Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Obejmują one poszczególne grupy, a więc dzieci szkolne i dzieci uczęszczające na katechizację, młodzież, niewiasty i mężczyzn. Wiadomo, że niełatwo głosić wielkie prawdy Boże nawet w ojczystym języku, cóż dopiero w obcym? Na każdej też stacji spotykamy odmienne problemy, a więc odmienne zapotrzebowanie na słowo Boże. Rekolekcje wymagały zatem przygotowania wielu różnych konferencji, aby nie zmarnować okresu łaski, zwłaszcza w tym Świętym Roku. Trochę też czasu zabrało mi przygotowanie specjalnej rekolekcyjnej Drogi Krzyżowej. Trzeba tu i o tym pomyśleć, bo jeszcze u nas brakuje tekstów religijnych treści. Wypadło także załatwić wiele bieżących spraw w stolicy. Było trochę podróżowania, było przygotowanie rekolekcji, a potem już rekolekcje i jeszcze raz rekolekcje, w czasie których nie można pisać listów, trzeba bowiem być dla ludu. Stąd moje długie milczenie. Wiem, że mimo naszego milczenia nie osłabły w miłości serca naszych wypróbowanych Przyjaciół. Świadczy o tym stos listów, które poczta przynosi, świadczą paczki, paczuszki i przesłane książki. Bóg zapłać za każdą ofiarę, za te do nas wprost przesyłane jak i te składane w Polsce na ręce naszego sekretarza misji karmelitańskich. Nie macie pojęcia, jak wdzięcznym przyjmujemy je sercem. Tak bardzo bym chciał, byście mogli zobaczyć radość dzięki Wam obdarowanych biedaków. W okresie Bożego Narodzenia rozdaliśmy wiele odzieży. Dzień w dzień już od rana nasz plac przykościelny zalegało mrowie starców, kalek, trędowatych, sierot. Wnet wszystka zebrana odzież została rozdana. Było jej sporo, ale przecież to kropla wobec potrzeb, i tak wielu pozostało nagich. Wiem, wiem, czasem możecie sobie pomyśleć, że przesadzamy, pisząc o nędzy naszych ludzi, że to już taki styl listów misjonarzy. Jedno trzeba zauważyć: kiedy misjonarz (nawet z naszej biednej Polski) przyjedzie do tzw. krajów Trzeciego Świata, to właśnie nędza uderza go przede wszystkim. Trudno, żeby o tym nie pisał. Potem trochę się już przyzwyczajamy. Zważcie jednak, że ten list jest pisany z jednego z trzech najbiedniejszych krajów świata, gdzie trudno się przyzwyczaić. Nie wierzycie? Proszę zatem przeglądnąć statystyki, choćby te z "Osservatore Romano". Właśnie 25 stycznia br. podano, że wśród krajów nędzy trzy są najbiedniejsze: Górna Wolta, Rwanda i Burundi. Z tych trzech najbiedniejszym krajem to Burundi. Może od czasów obliczeń tej statystyki zmieniło się na gorsze w innych krajach, na pewno jednak nie prześcignęły w ubóstwie Burundi, bo i u nas wiele zmieniło się na gorsze, bo wciąż jeszcze niespokojna atmosfera paraliżuje życie gospodarcze kraju, bo wciąż jeszcze słychać płacz wdów i sierot. P. Andrzej Grzegorczyk w nr. 5/74 "Tygodnika Powszechnego" przypomina, że w "krajach najbardziej potrzebujących pomocy: 300 milionów dzieci w wieku przedszkolnym głoduje, 400 milionów dzieci ,w wieku szkolnym nie uczy się, 11 milionów dzieci jest dotkniętych trądem, 1-5 milionów dzieci cierpi na gruźlicę, 400 milionów dzieci cierpi na jaglicę... ... co dzień umiera na skutek głodu ok. 100 000 ludzi, a wśród nich najwięcej dzieci..." Chociaż A. Grzegorczyk stawia pytanie: "Czy możliwy jest prawdziwy spokój sumienia poza jakimś nadludzkim wysiłkiem, szalonym poświęceniem, zatraceniem się w poświęceniu dla ratowania całej ludzkości", to przecież tak trudno się "zatracić w poświęceniu", bo