Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Czy nie można by jakoś zawiadomić Heruta i moich towarzyszy, że jesteśmy w niewoli? Ten wasz dym pokazał im kiedyś odległe obrazy. Czy nie masz przy sobie tego ziela? — Ziele nic nie znaczy, panie. Jego dym tylko okrył chmurą twoją duszę i pozwolił ci widzieć nasze myśli. To my rysowaliśmy w twojej świadomości obrazy, które ujrzałeś. A zresztą nie mam tego ziela. — Więc była to tylko stara sztuczka sugestii? Tak też przypuszczałem. Z tej strony nie ma zatem żadnego ratunku. Towarzysze mają nas za umarłych, a my nie możemy się z nimi porozumieć. Musimy zatem polegać na własnych siłach. — Albo na pomocy Dziecięcia — rzekł Merut łagodnie. Słuchaj, proroku! — krzyknąłem zniecierpliwiony. — Po tym, ci mi powiedziałeś o waszych sztuczkach, jakże chcesz, żebym wierzył w jakieś „Dziecię"? Kimże ono jest? Co może dla nas uczynić. Nasz koniec jest bliski; czy nie możesz nareszcie wyznać mi prawdy? — O wielki panie! Powiem ci wszystko, co wiem. Lecz kim jest Dziecię, sam nie wiem, wiem tylko, że jest naszym bogiem od tysięcy lat i że ojcowie nasi przynieśli je z sobą z Egiptu. Mamy pisma świadczące o tym, lecz nie potrafimy ich odczytać. Dziecię ma swoich kapłanów, a godność ta przechodzi dziedzicznie z ojca na syna. Herut, stryj mój, jest między nimi najwyższy. Wierzymy, ze Dziecię jest Bogiem, a raczej istotą, w której mieszka Bóg, i że 128 DZIECIĘ Z KOŚCI SŁONIOWEJ może nas zbawić na tym i na przyszłym świecie. Wierzymy, że przez usta Strażniczki swojej może objawić nam przyszłość, że może zsyłać na ludzi swoje błogosławieństwa i klątwy, osobliwie zaś klątwy na nieprzyjaciół naszych. Gdy Wyrocznia, strażniczka Dziecięcia umrze, Dziecię „traci mowę", a my stajemy się bezradni, wydani na łup wrogów. Ostatnia Wyrocznia powiedziała nam przed śmiercią, że w dalekim kraju, zwanym Anglią, mamy szukać jej następczyni. Udaliśmy się do tego kraju, stryj mój i ja, przebrani za wróżbitów, i tam szukaliśmy Strażniczki dla Dziecięcia przez kilkanaście lat. Zdawało nam się, że znaleźliśmy ją w osobie pięknej dziewicy, narzeczonej wielkiego lorda, dlatego że nosiła na sobie znaki nowego miesiąca, lecz były to mylne nadzieje. Powróciliśmy do kraju i tu znaleźliśmy prawdziwą Wyrocznię, młodziutką dziewczynkę spośród naszego własnego ludu. Już od dwóch lat — mówił dalej kapłan, patrząc mi prosto w oczy — nowa Strażniczka pełni służbę przy Dziecięciu. Dziecię odzyskało mowę. Oto wszystko, panie. — Dziękuję ci — rzekłem czując, że byłoby bezcelową rzeczą okazywać kapłanowi niedowierzanie. — Lecz powiedz mi jeszcze, kim jest ów bóg czy tylko słoń, Dżana, którego miałem zabić, i co ma wspólnego z Dziecięciem? — Panie! Dżana to wcielenie Zła na świecie, podczas gdy Dziecię jest uosobieniem Dobra. Dżana to ten, którego wyznawcy Mahometa zwą Szejtanem, chrześcijanie Szatanem, a Egipcjanie, praojcowie nasi — Setem. Od wieków trwa walka między Dziecięciem a Dżana, między Dobrem a Złem, lecz jedno z nich w końcu zwycięży. — O tym wiedzą wszyscy od początku świata. Lecz kim jest właściwie ów Dżana? — Dla Czarnych Kendahów Dżana jest to słoń, straszna dzika bestia, której składają ofiary, która zabija bez litości każdego, kto mu nie składa czci. Ten słoń Dżana — symbol czy wcielenie Zła — mieszka w czarnym borze, który tam oto widać, a Czarni Kenda-howie wzywają pomocy bestii podczas wojny, gdyż zły duch mieszkający w zaciszu jest posłuszny ich kapłanom. — Czy Dżana jest wciąż ten sam? — Tego nie wiem, panie. W każdym razie od kilku pokoleń jest wciąż ten sam, jak wiadomo z jego olbrzymiego wzrostu i złamanego kła, który wyróżnia go spośród innych słoni. PIERWSZA KLĄTWA 129 — To by jeszcze nie dowodziło, że mieszka w nim duch Zła. Wiadomo, że słonie żyją po dwieście lat, może i dłużej, a odszedłszy od stada stają się złośliwe. Mógłbym ci o tym wiele opowiedzieć. A ty, Merucie, czy widziałeś kiedy owego Dżanę? — Nie — odrzekł wstrząsając się cały. — Gdybym go ujrzał, czy chodziłbym do dziś po świecie? Lecz obawiam się, że wkrótce go zobaczę, i to nie tylko ja jeden. Spojrzał na mnie znacząco i znowu dreszcz wstrząsnął moim ciałem. W tej chwili przerwało nam dalszą rozmowę wejście dwóch ludzi, którzy przynieśli nam rosół i gotowaną kurę na śniadanie. Spożywając smaczny posiłek myślałem sobie, że już wiem, co myśleć o wierzeniach Kendahów, że ich straszny bóg Dżana to po prostu dziki, stary słoń-samotnik i że w innych okolicznościach, gdybym miał w ręku dobrą broń, chętnie bym się z nim spotkał. Po śniadaniu poszliśmy odwiedzić naszych towarzyszy. Siedzieli w swoim szałasie, bardzo przygnębieni. — Czemu się smucicie, dobrzy ludzie? — zapytałem życzliwie. — Bo przykro nam umierać, panie. Życie jest piękne, żal go nam. A przy tym mamy żony i dziatki, których już nie zobaczymy. Starałem się dodać im odwagi, lecz w głębi duszy podzielałem ich obawy. Powróciliśmy do siebie i weszliśmy na dach, aby przypatrzeć się okolicy. Na rynku odprawiano jakąś dziwną ceremonię. Pośrodku wznosił się ołtarz, a na nim płonął ogień. Król Simba zasiadł w pobliżu, otoczony świtą