Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Bhelliom je znajduje, a potem zabiera nas tam. - To wszystko? - To wszystko, droga siostro. W ten sposób nawet Sparhawk nie może popełnić błędu. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY - Musimy kogoś tam spotkać, oto dlaczego - oznajmiła Flecik. - Kogo? - dopytywał się Kalten. - Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że ktoś ma jechać z nami i że spotkamy go właśnie w Cynestrze. - To kolejne z twoich przeczuć? - Możesz je tak nazywać, jeśli chcesz. - Nie sądzę, abyśmy powinni wjeżdżać do samego miasta, póki nie zbadamy, jaka panuje w nim atmosfera - powiedział Vanion, unosząc wzrok znad mapy. - Nieco na zachód od murów leży mała wioska. Przenieśmy się tam i powęszmy nieco. - Jak się nazywa? - spytał Sparhawk, otwierając szkatułkę i wyjmując pierścień żony. - Narset - odczytał Vanion. - W porządku. - Sparhawk wyjął Bhelliom, uniósł go i zmarszczył brwi. - Czy mogę pożyczyć twoją chustkę, mateczko? -poprosił Sephrenię. - Użyj własnej - odparła czarodziejka. - Zdaje się, że wyjechałem z domu bez niej. Nie zamierzam wydmuchać w nią nosa, Sephrenio. Bhelliom nieco się przyku-rzył. Trzeba go przetrzeć. Spojrzała na niego z osobliwą miną. - Bardzo nam pomaga. Nie chcę, by uznał mnie za niewdzięcznika. - Czemu miałoby cię obchodzić, za kogo cię uważa? - Najwyraźniej nigdy nie dowodziła wojskiem - oświadczył Sparhawk, zwracając się do Vaniona. - Może kiedyś wyjaśnisz jej pojęcie obustronnej lojalności. - Jeśli nadarzy się taka okazja. Czy moglibyśmy przenieść się już do Narset? Oczywiście, gdy tylko skończysz ze swym czyszczeniem. Sparhawk przetarł delikatnie błyszczące płatki szafirowej róży. - Teraz lepiej? - spytał. - Chyba zaczyna tracić poczucie rzeczywistości - mruknął Kalten do Ulatha. - Niezupełnie - nie zgodził się Sparhawk. - Ten kamień ma świadomość, niemal jak osobowość. Mógłbym skorzystać z pierścieni jak z batów i zmusić go do działania, ale wolę dobrowolną współpracę. Może nadejść czas, kiedy okaże się to ważne. -Oddał Sephrenii chusteczkę. - Gotów ze skrzynką, Khaladzie? -spytał i znów popatrzył na Vaniona. - Narset? - Narset - powtórzył stanowczo stary mistrz. - Błękitna Różo - Sparhawk ujął klejnot w obie dłonie -zabierz nas do Narset. Bhelliom zamigotał i na moment zapadł półmrok. Potem świat znów pojaśniał. Narset było niewielką zakurzoną wioską. Domy, niewiele lepsze niż chaty z błota, miały płaskie dachy i zagrody dla zwierząt na tyłach - czysto dekoracyjne, gdyż kurczęta, kozy i świnie wędrowały swobodnie po uliczkach. Na wschodzie widać było spore miasto o budynkach krytych białym tynkiem dla ochrony przed palącym pustynnym słońcem. Sparhawk odłożył Bhelliom i pierścień Ehlany i nakrył rubin złotą pokrywką. - Będziemy mieli towarzystwo - ostrzegł Talen. Drogą zbliżał się Tamul o ziemistej twarzy, odziany w zieloną jedwabną szatę. Towarzyszył mu oddział cynesgańskich żołnierzy, smagłych mężczyzn w takich samych powiewnych czar-no-białych strojach i kunsztownych zawojach na głowach jak członkowie straży granicznej. Oczy Tamula spoglądały czujnie na przybyszów, choć starał się to ukryć, przybierając sztucznie rozradowany wyraz twarzy. - Cóż za miłe spotkanie, panowie rycerze! - powitał ich po eleńsku z lekkim obcym akcentem. - Oczekiwaliśmy