Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ale i to nie pomogło. Więźniowie nauczyli się w jakiś sposób podnosić ją i pod nią przepychać swoją pocztę. W niektórych miejscach usiłuje się przerwać siatkę i wówczas stojąc komuś na ramionach można wsadzić rękę do otworu i rzucić to co trzeba do sąsiedniego lub przeciwległego spacernika. Włączając się w ogólnowięzienną sieć łączności my również musieliśmy służyć za jej ogniwo. Czegóż to nie zdarzało się nam przerzucać na prośbę sąsiadów z jednego spacernika do drugiego! Pewnego razu - worek machorki, z trudem przecisnęliśmy go przez szczelinę, innym razem - 15 kostek mydła, przy czym dla każdej kostki trzeba było uchwycić moment, gdy strażnik nie zwracał na nas uwagi. Kiedyś ledwo zdążyliśmy wyjść na spacer, nie dowiedzieliśmy się jeszcze, kto jest naszym sąsiadem z lewej, a kto z prawej strony (zwyczajowa procedura) - naraz z prawej z ogromnym wysiłkiem przepchnięto jakieś grube to-misko, po nim następne. Patrzymy - wspomnienia Żukowa. No, jeden tom przepchnęliśmy dalej, drugi utknął. Ani my, ani sąsiedzi nie mogli wcisnąć go w szczelinę. W takim stanie przyłapali go dozorcy. Był to jednak bardzo wygodny sposób przekazywania grypsów. I, wydawać by się mogło, sposób najbardziej prymitywny - zostawianie napisów na murach. A i on był wielce efektywny. Bardzo drobnym pismem, wszędzie gdzie cię zaprowadzą: w łaźni, na spacerze, w celach etapowych - pozostawia się autograf lub spis celi, albo wręcz krótki na-pis. Praktyka wykazała, że w przeciągu tygodnia napisy te z pewnością wpadną w oko komu trzeba. Pisaliśmy zazwyczaj po angielsku, by strażni- 36 WŁAD1MIR BUKOWSKI cy nie rozumieli. Ci domyślali się oczywiście, że pisali to polityczni. W ogóle język angielski stał się dla nas wkrótce swego rodzaju szyfrem czy żargonem - po angielsku można było krzyczeć przez okno i rozmawiać przez „rury", nikt obcy nic nie rozumiał. W taki właśnie sposób przesiedziałem tu już dwa i pół roku (no i jeszcze poprzednio rok - w 72-73 roku, przed wysyłką do łagru). Przez ostatnie trzy miesiące był spokój i cisza - do roboty już nie gonili, na surowy rygor nie przenosili. Ta cisza wydawała mi się podejrzana, w dodatku umieścili nas prawie wszystkich w kilku celach czwartego oddziału na drugim piętrze. Poprzednio usiłowali rozrzucać nasze cele jak najdalej od siebie, żeby trudniej było się porozumiewać. Tym razem jakby naumyślnie wszystkich zebrali razem. Trzech w dwudziestej pierwszej, osiem osób w piętnastej, dwóch w dwunastej, czterech w dziesiątej. Ponadto czwórka naszych była w siedemnastce, ale właśnie przyszła na dwóch kolej jechać z powrotem do łagru, a dwóch na zsyłkę ł celę roztasowano. Jakieś dziesięć osób siedziało jeszcze na pierwszym oddziale, ale i ich do pracy nie wyganiano. Naczelnicy twierdzili, że z końcem roku zbiorą nas tu wszystkich. Trudno było powiedzieć, czy naczalstwo coś zamierza czy też postanowili dać nam spokój. Jeśli nie brać pod uwagę kolejnych napaści na nasze książki, żadnych innych przygotowań do ofensywy nie dało się zaobserwować. Tyle tylko, że prawie wszystkich pozbawiono korespondencji, a to zawsze niedobry znak. Od początku 1976 roku władze uznały za regułę konfiskowanie wszystkich naszych listów. Prosisz o wyjaśnienie, w czym rzecz - odpowiadają: „Nie mamy obowiązku się tłumaczyć, piszcie nowy". Napiszesz - znowu skonfiskują. I