Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

A teraz chodźmy stąd! - Kiedy pan zamierza zbadać grobowiec? - Jeszcze dziś wieczorem. Czy chce pan być przy tym obecny? - Niestety, jestem osobą oficjalną, posłem, nie mogę na szwank narażać mojej funkcji, biorąc udział w podejrzanych przedsięwzięciach. Późnym wieczorem, tuż przed północą, trzech mężczyzn udało się na cmentarz. Była trzecia doba od nowiu, panowała więc niemal zupełna ciemność. Tym trzecim - obok Sternaua i Ungera - był Mariano. Ośmiodniowy odpoczynek pozwolił mu uczestniczyć w wyprawie. - Zostańcie tutaj - szepnął Sternau. - Upewnię się, czy jesteśmy bezpieczni. - Przeszukał dokładnie cały cmentarz. Przekonawszy się, że wszystko w porządku, wrócił do towarzyszy. - Teraz chodźcie za mną, ale zachowujcie się bardzo cicho. Gdy doszli do grobowca, doktor pierwszy przesadził kratę. Po chwili wszyscy trzej stali przed grubą płytą cynową, pokrywającą otwór budowli. - Płytę trzeba odśrubować - rzekł Sternau. Obejrzał wszystko za dnia i postarał się o odpowiednie narzędzia. Po wytężonej pracy, którą wykonywali w absolutnej ciszy, płyta wreszcie puściła i można ją było podnieść. Wąskie schody prowadziły w dół grobowca. Zeszli po nich gęsiego. Sternau szedł pierwszy. Szukając po omacku, trafił na trumnę. - Unger - poprosił - niech pan zapali latarnię, ale ostrożnie, aby żaden promień światła nie przedostał się na górę. Unger spełnił polecenie. Zobaczyli teraz przy słabym blasku lampy kilka metalowych trumien. Na jednej z nich, która stała tuż przy wejściu, złotymi literami wyryty był napis: FERNANDO hrabia de Rodriganda y Sevilla Sternau wskazał ręką na napis i zaczął badać śruby, którymi przymocowano wieko. - Co teraz zobaczymy? - spytał Mariano, drżąc cały. - Albo nic, albo też zwłoki pańskiego stryja Fernanda - odparł Sternau. - Strach mnie oblatuje. Pomyśleć tylko: porwany bratanek stoi przed trumną swego stryja. - Nie porywamy przecież nieboszczyka, nie bezcześcimy zwłok. Zastępujemy niejako śledczego. Za każdy uczynek możemy odpowiedzieć przed Bogiem i przed naszymi sumieniami. Teraz otworzymy trumnę. Kiedy puściły śruby, wykręcili je bez trudności. Wszyscy trzej stali w milczeniu. - No, w imię boże, odsłonimy wieko - rzekł Sternau. Po tych słowach podniósł je, wypadło mu jednak z ręki i zatrzasnęło się na powrót, wydając ciężki, ponury dźwięk. - To umarły broni się przed zakłócaniem mu spokoju - szepnął Mariano. - Nie będzie się z pewnością gniewał na nas. Chcemy się przecież tylko przekonać, czy nie popełniono wobec niego jakiegoś łotrostwa - powiedział Sternau. Ujął wieko z wielką ostrożnością, podniósł je i odłożył. Unger skierował lampę ku otwartej trumnie. Wszyscy trzej spojrzeli po sobie. - Trumna jest pusta - stwierdził Mariano. - Tak też przypuszczałem - przytaknął Sternau. - Zwłoki nigdy w niej nie spoczywały - dodał Unger. - Przeciwnie - Sternau wziął lampę z rąk Ungera i oświetlił atłasowe poduszki, które leżały w trumnie. - Czy nie widzicie wgłębień pozostawionych przez ciało? - W takim razie stryj umarł naprawdę - zmartwił się Mariano. - Ale dlaczego zabrano ciało? - Nie zabrano trupa, ale żywego człowieka - oświadczył doktor. - Po co by miano zabierać zwłoki? Jeżeli jest trucizna, która powoduje szaleństwo, dlaczego nie można by znaleźć środka, który pozornie uśmiercałby człowieka? - A więc ten człowiek, którego wywieziono do Veracruz i sprzedano do Hararu, to istotnie don Fernando de Rodriganda? - Jestem o tym przekonany. No, a teraz trzeba