Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Damy, które weszły, trzymały się prosto, spoglądały śmiało i brały udział w ogólnej rozmowie. Pomyślałem sobie, że lud pochodzący od żeglarzy musiał wytworzyć tego rodzaju relacje międzyludzkie, gdyż na morzu od współpracy zależało życie wszystkich. Nasz gospodarz wskazał nam miejsca w pobliżu swego wielkiego zydla, sam wyprostował się na całą wysokość, ujął kielich i zaczął przemowę. Lampart usiłował tłumaczyć, o czym mówi, lecz gubił się w archaicznych ozdobnikach, którymi operował jarl. W skrócie chodziło o to, że dokonaliśmy licznych bohaterskich czynów, aby dotrzeć w to miejsce i spotkać się z równie bohaterskim narodem dzieci Heslandii po to, by pić razem, aż zakurzy się z łbów. Przez głowę przemknęła mi myśl, że chętnie zamieniłbym się z Halamusem i Mofkiem, którzy siedzieli obecnie w zacisznych kabinach przycumowanego sterowca i nie byli narażeni na wysłuchiwanie hałaśliwych śpiewów oraz alkoholizowanie się winem i piwem miejscowej produkcji. Gdy jarl skończył, co zostało przywitane owacją i spełnieniem pierwszego toastu, głos zabrał Guldgraav. W zasadzie jego przemówienie było kopią toastu jarla, lecz z akcentami położonymi na inne wydarzenia. Wreszcie krasnolud zakończył swą mowę, obwieszczając, że mamy dla jarla prezenty. Na to wybuchły wiwaty jeszcze głośniejsze niż uprzednio, a Lampart i ja wręczyliśmy jarlowi dwa przedmioty przyniesione ze sterowca: antałek pioruńsko mocnej nalewki i ozdobny miecz krasnoludzkiej roboty w pochwie z tłoczonych i zdobionych metalem skór wywerny. Jarl wysunął miecz, machnął nim, błysnął i z ukontentowaniem wetknął sobie za pas, po czym podstawił kielich pod szpunt antałka i przekręcił kurek. Spojrzał z pewnym zdziwieniem na przezroczysty, bezbarwny płyn, powąchał go i łyknął. Przez chwilę stał nieruchomo, wytrzeszczył oczy, zbladł, poczerwieniał i uśmiechnął się. Chrząknął kilka razy, po czym powiedział po cichu: - Doobre! - Odchrząknął raz jeszcze i powiedział głośniej: - Baardzo doobre! - Po czym kazał towarzyszącemu mu młodemu wojowi, zapewne adiutantowi, schować beczułkę w bezpiecznym miejscu. Wkrótce nastąpiły dalsze toasty, z których nikt z nas poza Siballą nie rozumiał zbyt wiele, lecz zabawa jęła się rozkręcać. Baran pieczony w kominku wylądował przed nami, a jarl zaczął częstować nas fragmentami jego łba. Na szczęście mnie trafiły się jego chrapy, lecz Lampartowi przed nos zostało podsunięte ścięte od gorąca oko. Musiał je biedak zjeść, gdyż - jak napomknęła Siballa - odmowa zostałaby potraktowana jako obraza ze skutkiem śmiertelnym. Lampart przełknął pieczone oko, stosując znieczulenie ogólne za pomocą miejscowej okowity, co zostało przywitane powszechnym aplauzem. Później jednak przeszliśmy do przyjemniejszych części barana, takich jak udźce i szynki, a także zajęliśmy się drobiem. Jarl od dłuższego czasu prowadził wymianę zdań z Siballą i Lampartem, a następnie powiedział coś do swego adiutanta. Ten znikł za jedną ze skór zasłaniających drzwi do komnat, po czym pojawił się ze sporym pakunkiem. - Oto tradycyjne prezenty dla młodej pary - tłumaczył Guldgraav naprędce przemówienie jarla. - Jako że wkrótce musicie nas opuścić, nie możemy postąpić zgodnie z wszystkimi nakazami tradycji. W związku z tym, powodowany potrzebą chwili, wybiorę procedurę stosowaną na morzu. Czy zgadzacie się? - spytał biesiadników. - Taak! - ryknęli chórem zebrani. - Dobrze. Wobec tego ja, jarl Eysenhand, przywódca tego ludu, kapitan jego okrętów, podążający szlakiem wyrąbanym przez młot Ghora i miecz Lantstruufa, ogłaszam was mężem i żoną! Zdumienie, które zagościło na twarzach Lamparta i Siballi, było godne pędzla mistrza. Spojrzeli na siebie nawzajem, na jarla oraz na mnie i Guldgraava. Po dłuższym czasie ich opadłe szczęki powróciły na miejsca, a na ich oblicza wypłynęły głupawe uśmiechy. Sala huczała od wiwatów, rozdzwoniły się trącane kielichy i dzbany, tłum ubranych w futra postaci stworzył coś w rodzaju młyna znanego z rugby, aż wreszcie jarl ryknął, aby wszyscy się uciszyli, i wręczył pakunek młodej parze. Lampart i Siballa odwinęli nieco drżącymi rękami płótna i naszym oczom ukazały się dwa hełmy z bawolimi rogami i dwa płaszcze. Siballa nałożyła jeden hełm Lampartowi, a on jej drugi, ozdobiony mniejszymi rogami. Po raz kolejny ryk radości przetoczył się przez Wielką Sień. Co prawda, okap blaszanego nakrycia głowy zatrzymał się Lampartowi na brwiach, lecz nie zmieniało to faktu, iż drobny uczony dumnie wypiął pierś i toczył wzrokiem posiadacza po zgromadzonych. - Co komu brakuje do szczęścia! - rzekł do mnie sentencjonalnie Guldgraav, przekrzykując hałas. Uznałem, że warto by przejść się do sterowca, zanieść próbki miejscowych potraw Halamusowi i Mofkowi, a przy okazji przez chwilę odpocząć od zgiełku i wykonać czynność, do której od dłuższego czasu zaczynało skłaniać mnie wypite piwo. Jednak gdy tylko wstałem, podeszła do mnie rosła dziewoja z długimi blond warkoczami, która przemówiła w swym języku. - Mówi, że się jej podobasz i że chciałaby z tobą wyjść, aby pokazać ci piękne widoki - przetłumaczył krasnolud, mrugając do mnie bezczelnie. - Powiedz jej, że atencja ze strony tak urodziwej damy to dla mnie zaszczyt, lecz niestety w swoich rodzinnych stronach jestem już zaręczony - odparłem, pokazując jednocześnie bransoletę, którą otrzymałem przy okazji pogoni za smokiem. - Mówi, że jej to nie przeszkadza i nie jest wcale zazdrosna, bo przecież droga z twojego kraju trwa tak długo, że zdążyłeś z pewnością odzyskać siły nadszarpnięte przez narzeczoną, tak samo zresztą będzie, gdy będziesz podróżował w drugą stronę - przełożył odpowiedź krasnolud, dusząc się ze śmiechu. - Powiedz jej, że złożyłem śluby na wierność, zaklinając się na swój honor. W związku z tym stawia mnie w trudnej sytuacji, gdyż jeśli ulegnę jej namowom, stracę honor jako wojownik. Panna wysłuchała tłumaczenia Guldgraava, pokręciła głową z niedowierzaniem, powiedziała coś, obróciła się na pięcie i poszła