Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Potem jeszcze krótkie wskazówki o nowych sytuacjach w terenie, sposobie zachowywania się - nie angażować się już w nic więcej, nie zwracać na siebie uwagi, siedzieć cicho i ograniczyć wszystkie kontakty do minimum, zwłaszcza nie rozmawiać i najlepiej przez pewien czas nie oddychać, albo bardzo rzadko. Na koniec życzenia szczęścia, którego dużo teraz potrzeba i pożegnanie, już nie od oficerów lub przełożonych, ale teraz tylko kolegów, którzy chcą im podziękować. Ostatnia rzecz, którą Agnus jeszcze załatwiał, to zdanie swego ukochanego karabinu. Mógł go zabrać, ale był zbyt ciężki do ukrywania i dosłownie też, więc zachował tylko pistolet. Tego dnia załatwiono wszystkich i formalnie oddział przestał istnieć, ale jakoś niewielu wyruszyło w drogę, wszyscy się ociągali i znaczna większość została do następnego dnia. Nie było żadnego alkoholu na pożegnanie i to tylko zostało z dawnych zwyczajów. Natomiast prawdziwym wstrząsem dla Angusa był widok, już przy świetle ogniska, grupki graczy w pokera. Nie na pieniądze ale o papierosy, ale wiadomo, papierosy wymieniało się na naboje. Obecnie wartość się zdewaluowała, jeden papieros - jeden nabój. Nagle Agnus wzdrygnął się, bo przez chwilę wydało mu się, że za grupką pokerzystów zobaczył ojca i samego siebie grających w preferansa . Oni też robili to, żeby nie myśleć. Wrażenie było niesamowite. - Tfu, do diabła, czyżbym stawał się przesądny albo co. Wszędzie widzę jakieś obrazy z przeszłości, jak się to nazywa, de ja vu , albo jakoś tak. A może przypomniał mi się ten perski zabobon o zobaczeniu, napotkaniu nagle samego siebie, podobno najstraszniejsza rzecz jaka się może człowiekowi przydarzyć. Za dużo bzdur czytałem i teraz odnoszę je ciągle do prawdziwego życia, gdzie wcale nie pasują. Trzeba iść spać póki można, jutro wstaję najwcześniejszym rankiem jak tylko dam radę i prosto do domu - powiedział sobie. Następnego dnia obudził się rzeczywiście najwcześniejszym rankiem, pod burzą ognia. * * * Grad kul z broni maszynowej sypał się na obóz z zupełnie ciemnej jeszcze strony północno - zachodniej w stronę wschodnią, lekko dopiero się rozjaśniającą. Kule szły dość wysoko, przeważnie po drzewach, z góry sypał się drugi grad szyszek, gałęzi i po prostu igieł, ale odróżniało się też pacnięcia kul o ziemię. Obudzeni ludzie chwytali broń, wyskakiwali z szałasów i pędzili w stronę, skąd dochodził ogień, naprawdę jak do pożaru. Pełne zaskoczenie. Nie było żadnego uprzedniego ostrzeżenia, najmniejszej zapowiedzi. Nie było dowódcy, który odjechał wczoraj z przedstawicielami Komendy, bo zresztą nie było już i oddziału. Nie było też żadnych rozkazów, a zresztą i tak nie było czasu na rozpoznanie sytuacji, zorientowanie się w położeniu i podjęcie jakiegoś rozsądnego planu. Zadziałał po prostu instynkt, odruch warunkowy, wpojone lub wszczepione w czasie wspólnej walki automatyczne mechanizmy zachowania. Oddziały partyzanckie były z reguły słabsze liczebnie, a przede wszystkim dużo gorzej uzbrojone i zaopatrzone, szczególnie w amunicję. Niemcy mogli wystrzeliwać setki i tysiące pocisków wszelkiego rodzaju na jeden partyzancki, Oczywiście mowa o broni ręcznej, bo jeżeli dysponowali czymś więcej, to było naprawdę wyjątkowe zdarzenie. Gdy Niemcy wystrzelali całą amunicję, po prostu żądali i otrzymywali nową. Gdyby partyzanci wystrzelali wszystko, zostaliby