Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Kiedy kilka dni później zdjęto plaster, blizny zmieniły się w białe liście przebijające przez przezroczysty kwiat. W ten sposób podkreślono to, co Beau miał najlepszego; nie zmieniono go a tylko nadano mu szlif, zastępując instynkt wystudiowaną elegancją. Nigdy nie wyglądał na bardziej pełnego życia. - Gdybyśmy mogli wydobyć waszego ducha i pozostawić was przy życiu, nie musielibyście umierać - powiedziała panna Bareed. - Zabijanie jest najbardziej kwestionowaną częścią całego procesu tworzenia ducha. Nie będę się rozwodzić nad waszą pobożnością, ale wiem, że z takich czy innych powodów wszyscy chcecie umrzeć. - Stanęła na moment i uśmiechnęła się. - Wszyscy rozumiecie, co sprawiło, że urodziliście się tacy i że koniecznie trzeba za to zapłacić. Nikt z was nie ucieka przed odpowiedzialnością. Kora wiedziała, co to oznacza: "Nawet wy troje, Królewczycy i Islandczyk, ateiści". Kora jednak nie rozumiała, czy ma to jakieś znaczenie, nie większe na pewno niż to, czy dostaną się bogom, czy ateistce. Wybranie na ducha było zaszczytem - albo tragedią - oraz źródłem zysku dla rodzin. - A teraz ułatwimy wam wybór dekoltu sukni wieczorowej. Gracjo, masz szeroko rozstawione oczy, łatwo je przeakcentować. Musisz za wszelką cenę unikać upodobnienia swej twarzy do mordy drapieżcy. Jesteśmy świadomi słusznego niesmaku, jaki bogowie żywią dla drapieżców, i choć nie dostaniecie się żadnemu z bogów, będą was oglądać i mogą poczuć się urażeni... Kora słuchała jak zaklęta, notując każde słowo w pamięci. Nauczyła się tej sztuczki, gdy miała dwanaście lat. Jeśli chciała, mogła przywołać niedzielne posiłki i słowa wypowiadane przez jej rodzinę, które, zamiast wpaść jednym i wypaść drugim uchem, zatrzymywały się w jej pamięci jak w ruchomych piaskach. To było jesienią. Tici ugotowała gar gulaszu pełnego czerwonej fasoli, a przy nakładaniu każdy dostał kawałek zastygłego na gulaszu kożucha. Korze bardzo smakował, bo myślała, że to owsianka. Chwilę później odkryła, że była to krew zabitego wołu i zwróciła cały posiłek. To też pamiętała. W Domu Larch karmiono dobrze. Ona i Beau jadali w swoim pokoju, a może lepiej powiedzieć, że Kora jadła; od przybycia na miejsce Beau jadł bardzo niewiele. Była to część procesu mającego na celu spalenie każdej zbytecznej komórki tłuszczowej, skorygowanie jakichkolwiek oznak ordynarności, przekształcenie muskularnego rolnika w arystokratę. Słychać było tylko brzęk sztućców. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Uwagi Beau, choć miały okazywać zainteresowanie Korą, raniły ją swoją sztucznością. Kiedy kończyli jeść, kładli się bez słowa do łóżka i leżeli pod kocami tak długo, aż sen nie spadł na nich jak chusta rzucona z wysokości ołowianego nieba. Tylko raz w ciągu tygodnia obudziła się w środku nocy: otrzeźwiły ją krzyki z końca korytarza. To siostra Raina, ducha z Zachodu o ciepłym uśmiechu, robiła mu awanturę, gdy tylko zostawali sami. "Takich towarzyszy nie powinno się tu wpuszczać", pomyślała Kora. W końcu dziewczyna przebiła się przez skorupę brata i ten zaczął na nią wrzeszczeć. Przez ostatnie dni wyglądał na wyczerpanego i nic dziwnego, że zaczął się obawiać o własne piękno. Nic mogła odróżnić słów. Zaczęła się za to zastanawiać, dlaczego było jej tak gorąco? Pływała we własnym pocie. Kręcone włosy łaskotały jej powieki. Beau przyciskał ją mocno do piersi i wolno oddychał wtulony w jej włosy. Wspólny