Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
W przekonaniu Egipcjan nie było już wody na zachód od osiedli w oazach. Świat się tam kończył. Interior był bezwodny. Ale w piaszczystym pustkowiu zawsze napotykasz ślady zagubionej historii. Wędrowały tamtędy plemiona Tebu i Senussi, starannie chroniąc swe studnie. Krążyły wieści o żyznych gruntach ukrytych we wnętrzu pustyni. Pisarze arabscy z trzynastego wieku wspominali o Zerzurze. "Oaza ptasząt". "Miasto Akacji". W Księdze ukrytych skarbów, Kitab al Kanuz, Zerzura przedstawiona jest jako miasto białe, "białe jak gołębica". Popatrz na mapę Pustyni Libijskiej, a znajdziesz na niej nazwisko Kemal el Din, który w 1925 roku niemal samotnie poprowadził pierwszą wielką nowoczesną ekspedycję. Bagnold w latach 1930-1932. Almasy i Madox w latach 1931-1937. Na północ od Zwrotnika Raka. Byliśmy dla siebie małym światem, wspólnotą utworzoną między wojnami; sporządzaliśmy mapy i odkrywaliśmy na nowo miejsca zapomniane przez ludzi. Zbieraliśmy się w Dakhla albo Kufra, jakby to były bary czy kawiarnie. Bagnold nazywał nas oazowym towarzystwem. Byliśmy zżyci, znaliśmy nawzajem nasze mocne i słabe strony. Bagnoldowi wybaczaliśmy wszystko ze względu na sposób, w jaki pisał o diunach. Wyżłobienia i pofałdowania piasku przypomnają wklęsłości w podniebieniu psiego pyska. Taki był naprawdę Bagnold, człowiek gotów zanurzyć badawczą dłoń w psiej paszczy. 1930. Pierwsza nasza podróż, wędrujemy na południe przez pustynię Jaghbub, przez tereny plemion Zwaya i Majabra. Siedmiodniowa wyprawa do El Taj. Madox i Bermann, jeszcze czterech innych. Kilka wielbłądów, koń i pies. Kiedy wyruszaliśmy, powtórzono nam starą maksymę: "Rozpoczynać podróż przy burzy piaskowej to dobry znak". Pierwszej nocy rozbiliśmy obóz przebywszy trzydzieści kilometrów na południe. Następnego dnia obudziliśmy się o piątej rano i wyszliśmy z namiotów. Było zbyt zimno, żeby spać. Podeszliśmy do ognisk i usiedliśmy przy nich, na skraju najgłębszych ciemności. Ponad nami gwiazdy. Słońce miało wzejść za dwie godziny. Podawaliśmy sobie z rąk do rąk filiżanki z gorącą herbatą. Nakarmiono na wpół śpiące wielbłądy; żuły daktyle połykając je wraz z pestkami. Zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy znów po trzy filiżanki herbaty. Po kilku godzinach znaleźliśmy się w burzy piaskowej, przyszła nie wiadomo skąd i przesłoniła jasność poranka. Porywy wiatru, które nas zrazu odświeżały, nabrały siły. Przypatrywaliśmy się powierzchni piasku, która zaczęła się zmieniać. - Pokaż mi książkę... o tu. To jest Hassaneina Beja wspaniały opis takiej burzy. "Wygląda to tak, jakby pod powierzchnią piasku znajdowały się parowe pompy z tysiącami otworów, przez które wytryskują drobinki pary. Piasek kłębi się małymi strużkami i wirami. Ruch ten wzmaga się w miarę nasilania się wiatru. Cala powierzchnia pustym wydaje się unosić, jakby pod ciśnieniem jakiejś ukrytej siły. Wzlatujące kamyki godzą w golenie, kolana, uda. Drobiny piasku wbijają się w ciało, docierają do twarzy, unoszą się ponad głową. Niebo jest zasłonięte, wzrok sięga tylko do najbliższych przedmiotów, wszechświat się wypełnia". Musieliśmy