Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wyświetlił na ekranie schemat połączeń i wybrał nowe współrzędne. Przeciwnik mógł odczytać dworzec Victoria z jego myśli i... Zanikając, zobaczył coś, co nabierało kształtu dwie platformy dalej: coś podobnego do wysokiej, okrytej płaszczem, nie całkiem ludzkiej postaci, nadal jeszcze poszerzającej ramiona i wydłużającej przednie kończyny. — A niech mnie! Tak! Przeskok do Madrytu... Jasne niebo za brudną szybą. Tłumy pasażerów. Nie ma czasu... Wywołał spis współrzędnych, wybrał nowe. Rozejrzał się, gdy Madryt już znikał. Ani śladu przybywającego metamorfa torglindu. Zaczął westchnienie. Dokończył je na platformie na Gare du Nord w Paryżu. Wywołał lokalny spis i przeskoczył znowu. Spacer. Jeszcze widniej. Od dworca Tuileries. Wreszcie bezpieczny. Tym razem Kot nie mógł za nim podążać. Droga wzdłuż Pól Elizejskich. Przechodząc od obrzeży parku, przez drogę dla rowerzystów, na ścieżkę dla pieszych, poczuł zapach jedzenia z najbliższej przydrożnej kafeterii. Minął kilka, zanim wybrał jedną z wolnym stolikiem, niedaleko platformy skokowej, dobrym widokiem na obie strony. Usiadł i zamówił solidne śniadanie. Kiedy skończył, odpoczywał wypijając niezliczone filiżanki kawy. Nie zjawiło się nic groźnego i czuł, jak rodzi się w nim słabe jeszcze poczucie bezpieczeństwa. Po pewnym czasie ogarnęła go apatia. Noc. Tutaj zbliżało się południe, ale w miejscu, skąd przybył, trwała noc. Zbyt długo już funkcjonował bez snu. Wstał i poszedł dalej. Czy powinien przeskoczyć do innego miasta, by dokładniej zatrzeć swoje ślady? Czy zmylił już pogoń w dostatecznym stopniu? Wybrał kompromisowe wyjście i przeskoczył na lewy brzeg. Znów szedł. Wiedział, że nie myśli precyzyjnie. Z początku zajęty tylko ucieczką, odprężony, zmęczony umysł pracował w zwolnionym tempie. Łatwo mógł zdobyć jakiś środek pobudzający i odzyskać pełną sprawność. Wystarczył kontakt z jego komputerem medycznym i przesłanie recepty do miejscowej apteki. Czuł się jednak względnie bezpieczny; wolał raczej odpocząć i w naturalny sposób zregenerować siły, niż już na tym etapie korzystać ze sztucznych środków. W ostatecznym starciu ciało może okazać się ważniejsze niż umysł, uczucia i odruchy pewniejszymi przewodnikami, niż jakiś skomplikowany plan. Przecież już odkrył, że prymitywny umysł jest najlepszy w starciu z niebezpiecznym telepatą. Najpierw sen, potem proszki, jeśli zajdzie potrzeba. Znalazł hotel o nazwie St. Jacques, niedaleko Uniwersytetu. W okolicy było kilka platform skokowych, a jedna stała w halli Wynajął pokój na drugim piętrze i w ubraniu wyciągnął się na łóżku. Przez długi czas nie mógł zasnąć. Leżał wpatrzony w sufit. Przed oczami przesuwały się sceny z niedawnej ucieczki. Stopniowo jedną wdarły się inne obrazy, a żaden nie przedstawiał ostatnich zdarzeń. Odpływał wraz z nimi. Oddychał coraz wolniej, aż wreszcie uniosło go w ciemność. ...Patrzył, jak Dora wyświetla roje równań na konsoli wideo, palce biegają nad klawiaturą jak palce jego matki nad krosnem, wprowadzające nowe zmienne, wplatające nowe wzory. Nie rozumiał. Ale to nieważne. Miała długie, jasne włosy i bardzo jasne oczy. Spotkał ją po powrocie z bardzo długiej wyprawy, kiedy instytut posłał go znów do szkoły, żeby doszkolił się z astrofizyki i udoskonalonych metod nawigacji. Uczyła tam matematyki... Równania zmieniają się w rysunki na piasku, a te z kolei w czaszki, zwierzęce i ludzkie. Dora uśmiecha się. Niejasno pamięta, że jest martwa. Czy żyłaby jeszcze gdyby go nie poznała? Zapewne. Ale... Ekran zmienia się w automat do gry, a czaszki wirują i zatrzymują się, płoną różnymi kolorami. Kolory skrywają ściany kanionu, przez który kroczy. Po obu stronach długie pasy warstw geologicznych w nagiej skale. Pod stopami rozrzucone czaszki i inne kości, niektóre szare i nadgryzione, spękane i pokruszone; inne świeże i jasne, czasem ozdobione turkusem, koralem i opalem. Jakiś dźwięk dobiega z tyłu, ale odwraca się i niczego nie widzi. Dobiega znowu i znowu niczego nie ma. Dobiega po raz trzeci; ma wrażenie, że odwracając głowę dostrzega jakiś ulotny cień. Za czwartym razem jest tam i czeka, kojot. Stoi i śmieje się obok stosu kości. — Chodź — mówi zawracając. Idzie, a kojot prowadzi go wśród cieni. — Szybciej — mówi i zaczyna skakać, a on przyspiesza kroku. Przez długi czas idą wśród ukrytych miejsc. Ciemnych miejsc. Miejsc zapomnienia. Dora za nimi. Blask płomieni i tancerze. Odgłosy grzechotek i bębnów. Nocny klub za mgiełką whisky