Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
» «Nie, nie aż do domów. Kiedy zapadnie noc, zaprowadzę cię do tamtego lasku. Potem pójdę zawołać Nauczyciela. Przyprowadzę Go do ciebie...» «Idź, idź zaraz! Pójdę tam sam, aż do tego miejsca. Pójdę tym rowem, za parkanem, a ty, idź... idź... O! Idź po Niego, dobry przyjacielu! Gdybyś wiedział, czym jest ta choroba. I czym jest nadzieja uzdrowienia!...» Trędowaty nie zajmuje się już jedzeniem. Płacze i gestykuluje, błagając przyjaciela. «Odchodzę, a ty bądź tam» [– mówi Samuel.] Uzdrowiony chromy oddala się bardzo szybkim krokiem. Abel z trudnością schodzi do rowu, przylegającego do drogi i otoczonego krzakami wyrosłymi na wysuszonym dnie. Jedynie pośrodku płynie pasemko wody. Zapada noc. Nieszczęśnik prześlizguje się pomiędzy krzakami, cały czas obserwując, czy nie ma kogoś na drodze. Dwa razy kładzie się w rowie: za pierwszym razem – kiedy jakiś jeździec mija go kłusem na wierzchowcu, za drugim razem – kiedy trzej mężczyźni, obładowani sianem, idą ku wsi. Potem [trędowaty] na nowo rusza w drogę. Jezus z Samuelem przybywa przed nim do lasku. «Zaraz tu przyjdzie. Idzie powoli z powodu swoich ran. Bądź cierpliwy» [– wyjaśnia Samuel Jezusowi.] «Nie spieszę się» [– odpowiada Jezus.] «Uzdrowisz go?» «Czy ma wiarę?» «O!... umierał z głodu. Zobaczył jedzenie po latach niedostatku, a jednak wszystko porzucił po kilku kęsach, żeby tu przybiec.» «Jak go poznałeś?» «Wiesz, że... żyłem z jałmużny od czasu mojego nieszczęścia i przemierzałem drogi, chodząc z jednego miejsca na drugie. Przechodziłem tamtędy co tydzień i tak poznałem tego biedaka... Pewnego dnia w czasie burzy z powodu głodu podszedł – zdolny zmusić nawet wilki do ucieczki – aż do drogi prowadzącej ku wsi, szukając czegoś. Przeszukiwał odpadki jak pies. Miałem w sakwie suchy chleb, który dali mi litościwi ludzie, i podzieliłem się z nim. Odtąd jesteśmy przyjaciółmi i co tydzień przychodzę, aby odnowić jego zapasy. [Dzielę się] tym, co mam. Jeśli mam dużo, daję dużo, jeśli mam mało – mało. Robię, co mogę, jakby to był mój brat. Od tego wieczoru, kiedy mnie uzdrowiłeś – bądź za to błogosławiony – myślę o nim... i o Tobie.» «Jesteś dobry, Samuelu, i dlatego nawiedziła cię łaska. Kto kocha, zasługuje na wszystko od Boga... Oto ktoś w krzakach...» «To ty, Ablu?» «Tak, to ja.» «Podejdź. Nauczyciel czeka tu na ciebie, pod drzewem orzechowym.» Trędowaty wychodzi z rowu i wspina się na brzeg. Przeszedł go i zbliża się od strony łąki. Jezus, oparty o bardzo wysokie drzewo orzechowe, czeka na niego. «Nauczycielu, Mesjaszu, Święty, miej nade mną litość!» [– woła trędowaty] i osuwa się pod stopy Jezusa. Z twarzą przylegającą do ziemi mówi jeszcze: «O, mój Panie! Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić!» Potem ośmiela się podnieść na kolana. Wyciąga szkieletowate ramiona, powykręcane dłonie i podnosi kościstą twarz, całkiem wyniszczoną. Łzy spadają z chorych oczu, które zżarł trąd. Jezus spogląda na niego z wielką litością. Patrzy na zjawę, którą pożera tak straszliwa choroba, że jej bliskość znieść może jedynie prawdziwa miłość, tak jest odpychający i cuchnący. I oto Jezus wyciąga rękę, piękną zdrową prawicę, jakby chciał pogłaskać biedaka. Ten – nie podnosząc się – przechyla się gwałtownie do tyłu na pięty i krzyczy: «Nie dotykaj mnie! Miej nad Sobą litość!» Mimo to Jezus robi krok do przodu. Dostojny, tchnący słodką dobrocią kładzie palce na głowie toczonej trądem. Mówi głośno, głosem będącym samą miłością, ale i pełnym mocy: «Chcę tego, bądź oczyszczony!» [Jezus] trzyma przez kilka minut rękę na biednej głowie. «Wstań. Idź do kapłana. Wypełnij to, co nakazuje Prawo. Nie mów, co ci uczyniłem. Bądź tylko dobry, nie grzesz już nigdy więcej. Błogosławię cię.» «O! Panie! – woła Samuel z radością, widząc przemianę przyjaciela. – Ablu! Jesteś całkiem uzdrowiony!» «Tak. Jest zdrowy. Zasłużył na to przez swoją wiarę. Żegnaj. Pokój niech będzie z tobą.» «Nauczycielu! Nauczycielu! Nauczycielu! Już Cię nie opuszczę, nie mogę Cię opuścić!» «Uczyń to, czego wymaga Prawo. Potem jeszcze się zobaczymy. Po raz drugi [mówię ci]: niech Moje błogosławieństwo spocznie na tobie.» Jezus odchodzi, dając znak Samuelowi, aby pozostał [z Ablem]. Dwaj przyjaciele płaczą z radości i przy świetle księżyca powracają do groty, aby po raz ostatni zatrzymać się w tym nieszczęsnym schronieniu. 27. UZDROWIENIE PARALITYKA W DOMU PIOTRA W KAFARNAUM [por. Mt 9,1-8; Mk 2,1-12; Łk 5,17-26] Napisane 9 listopada 1944. A, 3968-3978 Widzę brzegi jeziora Genezaret i łodzie rybackie wyciągnięte na brzeg. Piotr i Andrzej siedzą oparci o nie, zajmując się porządkowaniem sieci. Wspólnicy przynoszą im całkiem brudne [sieci], po wyrzuceniu do jeziora resztek, które przyczepiły się do nich. W odległości dziesięciu metrów Jan i Jakub, pochyleni nad łodzią, zajmują się porządkowaniem wszystkiego. Pomaga im chłopiec oraz mężczyzna w wieku pięćdziesięciu, może pięćdziesięciu pięciu lat. Sądzę, że jest to Zebedeusz, bo chłopiec nazywa go “pracodawcą”, a mężczyzna całkiem jest podobny do Jakuba. Piotr i Andrzej pracują w milczeniu – z ramionami wspartymi o łódź – i przyczepiają oczka oraz spławiki. Jedynie od czasu do czasu zamieniają kilka słów na temat pracy. Mam wrażenie, że nie była owocna. Piotr nie skarży się z powodu pustej sakiewki ani z powodu nadmiernego zmęczenia. Mówi tylko: «Nie podoba mi się to... Co teraz zrobimy, aby nakarmić tych biednych ludzi? Jedynie czasami otrzymujemy datki. Nie ruszałem dziesięciu denarów i siedmiu drachm, które otrzymaliśmy w ciągu tych czterech dni. Jedynie Nauczyciel może wskazać nam, dla kogo przeznacza te pieniądze. On jednak nie powróci przed szabatem! Gdybyśmy tak mieli dobry połów!... Ugotowałbym jadło z drobnych rybek i dałbym tym biednym ludziom... A gdyby ktoś tam gderał w domu, nic by mnie to nie obchodziło. Ci, którzy się dobrze mają, mogą iść po żywność, ale chorzy!...» «Ten paralityk!... Taki szmat drogi przeszli już, żeby tu dojść...» – mówi Andrzej. «Posłuchaj, bracie. Myślę... że nie możemy pozostawać rozdzieleni i nie wiem, dlaczego Nauczyciel nie chce nas zawsze przy Sobie. Przynajmniej... nie oglądałbym już tych biedaków, którym nie mogę pomóc, a kiedy bym ich zobaczył, mógłbym im powiedzieć: “On tu jest.”» «Jestem tu!» Jezus podszedł do nich, krocząc cicho po wilgotnym piasku. Piotr i Andrzej podskakują