trudno uzmysłowić sobie, co naprawdę mówią te liczby, te drukowane cyfry, dopóki się nie stoi dzień w dzień wśród umierających z głodu, zabijanych gruźlicą, zżeranych trądem, ginących z nędzy w najuboższej prowincji najbiedniejszego w świecie kraju. Przecież obok trędowatych dzieci, obok dzieci umierających na gruźlicę, widzimy serca matek, pełne głębokiego smutku oczy matek, które nie mają czym podtrzymywać umierającego dziecka. Gdy się to widzi na własne oczy, to chciałoby się koniecznie coś zrobić. Kiedy widzi się swoją bezsilność, to przestaje się człowiek wstydzić wyciągania ręki o pomoc. Na szczęście ta nasza żebranina znajduje oddźwięk w Waszych dobrych sercach i jakoś jest, choć przyznaję szczerze, że tak po ludzku, to niepokój ogarnia moje serce, zwłaszcza kiedy patrzę na rachunki, które mi po pierwszym trymestrze bieżącego roku przysłano. Wykazują one dług, a umierających z nędzy wcale nie ubyło, a zaplanowana budowa nawet do połowy nie doprowadzona. To prawda, że zakupiliśmy już dużo materiałów budowlanych, że jeszcze nie ruszyłem pieniędzy przeznaczonych na nasz ośrodek zdrowia {wciąż jeszcze za mało na rozpoczęcie), to prawda, że ufam Opatrzności, ale czasem to trzeba trochę pokręcić głową i uśmiechać się do rachunków. W następnym trymestrze będziemy spłacali długi; ufam, że Opatrzność posłuży się Wami. Cóż, taka rzeczywistość..., a tymczasem tak by się już chciało przystąpić do budowy choćby bardzo skromnego ośrodka zdrowia, bo s. Zygmunta i s. Julianna wnet skończą kurs języka kirundi i będą mogły przystąpić do pracy. Tylko gdzie? Wiem, że potrafią wiele dobrego zrobić także bez przychodni, bo przecież opatrywać rany, rwać zęby, rozdawać lekarstwa można także po prostu pod drzwiami. Już pokazały, że to potrafią. Z jaką radością patrzę na zdrowe dzieci, które bez ich pomocy byłyby już dawno w grobie. Myślę, że rozumiecie, iż chciałoby się, aby i u nas były skromne, ale ludzkie warunki pomocy chorym. Pisze A. Grzegorczyk, że "w krajach trzeciego świata pomoc lekarską otrzymuje tylko co 4 dziecko". Tak to wygląda w statystyce, w rzeczywistości u nas nawet co 50 dziecko nie otrzymuje tej pomocy. Jakże bowiem nasze matki z Mpingi, oddalonej o przeszło 200 km od stolicy dostaną się do szpitala? Nie ma u nas autobusów ani pociągów. Choćby nawet je zawieźć, cóż to pomoże? Ile razy jestem w stolicy, widzę szpital oblężony przez tłumy. Czasem 2-3 dni trzeba czekać, aby się dostać do lekarza, który nie ma czasu na pobieżne nawet zbadanie i często nie ma lekarstw. Jeżeli nawet ma, albo jeżeli można je kupić za drogie pieniądze w aptece, to przecież matka z buszu nie kupi, bo za co? Oblicza się, że u nas na obywatela wypada rocznie 3.300 franków (wartość naszego złotego). Ale to teoretycznie, w praktyce kobieta z buszu nie widzi nawet 500 franków na rok. Jeżeli je zdobędzie, to musi kupić motykę, która kosztuje obecnie ponad 300 fr. Nawet dosyć solidna motyka. Motyka jest jedynym narzędziem uprawy roli, ona służy przy budowie, przy naprawie dróg. Na naszych kamienistych górskich polach zdziera się szybko. Po roku trzeba kupować nową, trzeba więc ciułać grosz do grosza. Jeżeli zdobędzie coś grosza, to kobieta musi kupić choćby odrobinę mydła, bo inaczej ją i dzieci zjadłyby takie skromne stworzonka jak wszy. Tak więc, gdy przyjdzie choroba, to albo natura się. obroni (co bardzo utrudnia brud), albo po prostu się umiera