Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Duszę kobiecą. Zaśmiał się, ale nie wyjawił powodu swego rozbawienia. - Tak się składa, że dogmat Niepokalanego Poczęcia nie był wyłączną sprawą Watykanu - ciągnął dalej. - Ponad osiem milionów ludzi podpisało petycję skierowaną do papieża. Podpisy pochodziły z najbardziej odległych od siebie zakątków świata. Głośno było o tym wszędzie. - Czy można to uznać za pierwszy krok, ojcze? - Pierwszy krok w stronę czego? - W stronę poczynań, mających na celu uznanie Matki Boskiej za inkarnację kobiecego oblicza Boga. W końcu przecież uznano, że Jezus ucieleśniał Jego aspekt męski. - Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć? - Ile jeszcze czasu upłynie, nim pozwolimy, aby w Trójcy Świętej pojawiła się niewiasta? I dała początek Trójcy Ducha Świętego, Matki i Syna? - Chodźmy dalej - rzekł. - Jest zbyt zimno, by stać tak bez ruchu. `cp2 - Przed chwilą przyglądałaś się sandałom na moich nogach - powiedział. - Czy ksiądz naprawdę czyta w moich myślach? - Jeśli chcesz, opowiem ci pokrótce, jak powstał nasz zakon. Nazywają nas bosonogimi karmelitami z powodu reguł, ustanowionych przez świętą Teresę z Avila. Sandały stanowią jeden z punktów regulaminu. Jeśli bowiem potrafimy zapanować nad ciałem, możemy również uzyskać władzę nad duchem. Teresa była piękną dziewczyną, którą ojciec umieścił w klasztorze, by zdobyła tam wszechstronne wykształcenie. Pewnego dnia, idąc klasztornym korytarzem, zaczęła nagle rozmawiać z Chrystusem. Jej uniesienia były tak silne, tak głębokie, że oddała się im bez reszty i w bardzo krótkim czasie całe jej dotychczasowe życie uległo zmianie. A gdy przekonała się, że klasztor karmelitanek staje się domem schadzek, postanowiła sama zawiązać zakon, który przestrzegałby ściśle właściwych nauk Chrystusa i karmelu. Święta Teresa musiała stoczyć walkę nie tylko ze sobą, ale i z potęgami tamtej epoki: Kościołem i Państwem. Mimo to nie zawahała się pójść dalej, przekonana o słuszności swojej misji. Pewnego dnia, gdy słabła już siła jej ducha, jakaś kobieta odziana w łachmany stanęła u wrót klasztoru. Chciała za wszelką cenę uzyskać posłuchanie u matki przełożonej. By ją odprawić, zarządczyni klasztoru ofiarowała przybyłej jałmużnę, ale kobieta stanowczo odmówiła. Nie chciała odejść, zanim nie uzyska widzenia z Teresą. Czekała cierpliwie przez całe trzy dni bez jedzenia i picia. Przeorysza, ujęta współczuciem, pozwoliła jej w końcu wejść do środka. - Ona jest całkiem obłąkana - oponowała zarządczyni. - Gdybym słuchała tego, co mówią inni, doszłbym pewnie do wniosku, że ja sama jestem obłąkana - rzekła matka przełożona. - Być może ta niewiasta popadła w tę samą obsesję, co i ja, obsesję obrazu Ukrzyżowanego Chrystusa. - Święta Teresa rozmawiała przecież z Chrystusem - wtrąciłam. - To prawda. Ale wróćmy do opowieści. Matka przełożona zgodziła się w końcu przyjąć ową kobietę. Nazywała się ona Maria Jesus Yepes i pochodziła z Grenady. Gdy była jeszcze młodą zakonnicą w tamtejszym karmelu, ukazała się jej Matka Boska i nakazała stworzyć zakon według pierwotnych reguł. "Tak jak świętej Teresie" - pomyślałam. - Jeszcze tego samego dnia Maria Jesus porzuciła zakon i udała się boso do Rzymu. Dwa lata trwała jej pielgrzymka. Spała pod gołym niebem, cierpiała to z zimna, to ze skwaru, żyjąc z litościwych darów. Cudem dotarła na miejsce. Ale jeszcze większym cudem było to, że sam papież Pius IV udzielił jej audiencji. - Ponieważ inni również, jak papież i Teresa, myśleli o tym samym - zakończyłam. Podobnie jak Bernadecie nie znana była decyzja Watykanu, podobnie jak małpy z innych wysp nie wiedziały nic o doświadczeniach swych sąsiadek, tak samo Maria Jesus i Teresa nieświadome były nawzajem swych odkryć. Powoli zaczynało do mnie docierać znaczenie tego wszystkiego. `cp2 Tymczasem wędrowaliśmy przez las. W górze bezlistne gałęzie drzew pokrytych śniegiem przyjmowały pierwsze promienie słoneczne. Mgła rozproszyła się zupełnie. - Wiem, do czego zmierzasz, ojcze. - Nastały czasy, w których wielu ludzi otrzymuje to samo przykazanie. Żyjcie marzeniami. Niech wasze życie stanie się drogą wiodącą do Boga. Czyńcie cuda. Uzdrawiajcie. Prorokujcie. Słuchajcie waszego Anioła Stróża. Bądźcie wojownikami szczęśliwymi w walce. - Narażajcie się na ryzyko - dorzuciłam. Słońce skąpało wszystko wokół. Śnieg iskrzył się, a nadmiar jasności raził oczy. Ta światłość zdawała się dopełniać to, o czym mówił ksiądz. - Ale jaki to ma związek z nim? - Przedstawiłem ci tylko piękniejszą stronę historii. Nie wiesz jednak, co działo się w duszach bohaterów. Zamilkł na dłużej. - Weźmy chociażby cierpienie - ciągnął dalej. - W okresach przeobrażeń zawsze pojawiają się męczennicy. Bowiem nim ludzie będą mogli pójść drogą swoich marzeń, ktoś musi poświęcić siebie. Wystawić się na pośmiewisko, na prześladowania, na wszystko, co godzi w słuszność jego działań. - To przecież Kościół palił czarownice, ojcze. - To prawda. A Rzym rzucał chrześcijan lwom na pożarcie. Ci, którzy ginęli na stosie lub na arenie, od razu dostąpili wiecznej chwały - tym lepiej dla nich. Ale w naszych czasach rycerze światła ścierają się z czymś dużo okrutniejszym niż męczeńska śmierć w aureoli chwały. Zjadani są powoli przez wstyd i upokorzenie. Tak stało się z niewinnymi dziećmi z Fatimy. Jacinta i Francisco zmarli w ciągu kilku miesięcy. Lucia ukryła się w klasztorze, z którego nigdy więcej nie wyszła na świat. - Nie był to jednak przypadek Bernadety. - Oczywiście, że tak. Poznała smak więzienia, upokorzenia, niełaski. Zresztą on na pewno ci o tym opowiadał i cytował słowa towarzyszące Objawieniu. - Tylko niektóre. - W czasie objawień w Lourdes Najświętsza Panna nie powiedziała wiele. Jej słowa mogłyby się zmieścić na połowie kartki z zeszytu. Jednak rzekła do małej pasterki: "Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie"