Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
.. Dorsaj. I powiem panu, że wszyscy mieli ze sobą coś wspólnego, przynajmniej pod tym jednym względem. Obok tego wszystkiego byli 171 ludźmi. Każdy z nich był człowiekiem... po prostu wyspecjalizowali się w jakiś jeden szczególnie cenny sposób. — A Zaprzyjaźnieni nie? — Fanatyzm — odpowiedziałem. — Czy jest jakąś wartością? Wprost przeciwnie. Cóż jest dobrego, a przynajmniej dopuszczalnego w ślepej, głuchej, niemej i bezmyślnej wierze, która nie pozwala człowiekowi kierować się swoim rozumem? — Skąd pan wie, że nie kierują się rozumem? — zapytał Kensie. Stał teraz twarzą do mnie. — Być może niektórzy — odparłem. — Być może za młodu, nim zdąży zadziałać trucizna. Jakiż z tego pożytek, tak długo jak ta kultura istnieje? W pokoju zapadła nagle cisza. — O czym pan mówi? — spytał Kensie. — Mówię o tym, że powinien pan schwytać zabójców — odrzekłem. — Nie chce pan tutaj oddziałów z Zaprzyjaźnionych? Niech pan udowodni, że Jamethon Black, wchodząc z nimi w zmowę celem zamordowania pana, złamał Konwencję Wojenną, a może pan zdobyć St. Marie dla Exotików bez jednego wystrzału. — A to w jaki sposób? — Dzięki mnie — odpowiedziałem. — Mam dojście do organizacji politycznej, którą reprezentują zabójcy. Niech mi pan pozwoli pójść do nich jako pański przedstawiciel i przelicytować Jamethona. Może im pan na początek zaoferować uznanie przez obecny rząd. Jeśli uda się panu tak małym kosztem oczyścić planetę z Zaprzyjaźnionych, Padma i liderzy aktualnego rządu będą musieli pana poprzeć. Popatrzył na mnie oczami bez wyrazu. — A co miałbym za to kupić? — zapytał. — Oświadczenie Zaprzyjaźnionych, że zostali wynajęci do zamordowania pana. Może zeznawać ich tylu, ilu tylko będzie potrzeba. — Żaden sąd międzyplanetarny nie uwierzyłby ludziom tego pokroju — rzekł Kensie. — Aha — odparłem i nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. — Lecz uwierzyliby mnie, gdybym jako przedstawiciel Służby Prasowej potwierdził każde słowo, które zostało wypowiedziane. Znowu zapadła cisza. Twarz Kensiego zupełnie nic nie wyrażała. — Rozumiem — odrzekł. Przesunął się obok mnie, kierując się do salonu. Pomaszerowałem za nim. Podszedł do telefonu, nacisnął guzik i przemówił do pustego szarego ekranu. — Janol — powiedział. Odwrócił się plecami do ekranu, podszedł do stojącej naprzeciwko szafki z bronią i zaczął wkładać bojową uprząż. Ruchy miał niespieszne, nie spoglądał na mnie i nie odzywał się ani słowem. Po kilku długich minutach wejście do budynku odsunęło się na bok i do środka wkroczył Janol. 172 — Melduję się na rozkaz — rzekł freilandzki oficer. — Pan Olyn zostaje tu aż do odwołania. — Tak jest. Graeme wyszedł. Stałem oniemiały, wpatrując się w drzwi, którymi opuścił pokój. Nie mogłem uwierzyć, że zdecydował się tak dalece pogwałcić Konwencję, że nie tylko mnie zlekceważył, lecz w gruncie rzeczy nałożył areszt, by powstrzymać mnie przed poczynieniem niezbędnych w tej sytuacji dalszych kroków. Odwróciłem się w kierunku Janola. Przyglądał mi się z pewną sympatią zabarwioną lekką kpiną, wypisaną na pociągłej brązowej twarzy. — Czy Outbond jest na miejscu w obozie? — spytałem go — Nie. — Podszedł do mnie bliżej. — Wrócił do ambasady Exotików w Blau-vain. Bądź teraz grzecznym chłopcem i usiądź, prawda, że tak zrobisz? Możemy równie dobrze spędzić następne kilka godzin w przyjemnym nastroju. Staliśmy twarzą w twarz; prawym prostym trafiłem go w dołek. Jako student trochę boksowałem, na poziomie uczelnianym. Wspominam o tym nie po to, by udawać muskularnego herosa, lecz by wyjaśnić, dlaczego miałem tyle rozsądku, by nie próbować ciosu na szczękę. Graeme prawdopodobnie potrafiłby odnaleźć na szczęce przeciwnika punkt nokautujący z zawiązanymi oczyma, lecz ja nie byłem Dorsajem. Okolica poniżej ludzkiego mostka jest względnie duża, miękka, poręczna i w ogóle w sam raz dla amatorów. Ja zaś nieco wiedziałem, jak zadaje się ciosy proste. Mimo wszystko Janol nie został znokautowany. Przewrócił się na podłogę i leżał tam zgięty wpół, z otwartymi przez cały czas oczyma. Lecz nic nie wskazywało na to, by niedługo miał powstać. Odwróciłem się i szybko wyszedłem z budynku. W obozie trwała krzątanina. Nikt mnie nie zatrzymywał. Znalazłem się z powrotem w samochodzie i w pięć minut później byłem na wolności, podążając pogrążającą się w wieczornym mroku drogą do Blauvain. Rozdział 26 Z New San Marcos do ambasady Padmy w Blauvain było tysiąc czterysta kilometrów. Powinienem je pokonać w sześć godzin, lecz po drodze zmyło most i jechałem czternaście. Minęła ósma, gdy następnego dnia rano wszedłem ni to do oranżerii, ni to budynku stanowiącego ambasadę. — Padma — rzekłem. — Czy jest jeszcze... — Tak, panie Olyn — odpowiedziała recepcjonistka. — Oczekuje pana. Uśmiechnęła się do mnie ponad błękitną szatą. Nie miałem nic przeciwko temu. Niezwykle się ucieszyłem, że Padma nie wyruszył jeszcze do przygranicznej strefy działań wojennych. Sprowadziła mnie na parter i za rogiem przekazała młodemu Exotikowi, który przedstawił mi się jako jeden z osobistych sekretarzy Padmy. Ten powiódł mnie kawałek dalej, po czym przekazał następnemu sekretarzowi, tym razem w średnim wieku, który pokazał mi drogę przez kilka pokoi, a potem skierował długim korytarzem dalej aż do rogu, za którym, jak mówił, mieściło się wejście na teren kancelarii, gdzie w owej chwili przebywał Padma. Po czym zniknął. Poszedłem w ślad za jego wskazówkami. Gdy dotarłem do wejścia, okazało się, iż nie prowadzi ono do żadnego pomieszczenia, lecz do następnego krótkiego korytarza. I tu stanąłem jak wryty. Nagle wydało mi się, że widzę zbliżającego się do mnie Kensiego Graeme'a — Kensiego pałającego żądzą mordu. Lecz człowiek wyglądający jak Kensie ledwie na mnie spojrzał i zaraz stracił zainteresowanie. Szedł dalej w moim kierunku i wtedy się domyśliłem. Nie był to oczywiście Kensie