was. Jestem Kanzad, szef miejscowego biura Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Ambasador Taubel wysłał mnie tu, abym was powitał. - Jego ekscelencja jest zbyt uprzejmy - mruknął Vanion. - Wszystkim urzędnikom Imperium polecono współpracować z wami, panie... - Vanionie. Kanzad nie zdołał ukryć chwilowego zdumienia. - Odniosłem wrażenie, że waszą grupą dowodzi niejaki pan Sparhawk. - Sparhawka zatrzymały pewne ważne sprawy. Dołączy do nas później. - Rozumiem. - Kanzad szybko przyszedł do siebie. - Obawiam się, iż wasz wjazd do miasta może się nieco opóźnić, panie Vanionie. - Tak? Kanzad uśmiechnął się bez śladu rozbawienia. - Chwilowo król Jaluah czuje się nieco zaniedbany. - Zerknął przez ramię na oddział Cynesgan, stojący kilka kroków za nim, po czym zniżył głos i dodał poufałym tonem: - Szczerze mówiąc, panie Vanionie, Cynesganie i ich koszmarny, prowincjonalny kraik tak bardzo nie liczą się w Imperium, że nikt nie traktuje ich poważnie. Są na tym punkcie okropnie przeczuleni. Jakiś idiota w ambasadzie zapomniał przekazać dworowi rutynowe wieści z Matherionu i obrażony król zamknął się w pałacu. ' Jego pochlebcy wypełnili ulice pochodami demonstrantów. Ambasador Taubel próbuje załagodzić sytuację bez uciekania się do; pomocy garnizonu Atanów, lecz w tej chwili w Cynestrze panuje pewne napięcie. Jego ekscelencja sugeruje, abyście zaczekali tu, w Narset, dopóki nie prześle wiadomości, że możecie bezpiecznie wjechać do miasta. - Zdajemy się na pana - mruknął uprzejmie Vanion. Kanzad wyraźnie się odprężył. - Przede wszystkim, schowajmy się przed tym przeklętym słońcem. Odwrócił się i poprowadził ich w głąb ubogiej wioski. Składało się na nią zaledwie parę tuzinów glinianych chat, otaczających studnię umieszczoną pośrodku zalanego promieniami słońca rynku. Sparhawk zastanowił się przelotnie, czy kobiety ze wsi chodzą do studni w pierwszym stalowym brzasku dnia, tak jak mieszkanki Cipprii w Rendorze; i czy możliwe jest, by poruszały się z takim samym płynnym wdziękiem. Potem, nie wiadomo dlaczego, zaciekawiło go, co słychać u Lilias. Aphrael nachyliła się ku niemu z wierzchowca swojej siostry. - Wstydziłbyś się, Sparhawku - mruknęła. - Poznałaś przecież Lilias - odparł swobodnie. - Wiesz zatem, że nie należy ona do kobiet, które łatwo się zapomina, choćby nawet człowiek bardzo tego pragnął. Jedyny większy budynek we wsi należał do miejscowego posterunku policji - złowieszcza kamienna budowla o oknach zabezpieczonych czarnymi żelaznymi kratami. Twarz Kanzada wyrażała uprzejme ubolewanie. - Może nie jest to zbyt zachęcające miejsce, panie Vanionie -rzekł przepraszająco - ale najchłodniejsze w tej dziurze. - Czy nie powinniśmy zabić go od razu i mieć to z głowy? -szepnął Bevier do Sparhawka po styricku. - Wstrzymajmy się na razie - odparł Sparhawk. - I tak musimy zaczekać na przyjaciela Aphrael, kimkolwiek jest, toteż chwilowo nie działajmy zbyt pochopnie. - Kazałem przygotować lekki posiłek - powiedział Kanzad do Vaniona. - Może wejdziemy do środka? Słońce robi się naprawdę nieznośne. Rycerze zsiedli z koni i podążając w ślad za policjantem, znaleźli się w wielkiej zakurzonej komnacie. Przy jednej ścianie stał długi stół, zastawiony półmiskami fig i pokrojonych w plastry melonów, a także nader obiecującym zestawem karafek