się posuwać nadal. Jeśli się zatrzymasz, piasek pokryje cię, jak wszystko dokoła, co nieruchome, i zasypie. Burza może trwać i pięć godzin. Nawet kiedy już później podróżowaliśmy ciężarówkami, musieliśmy jechać naprzód bez żadnej widoczności. Najgorsze zagrożenia przychodzą nocą. Kiedyś, na północ od Kufra, o trzeciej nad ranem zostaliśmy zaskoczeni przez burzę. Porywy wiatru zrywały z masztów płachty namiotów, zawinięci w nie wtaczaliśmy się w piasek, tak jak tonąca łódź zanurza się w wodę, zagłębiając się weń, dusząc, aż wyratował nas poganiacz wielbłądów. W ciągu dziewięciu dni przebrnęliśmy przez trzy burze piaskowe. Nie zdołaliśmy odnaleźć kilku osiedli pustynnych, w których zamierzaliśmy uzupełnić zaopatrzenie. Koń gdzieś zaginął. Padły trzy wielbłądy. Przez dwa ostatnie dni nie mieliśmy już żywności, pozostała nam tylko herbata. Ostatnią więzią z zewnętrznym światem było pobrzękiwanie puszki ze smolistoczarną herbatą oraz odgłos łyżeczki w filiżance, który wypełniał nadranne ciemności. Po trzeciej takiej nocy przestaliśmy się odzywać. Jedyne, co się liczyło, to ognisko i odrobina brązowego płynu. Tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że natrafiliśmy na pustynną osadę El Taj. Przeszedłem przez suk - aleją dzwoniących zegarów, uliczką barometrów, wzdłuż straganów z nabojami do strzelb, włoskim sosem pomidorowym i innymi konserwami z Benghazi, egipskimi perkalikami, ozdobami z muszli ostryg, koło ulicznych dentystów i sprzedawców książek. Nadal zachowywaliśmy milczenie, każdy z nas wyruszył do miasteczka na własną rękę. Przejmowaliśmy ten nowy świat powoli, jakbyśmy ocaleli z potopu. Na głównym placu El Taj zasiedliśmy do jagnięcia z ryżem, ciastek badawi, popijaliśmy mlekiem z bitym kremem migdałowym. I to wszystko po wytrwałym oczekiwaniu na trzy ceremonialne filiżanki bursztynowej herbaty doprawionej miętą. Gdzieś w roku 1931 przyłączyłem się do karawany Beduinów i powiedziano mi, że jest tam jeszcze jeden z nas. Fenelon-Barnes, jak się okazało. Poszedłem do jego namiotu. Nie było go, wyruszył na własną jednodniową wyprawę, skatalogować skamieniałe drzewa. Obejrzałem sobie jego namiot, rozłożone w nim arkusze map, fotografie rodziny, które zawsze woził z sobą, i tak dalej. Kiedy wychodziłem, spostrzegłem lusterko zawieszone wysoko na skórzanej ścianie, a patrząc na nie zobaczyłem odbicie łóżka. Coś na nim leżało, zwinięte pod kocem, może pies? Odchyliłem dżelabę i ujrzałem małą dziewczynkę arabską, związaną i pogrążoną we śnie. Około 1932 roku Bagnold miał już tych poszukiwań dość, a reszta z nas rozproszyła się. W poszukiwaniu zagubionej armii Kambyzesa. W poszukiwaniu Zerzury. Lata 1932, 1933 i 1934. Nie widywaliśmy się po kilka miesięcy. Tylko Beduini i my, krążący po Szlaku Czterdziestodniowym. Odnajdowaliśmy szczepy pustynne, najpiękniejszych ludzi, jakich w życiu widziałem. Byli wśród nas Niemiec, Anglik, Węgier, Afrykanin - żadne z tych określeń nic dla nas nie znaczyło. Stopniowo wyzbywaliśmy się narodowej tożsamości. Doszedłem do tego, że znienawidziłem pojęcie narodowości. Zostaliśmy zdeformowani przez państwa narodowe. Madox zginął ze względu na narodowość