Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Któż wie, kto zjawi się na scenie w wyniku tej przemiany? Perspektywy są niebywale ekscytujące. – Jest pan chory. Bardzo chory – rzekła Margo, czując, że jej serce przepełnia się rozpaczą. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo Frock cierpi z powodu swego kalectwa. Stało się ono jego sekretną obsesją. Nawet smutny los Kawakity nie przeszkodził mu w dostrzeżeniu uzdrawiającej potęgi narkotyku. Niestety, nie wziął pod uwagę spustoszeń czynionych przez reowirus w ludzkim umyśle. Nie potrafił pojąć – nigdy by nie uwierzył – że oczyszczając narkotyk tak, by nie wywoływał u osoby biorącej go odrażających zmian fizycznych, mimowolnie wzmocni jego potencjał oddziaływania na ludzkie umysły, wydobywania ukrytych w nich obsesji, stymulowania manii oraz skłonności do przemocy. Margo czuła, że w obecnej sytuacji ani ona, ani nikt inny nie zdoła przemówić mu do rozsądku. Stary profesor przekroczył ostatnią granicę i nie mógł już zawrócić z obranej drogi. Procesja do wielkich kotłów trwała nieprzerwanie. Gdy Pomarszczeni unosili puchary do ust, Margo widziała, że ich ciała, ukryte pod powłóczystymi płaszczami, przeszywało silne drżenie. Czy powodem tego była rozkosz, czy może ból, nie potrafiła niestety odgadnąć. – I w dodatku znał pan nasze posunięcia – usłyszała głos Pendergasta. – Zupełnie jakby sam pan nami sterował. – Poniekąd tak właśnie było. Zbyt dobrze wyszkoliłem naszą Margo, by wiedzieć, że pozostawiona sama sobie nie porzuci powierzonego jej zadania. Wiedziałem przy tym, że żaden z was również nie jest w ciemię bity. Dlatego też dopilnowałem, by operacja opróżniania zbiornika nie została wstrzymana. Gdy odnalazłem nieopodal jedno z moich dzieci ranne, potwierdziło to moje wcześniejsze przypuszczenia. Sprytnym posunięciem, przyznaję, było przysłanie tu oddziału nurków. Na szczęście, moje dzieci były właśnie w drodze na ceremonię i nie dopuściły do zakłócenia przebiegu naszej małej imprezy. – Zamrugał. – Dziwię się wam, ludziom skądinąd inteligentnym, że uroiliście sobie, iż możecie przyjść tutaj i pokonać nas swoją żałosną bronią. Bez wątpienia nie spodziewaliście się, że jest nas tak wielu. Nie doceniliście nas, pod tym i pod wieloma innymi względami. – Wydaje mi się, że w swojej opowieści pominął pan pewien epizod, doktorze – rzekła nagle Margo z niezmąconym spokojem w głosie. Frock podszedł bliżej, posyłając jej pytające spojrzenie. Tak dziwnie wyglądał, poruszając się zwinnie na silnych, sprawnych nogach, że trudno jej było zebrać myśli. Zaczerpnęła głęboko zatęchłego, cuchnącego powietrza. – Sądzę, że to pan zabił Kawakitę – oznajmiła. – Zamordował go pan i zwłoki porzucił tutaj, aby upozorować, iż padł ofiarą seryjnego zabójcy. – W rzeczy samej – mruknął Frock. – Tylko czemu miałbym to zrobić? – Z dwóch powodów – odparowała nieco głośniej. – W ruinach laboratorium odnalazłam dziennik Kawahity. Nie ulega wątpliwości, że Greg przeżywał wewnętrzne rozterki. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Wspominał o tyroksynie. Chyba zorientował się, jaki wpływ wywiera na reowirus słona woda i zamierzał unicestwić rośliny, abyś nie spuścił ich do Hudsonu. Może miał spaczone ciało i duszę, ale przynajmniej zachował resztki sumienia. – Nic nie rozumiesz, moja droga. Nie możesz zrozumieć. – Zabiłeś go, bo wiedział, że skutki działania narkotyku są nieodwracalne. Zgadza się? Dowiedziałam się tego dzięki moim eksperymentom. Nie możesz uleczyć tych ludzi i dobrze o tym wiesz. Ale czy oni to wiedzą? Śpiew wokół nich nieznacznie przycichł, a Frock rozejrzał się ukradkiem wokoło. – To słowa kobiety, która znalazła się w rozpaczliwym położeniu. To cię przerasta, moja droga. Oni słuchają, pomyślała Margo, A skoro nas słyszą, może udałoby się ich przekonać. – Oczywiście – z rozmyślań wyrwał ją głos Pendergasta. – Kawakita opracował tę ceremonię, procedurę rozdzielania narkotyku, ponieważ w jego mniemaniu był to najlepszy sposób na utrzymanie posłuchu wśród nieszczęsnych ofiar groźnej używki. Nie traktował zbyt poważnie towarzyszącej temu pompy ani samego rytuału. I tu popełnił błąd. Bo to było pańskie uzależnienie. Jako antropolog nie mógł pan się oprzeć pokusie, aby stworzyć własną sektę, grupę wyznawców – lub może akolitów, uzbrojonych w prymitywne noże. Pańską chatę z czaszek. Relikwiarz dla pańskiego wózka, symbolu osobistej, najgłębszej przemiany. Frock stał sztywno, nie odpowiadając. – To jest właśnie prawdziwy powód zwiększenia liczby zabójstw. Nie chodzi o niedobór narkotyków, prawda? Zwłaszcza teraz, gdy Rezerwuar jest pełen lilii Mbwuna. O nie, cel jest całkiem inny. Obsesyjny. Architektoniczny. – Agent skinął w stronę chaty. – Potrzebował pan świątyni dla swojej nowej religii. Aby się wywyższyć. Ogłosić się bogiem. Frock spojrzał na Pendergasta, jego wargi drżały. – W sumie, dlaczego nie? Każda nowa epoka potrzebuje nowej religii. – Niemniej jednak jej sednem jest w dalszym ciągu ceremonia, mam rację? Wszystko opiera się na kontroli. Gdyby te istoty wiedziały, że skutki narkotyku są nieodwracalne, jaki miałby pan wśród nich posłuch? Czy potrafiłby pan nad nimi zapanować? Pomarszczeni, stojący najbliżej, zaczęli szemrać. – Dość! – zawołał Frock, klaszcząc w dłonie. – Nie mamy wiele czasu. Przygotujcie ich! – Margo znów poczuła chwytające ją ręce, po czym podniesiono ją z klęczek i przytknięto do gardła ostrze noża