ciągnęła się ta przepychanka bez końca, wkrótce rok minie od czasu wysłania ostatniego listu do domu. Niezrozumiałe było tylko, kogo chcą w ten sposób ukarać — moją matkę, czy mnie. U innych to samo - jedni pół roku, inni osiem miesięcy bez korespondencji. Mimo woli trzeba było korzystać z nielegalnych kanałów. Nowiny z wolności docierały z trudem - głównie niewesołe. Jednych wsadzali, innych wyrzucali za granicę. Tych na wschód, tamtych na zachód - wszystko to byli moi przyjaciele, ludzie, których znałem od wielu lat. Choć bardzo było żal zamykanych, to zostawała nadzieja, że kiedyś jeszcze ich zobaczę - wszak nie znikali na zawsze. Natomiast tych wyrzucanych na Zachód to zupełnie jakbyś do grobu odprowadzał - nigdy już nie będzie nam dane się spotkać. Moskwa pustoszała i coraz mniej myślało się o wolności. Szczególnie ciężko było, gdy ktoś ze znajomych wyrzekał się lub kajał - jak gdybyś na zawsze musiał wykreślić z pamięci kawałek swojego życia. Długo jeszcze wyłaniają się z pamięci fragmenty spotkań, strzępy rozmów i nie da się ich stłumić, jakbyś sam był winien ich zdrady. Kiedyś byłem człowiekiem bardzo towarzyskim, łatwo nawiązywałem kontakty i już po paru dniach znajomości uważałem kogoś za przyjaciela. Lecz czas porywał ich jednego po drugim i z wolna zacząłem stronić od nowych znajomości. Nie chciałem więcej tego bólu, tego POWRACA WIATR... 37 skurczu, gdy człowiek na którym polegałeś, którego lubiłeś raptem zdradzał cię małodusznie i trzeba było raz na zawsze wykreślić go z pamięci. Ciężko było sobie uświadomić, że oto złamali kolejną bliską ci osobę. Stare zeki, stojąc koło wartowni, gdy przywożą do żony nowy etap, prawie bezbłędnie przepowiadają: ten zostanie kapusiem, ten - pe-derastą, tamten będzie grzebał w odpadkach, a to dobry człowiek. Z czasem sam mimo woli zacząłem przykładać do każdego napotkanego aresztancką miarkę, stąd przyjaciół zostawało coraz mniej. Po jakimś czasie pozostał pewien krąg szczególnie bliskich mi ludzi, był to mój jedyny skarb, wszystko, czego dorobiłem się przez lata, więc jeśli złamał się jeszcze któryś z nich — stawało się to męczarnią. I jeszcze mniej zostawało nas w zamku, zwalniało się kolejne miejsce przy kominku, milkła biesiada, przycichała muzyka, gasły świece. Zostawała tylko noc na Ziemi. A teraz ci wszyscy bliscy mi ludzie wyjeżdżali na zawsze na Zachód, jakby zapadali się w otchłań. Stłumione wieści o nich docierały głównie z gazet sowieckich — jak głosy z zaświatów. Ostatnio i o mnie przypomniała sobie sowiecka prasa. Milczeli prawie sześć lat - pokazywali siłę charakteru, i wtem — cała strona w Literaturce: wywiad pierwszego zastępcy ministra sprawiedliwości ZSSR Suchariewa. Jeszcze w 72-gim roku, zaraz po procesie, ukazał się w moskiewskiej gazecie artykulik zatytułowany Biografia podłości. Przy jego typowym dla sowieckiej propagandy zakłamaniu i obfitości wyzwisk artykuł ten nie przekraczał ram wyroku, nie dodawał kłamstw we własnym imieniu. Natomiast teraz zastępca ministra sprawiedliwości plótł kompletne bzdury, nawet z grubsza nie przypominające mojego wyroku. Jego zdaniem byłem oskarżony bez mała o współpracę z Hitlerem i nakłanianie do zbrojnego powstania. Zabawne było czytać to wszystko wydrukowane w milionowym nakładzie, rozesłane do wszystkich zakątków kraju, jednocześnie trzymając w ręku wyrok z pieczęcią sowieckiego sądu