Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wymienia następujące powody, które mają uzasadniać to przekonanie: 1. Wiedza stanowi dobro samo w sobie. 2. Ludzie będą zdolni do podejmowania bardziej rozsądnych, osobistych decyzji, jeżeli będą lepiej zorientowani, co dzieje się w pracowniach badaczy i laboratoriach techników. 3. Cała struktura społeczeństwa demokratycznego uzależniona jest od tego, czyjego obywatele posiadają wystarczający zasób wiedzy. Zachowanie się obywateli podczas wyborów, ich oddziaływanie na wybranych czy etatowych urzędników państwowych oraz ich zaangażowanie w sprawy polityczne i społeczne będzie tym bardziej konstruktywne im lepiej będą rozumieli, co dzieje się w nauce. Trachtman rozwija pierwszy punkt, mówiąc: „Nie mam zastrzeżeń do takiej konstatacji, lecz jest ona niezbyt wystarczającym uzasadnieniem dla wydatków sięgających setek tysięcy dolarów rocznie, które stanowią część rozważnej polityki informowania opinii publicznej o postępach w nauce.” W kraju, w którym główny organ wykonawczy ustanowił właśnie budżet, w którym jednego tylko roku przeznacza się ćwierć biliona dolarów na zbrojenia, te marne dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów wydaje się błahostką, szczególnie, jeśli dwa pozostałe punkty mają jakieś znaczenie. Ale każdy ma swoje własne priorytety i waham się, czy mogę oczekiwać, by pokryły się one z moimi. Co się tyczy punktu drugiego, Trachtman wyczuwa, że ilość informacji wypluwanych przez media, informacji często sprzecznych, powoduje, że ludzie tracą orientację i w końcu zupełnie nie mają pojęcia, co kupić i jak w ogóle żyć. O obywatelu mówi: „Jeżeli byłby kompletnie niedoinformowany i stosował się po prostu do zaleceń swojego lekarza czy odpowiedniej agencji rządowej i jadał lekkostrawne potrawy w umiarkowanej ilości, czułby się z pewnością wspaniale.” Być może! Na dodatek po raz pierwszy w historii zdarzyło się, że zmniejsza się liczba osób palących papierosy. Prawo stosowane z całą surowością w czasach prohibicji nie doprowadziło do zmniejszenia spożycia alkoholu — raczej wprost przeciwnie — podczas gdy raporty o niewątpliwej zależności pomiędzy paleniem a rakiem płuc i chorobami serca odnoszą rzeczywisty skutek. Wraz z publikacjami o cholesterolu, doprowadziło to do zmniejszania się w ostatnich latach umieralności z powodu sercowych chorób układu naczyniowego. Uratowano z pewnością życie tysięcy ludzi, lecz czy to warte wydatków rzędu setek tysięcy dolarów, jest już jedynie kwestią priorytetów, Przynajmniej ja tak sądzę. W punkcie trzecim Trachtman daje wyraz swoim przekonaniom, iż zdezorientowani obywatele nie stworzą prawdopodobnie społeczeństwa aktywnego, a jeżeli nawet wykażą zaangażowanie, to będą z irytującą głupotą bronić złej sprawy. Co więcej, popularne podejście do materiałów naukowych, zwykle w pogoni za sensacją upraszczające zagadnienie, nie doprowadzi do zrozumienia metod naukowych, zwiększy oczekiwania i będzie powodem wielu innych nieprawidłowości. Wynika z tego, że jedynym rodzajem informacji o nauce, jaką opinia publiczna powinna otrzymywać, będzie informacja dostarczana przez ludzi, którzy są w zasadzie tak samo ciemni jak ci, do których ma ona dotrzeć. To na co uskarża się Trachtman nie jest wynikiem edukacji, lecz rezultatem jej braku. Celem nauk zajmujących się sposobami komunikacji jest (lub przynajmniej powinno być) kształcenie nie tyle opinii publicznej, a przede wszystkim tych, którzy omawiają w mediach osiągnięcia nauki. I to właśnie jest powód, dla którego powołano komitet pod nazwą „Nauka w Służbie Społeczeństwa” (Science in the Public Interest — SIPI). Czy te trzy powody wymienione przez Trachtmana są jedynymi, które miałyby racjonalnie uzasadniać konieczność edukacji naukowej społeczeństwa? Oczywiście nie! Poprzestając jedynie na tych trzech powodach, milcząco zakładamy, że edukacja naukowa ma służyć jedynie dobru szerokich kręgów społeczeństwa