Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Obecnie człowiek mógł się wydostać stamtąd tylko wtedy, gdy go po- strzelili. Albo zachorował tak ciężko, że był bliski śmierci. A nawet jeżeli go postrzelili, to rana musiała być bardzo poważna. Lżejsze przestały się liczyć, odpadały. Wielu nowych dołączało do pijących. A pijący z braku praw- dziwej gorzały kradli z magazynów żywnościowych - czasem korzystając z pistoletów maszynowych - dwu- dziestolitrowe puszki z brzoskwiniami i ananasami i na polanach pędzili z nich bimber i "dżunglówkę". Solidar- ność i duch bojowy kompanii przepadły bezpowrotnie. Zwyczajnie zniknęły. Krążyły pogłoski, że jak tylko piechota morska zabezpieczy przyczółek, to kompania zostanie przerzucona na Bougainville. Być może, nawet razem z tymi z piechoty morskiej. W oddziale nie pozostał już prawie nikt z dawnych podoficerów, którzy trzymali ją w ryzach. Dlatego właśnie awansował Billy. Najpierw zginął dowódca drużyny. Później przewodnik drugiego plutonu. Billy nie chciał przyjąć tych awansów, ale mu na to nie pozwolono. Dawniej był typowym beztroskim chłopakiem ze średnio zamożnej rodziny w Alabamie. Kiedy się patrzyło na niego teraz, jak leży w szpitalnym łóżku i rozmawia, łatwo było dostrzec, że obowiązki związane z dowodze- niem ludźmi całkowicie zmieniły jego charakter. Został ranny na patrolu. Idąc na szpicy, czego jako przewodnik plutonu robić nie musiał, wszedł na japońską 268 minę, która urwała mu jedną nogę w połowie goleni, drugą rozwaliła i nafaszerowała mu ciało maleńkimi odłamkami. A poza tym jej wybuch całkowicie go oślepił. - Czy to pan, szefie? - szepnął nieswoim, schrypłym głosem, wyciągając rękę. A kiedy na nią trafił, położył na niej drugą dłoń i przytrzymał. - Czy to naprawdę pan? Na Zachodnim Wybrzeżu słyszałem, że zapewne jest pan tu, w Luxorze. Ale nigdy nie myślałem, że się z panem zobaczę. Niektórzy na widok ciężarówek przywożących ran- nych z pociągu z Zachodniego Wybrzeża nadal wylegali na szpitalny plac, i to jeden z nich, zobaczywszy na noszach Billy'ego, rozpuścił wici. Zgromadzili się przy jego łóżku, a Winch przyszedł ostatni. Pozwolił Billy'emu trzymać się za rękę, aż do chwili, kiedy tamten sam zdecydował się ją puścić. Wycofał się wówczas za plecy zgromadzonych i przysłuchiwał się jego opowieści o kompanii. W końcu nadszedł pielęg- niarz i wszystkich przepędził. W duchu Winch potwornie klął. Na wszystkich. Głupie piździelce. Ten durny szczeniak nie powinien robić z niego ojca. Nie chciał ojcować żadnym zasranym, durnym szczeniakom. W ciągu kilku następnych dni Billy kilka razy posyłał po Wincha, żeby przyszedł i przy nim posiedział. Winch ani razu nie odmówił, mimo że Billy chciał rozmawiać wyłącznie o starej kompanii, a on takich rozmów nie znosił. Przecież Billy sam im zakomunikował, że dawnej kompanii już nie ma. Może dlatego chciał rozmawiać o dawnych dobrych czasach na Guadalcanale, kiedy kompania istniała, a on przeżył je bez szwanku. - To były wspaniałe chwile, tam, na froncie. Prawda, szefie? - pytał. Nie wiadomo dlaczego wbił sobie do głowy, że w porównaniu z Nową Georgią Guadalcanal był jakąś 269 szczęśliwą sielanką. Prosił, żeby Winch przyrzekł mu, że spotka się z jego rodzicami, kiedy wreszcie będą mogli przyjechać do niego z Alabamy w odwiedziny. Winch za każdym razem obiecywał, że to zrobi. Po sześciu wizytach u Billy'ego Winch, najwyraźniej pod wpływem chwili, wziął dwie czyste przepustki, resztę w zaklejonej kopercie zostawił pod kluczem u oddziało- wego, i pojechał do Saint Louis. Mieszkała tam jego żona z dwójką dzieciaków. Musiał dokądś uciec. A kiedy się nad tym za- stanawiał, przyszło mu do głowy, czemu by nie do Saint Louis. Przecież wcale nie musiał ich tam odwiedzać. Podróż ta była bardziej odbiciem nastroju niż prze- myślanym zamiarem. Chodziło jedynie o to, żeby stąd wyjechać, dokądkolwiek. Być nieznanym. Poruszać się. Obserwować. Nie mieć żadnych powinności i zobowią- zań. Postanowił, że włoży koszulę bez sierżanckich pasków. Pojedzie anonimowo. Marzył, żeby być lekkim jak ptak