Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Gdy dno morza pękło i woda uciekła w głąb ziemi, przyszło im uiścić rachunek. Płynęli, dopóki nie zabrakło wody. Potem opuścili statek i zaczęli wędrówkę przez błota morskiego dna, wyschnięte połacie soli i skał - pustkowie, którego nawet Ganesia nią mógłby sobie wyobrazić. - Pani? Draupadi! Ośmielał się czegoś żądać, gdy ona medytowała! Odwróciła się do Rzymianina plecami, jeszcze głębiej tonąc we wspomnieniach. Nadeszła noc, podczas której zniknął jeden z uczniów - ich przewodnik i strażnik. Ganesia był stary. Ona nie przeszła przeszkolenia wojowniczki. Opóźniali marsz, lecz towarzysze podtrzymywali ich podczas mozolnej drogi ku wzgórzom. - Zostawcie nas - wyszeptała. - Jesteśmy ze sobą powiązani. Starzec i słaba kobieta oraz pięciu silnych mężczyzn, którzy bez nich mieli większą szansę przeżycia. Nie było wyboru: Draupadi pozbyła się resztek siły, rzucając najlepszą - miała nadzieję - ze swych iluzji: "Jesteśmy martwi; idźcie bez nas. Dobrze nas wspominajcie". Tak też zrobili. Lecz mieli racje. Wszyscy byli ze sobą powiązani. Dlatego też ciągle się spotykali w chaosie i wirowaniu czasu. Tak jak teraz. Ale pięciu w jednym, zamiast pięciu braci? W sposób oczywisty wskazywało to na zmiany w porządku wszechrzeczy. - Nie powinnaś być tu sama - Lucilius ośmielił się położyć dłoń na jej barku. Czuła ciepło jego palców gładzących ją po ramieniu. - Tak nakazał twój oficer? - spytała, obserwując go. - Ten śmierdzący czosnkiem wieśniak? - Lucilius wybuchnął śmiechem, w którym brakowało jednak prawdziwej radości. - Wcielony do Legionów, by nie umrzeć z głodu jako syn zdrajcy, którym jest! Draupadi potrząsnęła głową. Niech widzi, że gardzi jego słowami. To nie było tak jak wtedy, gdy Dushassana próbował zniewolić ją i rozebrać pomimo jej krzyków, że nadszedł jej czas w miesiącu. Ani wtedy, gdy służyła na królewskim dworze jako pokojówka. To było odległe w czasie i przestrzeni. Ganesia i ona leżeli na schnącej soli i żwirze dawnego dna morza myśląc, że umierają bez żadnej nadziei na ponowne narodziny. Jej umysł odpłynął; umysł Ganesii, jak sądziła, zawędrował jeszcze dalej. - Przeżyją - powiedział jej. - Zwyciężą. Nie płacz, córko, gdyż z pewnością ich spotkamy. Lecz głowa Draupadi opadła, a iluzje, dziwniejsze niż kiedykolwiek, zatańczyły przed jej oczyma. Pojawił się Płomień. Oczywiście, należało zakryć twarz na widok tego świętego zjawiska; oczywiście, należało odwrócić wzrok, by nie oślepnąć. Ani ona, ani Ganesia nie mogli zrobić nic. Bali się. Oto chwila zapłaty. Ale dzięki wielkiej miłości i ufności, które zdołali zachować, przetrwali. - Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię, prorokini, kobieto, czy czymkolwiek jesteś! - głos Luciliusa był gniewny, rozkazujący. "Co to chwilowe, przemijające stworzenie, które śmie mnie dotykać, może o tym wszystkim wiedzieć?" Ile czasu zabrało im przebycie gór i dotarcie do sadyb ludzkich? O ile dłużej zdobywali sobie szacunek? Spowiły ją złudzenia: bogactwo tkanin, wyszywanych klejnotami, zapach sandałowego drzewa i kardamonu, powab oczu, podkreślony proszkiem i ozdobione czerwienią paznokcie. Jak bardzo Arjuna był szczęśliwy, kiedy ją wygrał! Zatriumfował nad wszystkimi książętami Ziemi. A gdy ozwały się konchy muszli, zażądał jej i ujrzała mężczyznę, którego rozpoznała po oczach, choć przyobleczony był w ciało syna tutejszych wzgórz. Zabrał ją do domu Pandavasów - matki Kunti i czterech braci. Ich również pamiętała - znów odrodzonych. W Mu ich umysły połączyły się. Tutaj połączyły się także ich ciała; towarzyszyła im wszędzie - w pałacach i w dziczy. I tak było do końca tamtej epoki. Przypomniała sobie, że postanowili opuścić świat i powrócić do ukochanych przez Arjunę wzgórz. Lecz wzgórza zatrzęsły się, a oni polegli, jeden po drugim. Zginęli daleko stąd. Ocknęła się w ciszy, a promienie słońca i woda igrały wokół niej. Ona i Ganesia byli znowu sami. - Mogłabyś słuchać, gdy mężczyzna mówi - rzekł Lucilius. - Może warto, byś poświęciła mi chwilę. Odwróciła się i popatrzyła na niego. Jasne włosy, blade oczy, ogorzała skóra - nie, to nie był mężczyzna dla niej. I ten wyraz jego twarzy - jakby wyciągał po nią rękę. W górach ignorował jej obecność. Teraz przyjął postawę łowcy pewnego swej zdobyczy