Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Naraz uwaga tłumu skupiła się n czerwonoskórym. Wiedzieli, kim jest i jaką rolę odgrywał w przestępstwach Meltona. Chcieli się rzucić na niego. Ledwo zdołałem go uchronić przed linczem. Zapewniłem ich, że jest moim zakładnikiem i jako taki może im się bardzo przydać. Poszliśmy drogą prowadzącą do jaskini. Ponieważ mogliśmy iść tylko gęsiego, utworzył się więc długi szereg. Po pewnym czasie dotarliśmy do celu. Była już godzina trzecia lub czwarty a więc czas najwyższy na schwytanie Meltona. Chciałem się wprawdzie szczegółowo rozmówić z emigrantami, ale musiałem odłożyć to na później, ponieważ przed świtem należało opuść Almaden. Wybrałem dziesięciu na silniejszych mężczyzn, którzy mieli mi towarzyszyć. Drogę na płaskowzgórze każdy z dziesięciu emigrantów znał dobrze, ponieważ tędy ich prowadzono. Dotarliśmy tam bardzo prędko. Można było nie lękać się straży; gdyby nawet usłyszeli odgłos kroków, z pewnością przyjęli nas za swoich. Domek nad szybem oprócz drzwi posiadał kilka otworów okiennych. Stąd biło światło. Śmiało podeszliśmy wprost do domu. Trzej Indianie wartownicy poderwali się z miejsca, lecz natychmiast spętaliśmy ich własnymi pasami. Następnie zostali wyniesieni i ułożeni w takiej odległości, że z domu nie można było ich dostrzec. Dziesięciu emigrantów pozostało przy nich. Zarządziłem to ze względu na Meltona, który nie powinien się był od razu zorientować w sytuacji. Mogłem go schwytać sam. Dla pewności jednak zabrałem ze sobą młodego Mimbrenia, na którym mogłem bardziej polegać niż na dziesięciu białych. W domku znaleźliśmy kilka małych latarek. Zapaliłem jedną z nich i zawiesiłem na guziku od kamizelki, aby łatwo dała zasłonić się płaszczem. Sądziłem, że znajdę tu kołowrotek od windy. Jednak nie widząc go, skorzystaliśmy z drabiny. Zszedłem po niej, za mną zaś Mimbrenio. Otwór był tutaj o wiele szerszy niż na dole. Wkrótce znalazłem się w czworokątnej bocznicy szybu. Opodal stał kołowrót nad prowadzącą do głębi dziurą — Na trzech ścianach wisiały wszystkie niezbędne narzędzia; w czwartej był wybity obszerny otwór — początek poszukiwanego korytarza. Nasłuchiwałem; w głębi panowała cisza. Przysłoniłem latarkę, tylko czasem rzucając smugę światła na drogę. Korytarz był długi, wydawać by się mogło, że nie ma końca. Wreszcie ujrzeliśmy z prawej i lewej strony drzwi. Były zasłonięte matami. Zdawało się, że wszyscy śpią. Jednakże, kiedy zbliżyłem się jeszcze o kilka kroków, usłyszałem rozmowę. Głos dobiegał spoza lewych drzwi, a więc z pokoju Mehona. Podszedłem bliżej i uchyliłem nieco matę. Paliła się tu świeca, pozwalając dokładnie obejrzeć wnętrze. Pokój był duży. W kącie na lewo znajdowało się posłanie z kołder. Pośrodku stał z gruba ciosany stół, na nim leżały dwa rewolwery i nóż, dokoła zaś stały z gałęzi plecione krzesła, a raczej stołki. Na ścianie z prawej strony wisiały dwie strzelby, obok nich obszerna torba skórzana, z pewnością zawierająca naboje. Melton siedział pyzy stole i rozmawiał z Indianką. Stała miedzy stołem a drzwiami. W chwili gdy lustrowałem pokój, mówił Melton w żargonie indiańsko–hiszpańskim. — Chyba współczucie nakazuje ci wypytywać się o jej los? — Współczucie? — odpowiedziała skrzypiącym głosem. — Cieszę się w głębi serca! Nie znosimy jej nie mniej niż ona nas. Niewątpliwie mowa była o Judycie. — Wobec tego ucieszysz się bardziej wiadomością, że ona już nigdy nie wróci. Same jesteście sobie paniami. Służcie mi tylko wiernie, a sowicie was wynagrodzę. — Jesteśmy ci wierne, senior, ponieważ przyrzekłeś nam wiele pięknych rzeczy, a nie wątpimy, że dotrzymasz obietnicy. Obyś mógł tylko pokonać wrogów, których się spodziewasz. — O, nie lękam się wcale. Szaleńcy sami oddają się w nasze ręce. Zresztą, nie dotrą tutaj. Ostrzeżeni przez wywiadowców, wyjdziemy na ich spotkanie i wytępimy co do nogi. — Słyszałyśmy, że towarzyszy im wielki Winnetou i pewien dzielny biały wojownik. Tego nie znam, ale wiem, że niełatwo pokonać wielkiego Apacza. Jego przebiegłość przekracza granice wyobraźni. Być może, wywabi naszych ludzi z Almaden, aby je podstępnie zająć. — To mu się nie uda. Ale gdyby tutaj przybył, wiadomo wam, co należy czynić. Nóż leży przy kołowrocie. Lecz nawet gdyby nas pokonał, nie mógłby zdobyć skały, która jest wspaniałą, niedostępną twierdzą. Wbrew naszej woli nikt tu nie wejdzie, szczególnie zaś Winnetou i biały, o którym mówiłaś. Nie chciałem już dłużej słuchać jego pustych przechwałek, ponieważ czas naglił do pośpiechu. Odsunąłem zasłonę, wszedłem do pokoju i rzekłem: — Myli się pan bardzo, mister Melton. Jak pan widzi, jesteśmy już tutaj! W tej samej chwili schwyciłem ze stołu rewolwery i — nóż i stanąłem między nim a bronią wiszącą na ścianie. Cofnął się przede mną jak przed zjawą. — Old Shatterhand! Do stu diabłów! — zawołał. — A więc jest tutaj i Winnetou. Prędko! Prędko spełnij swoją powinność, gdyż jest to biały, o którym mówiłaś! Okrzyk był skierowany do Indianki Zerwała się z miejsca, ale schwyciłem ją i rzuciłem na posłanie. Nadbiegł Mimbrenio, aby ją przytrzymać. Miotała się, nie mogąc wyrwać, więc krzyknęła kilka indiańskich słów. Zrozumiałem tylko dwa: ala i akwa, pierwsze było imieniem kobiecym, drugie oznaczało nóż. Okrzyk był chyba skierowany do drugiej starej Indianki, która się znajdowała za drzwiami. Nie mogłem się nią zająć, ponieważ musiałem skupić uwagę na Meltonie, który klnąc, usiłował mi rozbić głowę jedyną swoją bronią — stołkiem