zapach dwóch ciał był dla niej zupełną nowością i sprawił, że zakręciło jej się w głowie. Rozluźniła uścisk i przesunęła się na drugi koniec łóżka. Noc była ciepła, nie potrzebował i koców. Jej babka, marznąca w czasie domesdiańskiej zimy, wiele by dala za takie koce. Nie, Gardenowie mają teraz dwieście owiec. Babka na pewno ma ciepłą kołdrę. Kora podłożyła ramiona pod głowę i zapatrzyła się w niebo widoczne przez świetlik. Wysoko na niebie mrugała do niej niebieska gwiazda. Następnego ranka Beau zachowywał się, jakby nic się nie stało. Zdarzenie to nigdy się nie powtórzyło. Jak się wkrótce okazało, była to ich ostatnia wspólna noc. - Już czas - powiedział służący, który przyniósł śniadanie. Miał krzaczaste futro, w Domu był chłopcem na posyłki i często dotrzymywał Korze towarzystwa, gdy zmęczyło ją milczenie duchów. - Zbieraj się. Beau. Masz wybrać stój. - Naprawdę? - Beau położył rękę na piersi wystudiowanym gestem, oznaczającym: "Ojej, wiele tygodni czekałem na taką szansę, ale naprawdę nie ufam memu gustowi, a w każdym razie nic chcę, żebyś ty wiedział, że ufam". - To test - odparł Kwcn. - I na twoim miejscu zjadłbym porządne śniadanie. Pałacowe bankiety są nic... - tu cmoknął w palce - nie do opisania, ale to sprawdzian. Duchy nie mogą jeść. Beau rzucił okiem na tacę, gdzie parowały miski owsianki, a przekrojone tropikalne owoce nurzały się w pomarańczowym soku. Najwyraźniej nie miał zamiaru ich tknąć. Kora odprowadziła służącego do drzwi. - Kwenie, czy wiesz coś o mnie i innych towarzyszach? - Przyzwyczaiła się do życia w Domu i nagle wszystko się kończyło. Uświadomiła sobie, że nigdy nie myślała, co stanie się potem. - Co mam robić, kiedy oni pójdą do pałacu? - Pójdziesz z nimi, oczywiście. Będziesz z Beau, dopóki go nie wybiorą. Po to tu jesteś: żeby o niego dbać. - Wybiorą? - Kora uczepiła się tego słowa. - Znów? Kto go wybierze? Jak wygląda pałac? Powiedz! - Chwyciła Kwena za ręce, pusta taca upadła na podłogę. - Jak wyglądają ulice? Czy jest karnawał, procesja, taniec i jedzenie? - Przypominała sobie to, co widziała w Nece. Kwen stał jak skamieniały, patrząc na nią. Włosy zasłaniały mu oczy. - Koro - odezwał się w końcu. - To nie jest miejsce ani dla ciebie, ani dla mnie. - Och - wyrzucając sobie głupotę, cofnęła się. - Ale proszę, powiedz mi, co mamy robić? Odgarnął włosy i spojrzał w innym kierunku. - Zgromadzenia w pałacu są tylko dla szlachty, która tam mieszka, a nie dla wszystkich, jak za czasów flamenów. Nikt nie wie, co się dzieje w pałacu, a jeśli chcesz zobaczyć nowe duchy, musisz zapłacić. Moi rodzice tak zrobili piętnaście lat temu, kiedy pojawił się Następca i wiele duchów. Czekali godzinami w kolejce, a potem przepchnięto ich przez pokój, gdzie one stały. - Ale Kwenie, co dzieje się z duchami między naukami tutaj a ustawieniem w komnatach? Jak umierają? - Nie powiem. - Dlaczego? - Bo nie wiem. Najważniejsze jest, żeby to zachować w sekrecie. Mało kto wie. O już się wygadałem! Boję się, odkąd cię poznałem. - Futro Kwena nastroszyło się. - Ty pytasz, a ja odpowiadam. - Dlaczego? - To chyba jasne? Czy widział ktoś kiedyś podobną towarzyszkę? - Czy to znaczy, że bałeś się, że mi pomożesz, bo mnie lubisz? - Nie znałem przedtem żadnych towarzyszy duchów - zmarszczył czoło. - Pomożesz mi? - Muszę zanieść tacę do kuchni! Wracaj do Pięknego, Koro! - Ruszył do kolejnego pokoju, jakby uciekał przed morową zarazą. Kora czekała na korytarzu, aż wyschnie pot na jej rękach