Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Królowo, spójrz na swoje królestwo! — odezwał się Mistrz Jałowców. — Życzę pomyślnych rządów! 8 Podróż rzeką Rzeka skrzyła się w blasku słońca. Przez szybki w ołowianych ramkach wpadały do komnaty skrawki światła, które rozsiewały na pobielonym suficie migotliwą pajęczynę. Mijały pierwsze dni czerwca. Za trzy tygodnie powinna przypłynąć wybranka króla. Jehan wykrzywił usta, zdając sobie sprawę, że gdyby teraz była przy nim Faris, z jeszcze większą niechęcią oczekiwałby na mające się odbyć lada chwila spotkanie. Odwrócił się od okna. — Kazałeś im przyjść tu o dziesiątej? — zapytał Caolina. Seneszal podniósł wzrok znad papierów, które dotąd wertował. — Tak. Lord Brian... — Lord Brian już tu jest! — Otworzyły się drzwi i salę nawiedził cień wielki niczym pień dębu. Jehan zesztywniał. Zawsze zapominał, jak olbrzymią posturą obdarzony jest lord komendant Las Costas. Szybko więc zasiadł w wysokim krześle u szczytu stołu, aby różnica wzrostu poddanego i króla mniej rzucała się w oczy. Brian wsunął się do komnaty i stanął z głową nieznacznie pochy- loną, znieruchomiały w ukłonie. Za nim rozległy się następne kroki, a skrzydło drzwi domknęło się za Erykiem. Przystanął gwałtownie, aby nie wpaść na Briana, który nawet nie drgnął. Jehan odął wargi. Iście para dębczaków... Dwakroć więcej zim wysmagało skórę Briana, srebrne kosmyki wplatały się już w jego bujną kasztanową grzywę i brodę, podczas gdy Eryk stał wyprężony, broda dopiero niedawno mu się wysypała. Byli wszelako równi wzrostem, a bary Eryka miały szansę osiągnąć wkrótce szerokość ramion Briana. Król po raz pierwszy spotkał się z Erykiem, odkąd ten opuścił warownię. Cieszył się, że widzi go w tak dobrej kondycji. Brian zlustrował młodzieńca od stóp do głów, pokłonił mu się lekko i niewiele głębiej królowi. Potem zajął swoje miejsce z weso- łymi błyskami w bursztynowych oczach. Eryk poczerwieniał, ukło- nił się nisko Jehanowi i usiadł po przeciwnej stronie stołu. Do komnaty weszły niezauważenie jeszcze dwie osoby. Jehan wyciągnął rękę do tęgiej kobiety, której srebrne loki połyskiwały w słońcu. — Lady Elinor, lord Theodor pozdrawia cię serdecznie i dzię kuje za raporty. Dama, będąca przyrodnią siostrą Theodora i przedstawicielką jego interesów w Laurely nnie, uśmiechnęła się i pochyliła nad dłonią króla. Jej towarzysz, lord Diegues dos Altos, posunął się naprzód dumnym krokiem. — Przypuszczam, że Eryk z Morskich Wrót może reprezen tować swojego ojca, gdyż niniejsza sprawa w niewielkim stop niu dotyczy interesów północy, ale co ma Robert na swe uspra wiedliwienie? — warknął Brian. — Miałem nadzieję, że go tu zobaczę. Z całym szacunkiem dla lorda Dieguesa, ale omawiany problem jest nazbyt poważny, aby jego ciężar składać na barki delegata. Lord Diegues zesztywniał. — Lord komendant Szańców dał mi pouczenie... Przynoszę pismo od niego... — Zaczął grzebać w sakwie. — Wstrzymaj się, wierzymy ci. Na razie usiądź. —Jehan wska- zał krzesło po swej lewej ręce. Dostrzegł cień kpiny na zwykle kamiennym obliczu Caolina. Poirytowane burczenie lorda szybko ucichło, gdy spoczął na nim wzrok króla, zanim przesunął się dalej, omiatając pozostałe twarze. — Problem jest zaiste poważny, więc lepiej będzie, jak czym prędzej przejdziemy do rzeczy — powiedział spokojnie. — Pilne obowiązki zatrzymują lorda Roberta poza Laurelynnem, lecz rozma- wiałem z nim i znam jego zdanie. — Król zamilkł. „Szwagier eskortuje teraz moją małżonkę z Elder do Świętego Gaju i jeśli będziecie marnować mój czas, zostawię was na pastwę losu i ruszę jej na spotkanie!" Myśl tę uwięziły zaciśnięte usta, lecz było coś w wejrzeniu Jehana, co przykuło uwagę słuchaczy. — Ufam, że lord z południa przywiózł z sobą list — podjął formalnym tonem. Brian popatrzył nań twardo, po czym podsunął mu zwitek papie- ru, do tej pory schowany w garści. Caolin sięgnął po pismo. Lord komendant po raz pierwszy raczył spojrzeć na seneszala. Oczy mu się zwęziły, lecz nic nie powiedział. Caolin pochylił głowę i uśmiechnął się z lekka. Rozwinąwszy papier, zaczął czytać czystym, beznamiętnym głosem: Lordzie Brianie, Z głębokim żalem zawiadamiam, że dnia drugiego maja pięciu ludzi z mojego drugiego patrolu, opuściwszy tawernę w Santibarze, ruszyło w kierunku południowym do Elayi, gdzie spalili i splądrowali majątek położony kilka mil za granicą. Jak mi doniesiono, właściciel miał urodziwą córkę, którą żołnie- rze z patrolu zobaczyli, gdy wraz z rodziną odwiedziła bazar w Santi- barze. Sam wiesz, że wielu ludzi prowadzi handel po obu stronach gra- nicy, nie dbając o to, czy miasto należy do Westrii, czy też do Elayi. Podobno dziewczyna przebywała akurat z wizytą u krewniaków, więc żołdacy, kiedy jej nie znaleźli, spalili zabudowania, aby dać upust złości. Zamknąłem ich w lochu, a poszkodowanemu zapro- ponowałem rekompensatą. Mam nadzieją, że zaaprobujesz takie po- stępowanie