Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Kinnell postanowił przebyć te dwieście sześćdziesiąt mil z Derry samochodem zamiast samolotem, ponieważ dotarł do trudnego miejsca w swojej ostatniej powieści i musiał się nad nim zastanowić w spokoju. Na konferencji porozmawiał z ludźmi, którzy nie powinni go już o to pytać, ale jednak pytali, skąd bierze pomysły i czy kiedykolwiek udało mu się przestraszyć samego siebie. Wyjechał z miasta przez Tobin Bridge, dotarł na trasę numer 1. Nigdy nie wybierał autostrady, kiedy usiłował się zastanowić; jazda autostradą wprowadzała go w stan podobny do snu na jawie. Przynosiła wypoczynek, ale nie natchnienie. Natomiast utykający ruch na zwykłej drodze działał jak ziarenko piasku w muszli ostrygi - wyduszał z umysłu sporą aktywność... a czasami nawet perłę. Ale krytycy nie użyją tego słowa. W zeszłorocznym wydaniu “Esquire” Bradley Simons rozpoczął swoją recenzję “Miasta koszmarów” słowami: “Richard Kinnell, który pisze tak, jak Jeffrey Dahmer gotuje, doznał nowego ataku bluzgających wymiotów, które nazwał «Miastem Koszmarów»”. Trasa numer l wiodła przez Revere, Maiden, Everett i dalej wzdłuż wybrzeża do Newburyport. Jeszcze dalej, na południe od granicy Massachusetts i New Hampshire przysiadło Rosewood, małe schludne miasteczko. Około mili za centrum miasta ujrzał wystawę tandetnych przedmiotów, ustawionych na trawniku przed piętrowym domem. Na zielonej jak awokado kuchence elektrycznej stała tablica z napisem “WYPRZEDAŻ”. Po obu stronach drogi zatrzymały się samochody, w związku z czym na drodze utworzył się wąski przesmyk, przez który osoby niezainteresowane tajemniczą wyprzedażą przepychały się, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Kinnell lubił wyprzedaże, szczególnie pudła starych książek, które czasami można było na nich kupić. Przebił się przez wąskie gardło, zaparkował audi na końcu szeregu samochodów, zwróconych w stronę Maine i New Hampshire, po czym wrócił pieszo. Na zagraconym trawniku przed niebieskoszarym drewnianym domkiem kręciło się mniej więcej dziesięć osób. Na lewo od cementowej dróżki stał wielki telewizor z nogami, pod które ktoś podstawił cztery papierowe popielniczki, zupełnie niechroniące trawnika. Na telewizorze ktoś przykleił kartkę: ZŁÓŻ OFERTĘ - MOŻESZ SIĘ ZDZIWIĆ. Za telewizorem ciągnął się sznur elektryczny z przedłużaczem, znikającym w otwartych frontowych drzwiach. Na ogrodowym krzesełku przed domem siedziała gruba kobieta, osłonięta parasolem z napisem CINZANO na kolorowej trzepoczącej falbance. Obok kobiety stał stolik, a na nim pudełko po cygarach, kartka papieru i kolejna tabliczka z ręcznie wypisanym tekstem. Tekst głosił: PŁATNOŚĆ GOTÓWKĄ, REKLAMACJI NIE UWZGLĘDNIAMY. Telewizor był włączony, leciała w nim popołudniowa opera mydlana z parą pięknych młodych ludzi, którzy wyglądali tak, jakby za chwilę mieli się oddać dogłębnie niebezpiecznemu seksowi. Gruba kobieta zerknęła na Kinnella i wróciła do oglądania telewizji. Siedziała tak przez chwilę, po czym znowu na niego zerknęła. Tym razem jej usta lekko drgnęły. Ach, fanka, pomyślał Kinnell, rozglądając się za pudełkiem z tanimi książkami, które na pewno powinny się tu gdzieś znajdować. Nie dostrzegł żadnych książek, ale znalazł obraz oparty o deskę do prasowania i przytrzymany w pozycji stojącej dwoma plastikowymi koszami na bieliznę. Na jego widok serce mu stanęło. Natychmiast go zapragnął. Podszedł do niego z przesadną, jak mu się wydawało, obojętnością i przyklęknął na jedno kolano. Była to akwarela, bardzo dobrze wykonana. Kinnell nie zwrócił na to uwagi, technika go nie interesowała (co krytycy jego powieści szybko mu wytknęli). W dziele sztuki go pociągała treść, im bardziej wytrącająca z równowagi, tym lepiej. Ten obraz zebrałby w tej kategorii wysokie notowania. Kinnell ukląkł pomiędzy dwoma koszami na bieliznę, teraz wypełnionymi zbieraniną drobnych przedmiotów, i przesunął palcami po szkle przykrywającym obraz. Rozejrzał się szybko, sprawdzając, czy są tu jeszcze inne, podobne. Nie zauważył niczego z wyjątkiem zwykłej kolekcji figurynek, porcelanowych pastereczek i fajansowych kotków. Spojrzał znowu na akwarelę; oczami wyobraźni już teraz widział, jak przenosi walizkę na tylne siedzenie audi, by pieczołowicie umieścić swój łup w bagażniku. Obraz przedstawiał młodzieńca za kierownicą jakiegoś szpanerskiego samochodu - może grand am, może GTX, w każdym razie coś z odsuwanym dachem przejeżdżającego przez most Tobin o zachodzie słońca. Dach był odsunięty, czarny samochód wyglądał jak niedorobiony kabriolet. Młody mężczyzna siedział, opierając lewe ramię o drzwi; nadgarstek prawej spoczywał niedbale na kierownicy. Niebo przed nim było sinym kłębowiskiem żółci i szarości, poprzecinanych różowymi żyłkami. Młodzieniec miał rzadkie jasne włosy, opadające mu na niskie czoło. Uśmiechał się, a jego rozchylone usta odsłaniały zęby, które nie były zwykłymi zębami, lecz kłami. A może są tylko spiłowane, pomyślał Kinnell