bezbronni, w najgorszym wypadku nie mieliby nawet czym się zabić. Był tylko jeden sposób na - oczywiście nie wyrównanie szans - ale pewne zmniejszenie tej różnicy. Przez skrócenie dystansu, maksymalne zbliżenie. Dlatego właśnie pierwsi, jeszcze niezbyt przytomni ze snu ludzie odruchowo rzucili się w stronę, skąd padały strzały i pociągnęli w ślad za sobą innych. Partyzanci oczywiście nie mieli armat i także dosyć rzadko spotykali się z ostrzałem artyleryjskim, ale stara napoleońska zasada, że wojsko ma nie myśleć, ale automatycznie kierować się na głos armat, nadal zachował aktualność, choć w nieco zmienionej postaci. Jeszcze około roku temu, w 1943 w wolnej prasie miała miejsce dyskusja o sposobach prowadzenia walki, i to zarówno w oddziałach partyzanckich, jak też i aktywnie walczących zespołach konspiracyjnych. Przyjęty sposób był wprawdzie skuteczny, ale miał wadę, wysoką śmiertelność. Niektórzy więc twierdzili, że jest to kosztowne dla narodu jako całości, zwłaszcza że dotyczy najlepszych, najbardziej zdolnych do sampoświęcenia jednostek. Negatywna segregacja. Przeważyło jednak zdanie, że przy innym modelu zachowania straty byłyby większe a nie mniejsze, a ponadto że walczący są wszyscy ochotnikami i nie przyszli do oddziału, żeby spokojnie przeżyć wojnę. Gdyby chodziło o taki cel, to oczywiście powinni wybrać inne opcje. Głównym zadaniem musiało więc nadal pozostać: walczyć jak najskuteczniej, zabić możliwie wielu wrogów a bronić swoich. Oczywiście, jeżeli możliwe to lepiej zostać przy życiu, ale to trzeba uznać za zadanie drugoplanowe. A Ponury, który jako wybitny dowódca partyzancki na tym terenie stworzył wzorce i praktykę postępowania, wyjaśniał te zasady bardziej obrazowo i przystępnie: - Jesteście o tyle słabsi i gorzej uzbrojeni, że przy ucieczce nie macie w ogóle żadnych szans, walkę zastąpiłoby wówczas polowanie z nagonką, w którym wszyscy, do ostatniego zostalibyście wytropieni i zabici. Możecie zmienić tą sytuację tylko w jeden sposób, przez ulokowanie tej niewielkiej ilości amunicji którą macie z jak największą dokładnością, zadanie jak największych strat tak aby zrobić wrażenie na nieprzyjacielu, wstrząsnąć nim. Nie ma takiej bitwy, w której wszyscy by zginęli. Szanse we walce są zawsze lepsze, niż przy ucieczce. Dopiero potem, kiedy odbierzecie nieprzyjacielowi ochotę do bliższego kontaktu, zaszokujecie go, można się oderwać. Jeżeli wpoicie im najpierw trochę respektu, nie będą potem zbyt gorliwi w pościgu.- Słowa Ponurego stanowiły nadal dla całego pokolenia ludzi, którzy wyszli z jego szkoły, prawdziwa Ewangelię. A ponadto Agnus od dzieciństwa zapamiętał, do końca życia, jak starszy kuzyn któremu widocznie w zasmarkanym wieku za bardzo się naprzykrzał zaprowadził go do pasieki i powiedział, że jeżeli dmuchnie mocno w otworek ula, to zobaczy coś bardzo ciekawego. Otóż obecna sytuacja, pod pewnym względem, była trochę podobna, jeżeli karabiny maszynowe przyjąć za analogię podmuchania, to Niemcy właśnie podmuchali w ul. * * * Angus stracił trochę czasu i wystartował jako jeden z ostatnich a może ostatni. Złożyły się na to dwa powody: po pierwsze poprzedniego wieczora do spania zdjął buty, a były to buty na całą stopę, sznurowane grubymi rzemieniami zamiast sznurowadeł. Mimo najbardziej naglącej sytuacji, nie ubiegłby daleko, ani szybko, nie zawiązawszy ich, zresztą zrobił to leżąc i nie był przy tym specjalnie zagrożony