnia, opętany przez demona. Jeśli interpretacja Innulariego była prawidłowa, to stary Honakura przegrał w próbie sił.     Wallie został brutalnie wywleczony po schodach, przez pokój straży, po czym pozwolono mu paść bezwładnie na twarde, rozgrzane płyty pod palącym słońcem. Nie wrzasnął. Leżał przez chwilę, walcząc z wywołanymi przez bóle w stawach i potłuczenia mdłościami, mrużąc oczy w ostrym świetle. Potem z wysiłkiem usiadł, podczas gdy inni wywlekani skomleli albo wrzeszczeli. Po jednym spojrzeniu na swoje stopy próbował już więcej na nie niepatrzeć.     Znajdował się na skraju szerokiego podwórca, podobnego do placu defilad, nad którym upał wywoływał drżenie powietrza. Za nim stało więzienie i mógł słyszeć Rzekę, pluszczącą wesoło za budynkiem. Dwa boki podwórza okalały masywne budynki, a w oddali wznosiły się wielkie iglice świątyni. Czwarta strona otwierała się na niebiosa parku i zieloności. Kapłani odeszli, ich robota była skończona. Dowodził nimi, wyraźnie znudzony szermierz czwartego stopnia. Był kompetentny i błyszcząco elegancki, patrząc na skazańców postukiwał biczem o swój but. -     Macie dziesięć minut na rozruszanie nóg - ogłosił. - Potem pójdziecie przez plac i z powrotem. Albo popełzniecie, jeśli wolicie - głośno strzelił z bicza.     Ubrany w żółty kilt Drugi o młodzieńczej twarzy przeszedł obok, rzucając każdemu ze skazańców czarną szmatę do włożenia