starannie zamknąć trumnę i zatrzeć po sobie wszystkie ślady. Kiedy się z tym uporali, zgasili lampę, weszli po schodach na górę i przyśrubowali z powrotem cynową płytę. Przeskoczyli potem przez kratę i cicho, niepostrzeżenie opuścili cmentarz. Lord Dryden z niecierpliwością oczekiwał ich w domu. Gdy Sternau i Mariano opowiedzieli mu, co zobaczyli, wykrzyknął: - Nie chciałem w to wierzyć. Co za podłość! Trzeba zawiadomić władze. - To niczego nie zmieni. Nie mam zaufania do sprawiedliwości meksykańskiej. - Zostanie zmuszona do wykonania swych obowiązków. - Kto ją zmusi, milordzie? - zapytał Sternau. - Ja - odparł Dryden zdecydowanie. - Próżny to trud. - Udowodnię panu, że dopnę swego. - Mógłby sir jedynie udowodnić, że ciała nie ma w trumnie. Pozostałoby zagadką, gdzie się podziało, czy człowieka tego pochowano żywcem oraz kto jest sprawcą zbrodni. Przez doniesienie do władz obudzilibyśmy tylko czujność naszych wrogów. - Ależ, doktorze, czy zbrodnia tej miary ma ujść bezkarnie? - Zostanie ukarana, gdy odnajdziemy hrabiego Fernanda. Wtedy zaprowadzimy przestępców na cmentarz i zażądamy od nich ciała. Ale dopiero wtedy, nie wcześniej. - W tym celu chce się pan udać do Hararu? - Oczywiście. Ale najpierw musimy pojechać do hacjendy del Erina, aby pomówić z Pedrem Arbellezem. Ponadto powinniśmy odszukać Marię Hermoyes. - O ile mi wiadomo, mieszka w hacjendzie del Erina. - Trzeba wobec tego jechać tam jak najprędzej. Ale Mariano jest jeszcze zbyt osłabiony. Prędzej niż za tydzień nie będzie mógł pomyśleć o takiej podróży konnej. - Tydzień strawi także pan Unger na nauce jazdy na koniu - dodał lord z uśmiechem. - Kto niepewnie siedzi na wierzchowcu, nie może zapuszczać się nad granicę indiańską. Mariano znalazł najlepszego lekarza w osobie Amy. Leczyła go swoją miłością; niemal całe dni spędzali razem. Lord udawał, że tego nie widzi. W dwa dni później lord Dryden i Sternau zostali zaproszeni na przyjęcie wydawane przez pewną bogatą rodzinę. Wiedzieli, że zjawi się na nim Cortejo wraz z córką, Sternau był więc przygotowany na spotkanie. Poszli tam z lordem wcześniej, chcieli bowiem przyjść przed Cortejami. Po przywitaniu się z panią domu Sternau odłączył się od Drydena powiedziawszy mu, iż będzie czekać w ogrodzie pomarańczowym na wiadomość o przybyciu Corteja. Kiedy zjawił się lord, zapytał: - Czy zechce mnie pan przedstawić, milordzie? - Życzy pan sobie tego? W takim razie chodźmy. Cortejo stał wraz z córką w grupie dopiero co przybyłych gości. - To ten wysoki, szczupły jegomość - wskazał lord. - Aha, bardzo podobny do swego brata. - Ta seniorita obok niego to córka. - Co? To monstrum o okropnej twarzy? - Tak. - Córka jeszcze urodziwsza od ojca. Zbliżyli się do grupy. Dryden szedł szybciej, Sternau nieco wolniej. Cortejo był odwrócony do nich tyłem. - Ach, milordzie - rzekł, zobaczywszy po chwili Drydena - cieszę się, że pana widzę. Czy pan przemyślał moją propozycję? - Jaką? - Dotyczącą hacjendy del Erina. Dryden ściągnął brwi. - Nie mam zwyczaju mówić na przyjęciach o interesach. A zresztą muszę mieć pewność, że hacjenda jest istotnie własnością hrabiego Rodrigandy. - Co do tego nie ma wątpliwości. - I panu zlecono ją sprzedać? Słyszałem, że właścicielem hacjendy jest Pedro Arbellez, któremu przypadła po śmierci hrabiego Fernanda. - Nieprawda, milordzie, to plotki wyssane z palca. - Wkrótce dowiem się prawdy. Od mego przyjaciela, który w najbliższym czasie udaje się do hacjendy. Pozwolę sobie przedstawić go panu. Lord wskazał ręką do tyłu