Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

– Znaleźliście jakieś ślady samego Echnatona? Francuz w odpowiedzi uśmiechnął się kwaśno i powiedział, żebyśmy poszli za nim. Ostrożnie kroczyliśmy w ciemnościach, nieskończenie długim korytarzem. W końcu dotarliśmy do schodów prowadzących w dół; tam znajdowało się pomieszczenie z kolumnami. Kiedy Francuz podniósł latarkę, ujrzałem komorę grobową. Wszędzie widoczne były ślady straszliwych zniszczeń. Z reliefów na ścianach nie pozostało prawie nic, ponieważ w miejscach, gdzie powinny być wyrzeźbione głowy lub imiona postaci, warstwa stiuku okrywająca kamień została odłupana. Podłogę pokrywał gruz. Idąc po nim, rozpoznałem fragmenty sarkofagu; jego dno ledwo dostrzegłem, gdyż boczne ściany, podobnie jak stiuk, zostały rozbite na drobne kawałki. Schyliłem się i podniosłem odłamek kamienia. W świetle latarki rozpoznałem granit. – Ile wysiłku trzeba włożyć, żeby to roztrzaskać – wykrzyknąłem; spojrzałem dookoła na gruz wypełniający komorę. – Zupełnie jakby ktoś chciał wymazać wszelką pamięć po osobie, która tutaj spoczęła. – Tak – potwierdził Petrie. – To raczej nie ulega wątpliwości. – Czy możecie w ogóle być pewni, że grobowiec należy do Echnatona? – zapytał Francuza. Mężczyzna odpowiedział w swoim języku coś, czego nie zrozumiałem, ale zobaczyłem, jak wskazuje kartusz – owalną ramkę otaczającą imię każdego faraona, zachowaną nad drzwiami. Petrie przyjrzał się jej dokładniej i odwrócił się do mnie. – Tak... – Wzruszył ramionami. – Jeden kartusz, to wszystko, co ocalało. Ci, którzy to wszystko niszczyli, musieli go przeoczyć. Potrząsnąłem głową i rozejrzałem się dookoła. – Ale dlaczego ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby zniszczyć imię faraona? – Nie wiadomo. Pomijając wszystko inne, Echnaton był królem-heretykiem, a herezje zazwyczaj stanowią zagrożenie dla ustalonego porządku. – Myśli pan więc, że grobowiec zdewastowano na polecenie kapłanów Amona? Petrie podniósł kawałek sarkofagu. – Bez wątpienia – odpowiedział, uważnie przyglądając się odłamkowi. – Echnaton zamknął ich świątynie i pozbawił władzy. Z pewnością mieli powody, aby skazać go na zapomnienie. Przerwał i podszedł do wizerunku postaci, której twarz została zniszczona. – A jednak... – szepnął – a jednak... – powtórzył i przesunął palcem po dziurach wybitych w stiuku. – Moc nienawiści jest zupełnie wyjątkowa. A może raczej siła strachu. Wygląd Echnatona prawdopodobnie budził przerażenie. I nie tylko Echnatona. Zobacz... – Wskazał inne malowidło na ścianie. – Tu przedstawiono jego dzieci. Wszystkie wizerunki zostały zniszczone. Wszędzie, nie tylko tutaj, ale w całym Egipcie powtarza się to samo: próbowano zatrzeć wszelkie ślady istnienia Echnatona i jego rodziny. – Doprawdy? – spojrzałem na archeologa zaskoczony. – Nie wiedziałem. Ale przecież to była rodzina królewska? – Była – przytaknął Petrie. – I wydała wielu faraonów. Ale dwaj synowie Echnatona zakończyli panowanie dynastii. Próbowałem sobie przypomnieć to, co wcześniej Newberry mówił mi o męskich potomkach faraona, zwłaszcza o tym, który zmienił imię. – Tutanchamon? – zapytałem. – Tak. – Petrie przyjrzał mi się ze zdziwieniem. – Nie wiedziałem, że o nim słyszałeś. – Znam tylko jego imię, nic więcej. – A więc wiesz wszystko, co można wiedzieć. O jego poprzedniku, Semenchkare, wiadomo jeszcze mniej. Obaj panowali, a potem umarli; resztę kryją mroki dziejów. Do takiego stopnia kapłanom powiodły się ich zamiary. W ubiegłym stuleciu, zanim pojawili się tu pierwsi archeolodzy, nikt nawet nie zdawał sobie sprawy, że taki król jak Echnaton w ogóle kiedykolwiek panował. – Nigdy bym nie przypuszczał, iż zapomniano o nim zupełnie. – O, tak – przytaknął Petrie. – We wszystkich egipskich kronikach nie ma o nim nawet wzmianki. Prawdopodobnie nawet jego imię obłożono klątwą. Przypomniałem sobie legendę o królu, który nie może zaznać spokoju, i spojrzałem jeszcze raz na porzucony sarkofag. – To naprawdę straszliwa klątwa – rzekłem cicho. Odczułem ulgę, kiedy po obejrzeniu komory mogłem wspiąć się z powrotem do wejścia i znowu zobaczyć nad głową jasny błękit nieba. Odniosłem wrażenie, że Petrie, podobnie jak ja, był dziwnie poruszony wizytą w grobowcu, gdyż idąc przez równinę, milczał zadumany i przez cały wieczór pozostawał zatopiony w rozmyślaniach. Później, gdy siedzieliśmy wokół ogniska, mówił o Echnatonie i zagadkach związanych z jego panowaniem, Przypominało mi to sposób opowiadania Newberry’ego. – Stojąc w grobowcu miałem wrażenie – powiedział – że nawet powietrze jest przesycone starożytną pustką. Nie mam zwyczaju przyznawać się do takich dziwactw, a jednak... jak migotały cienie w mrokach tej komory! – Wyciągnął rękę, żeby podsycić ogień; w nocne niebo strzelił snop pomarańczowych iskier. – Jakież sekrety skryte w tym grobowcu mogły nadać mu taką aurę zła i rozpaczy?! – wykrzyknął nagle. – Przecież jeśli którykolwiek z faraonów zasłużył na szczególną pamięć, to bez wątpienia Echnaton. Nie podzielał ambicji swoich wojowniczych przodków, obce mu były ich grabieże, samochwalstwo i okrucieństwa. Tylko światło, prawda i życiodajne słońce. A jednak... – Petrie przerwał i zmarszczył czoło. – Zastanawia mnie... – wstał i popatrzył na odległe skalne zbocza – jak wyjaśnić to, co czułem w grobowcu? – Stał w milczeniu przez dłuższą chwilę, w końcu zniecierpliwiony wzruszył ramionami. – Tyle zagadek, a tak mało odpowiedzi. – Sprawiał wrażenie zmęczonego. – Ale obawiam się, że właśnie na tym polega specyfika naszego zawodu. Jednak mimo wszystko wydawało się, że Petrie nie stracił całkiem nadziei na znalezienie czegokolwiek. Kilka dni później powiedział mi o zdobyciu pozwolenia na skopiowanie reliefów ze ścian i tak po raz drugi znalazłem się w grobowcu Echnatona. Petrie nie musiał mi mówić, abym miał oczy szeroko otwarte. Jednak mimo iż spoczęło na moich barkach zadanie zaspokojenia nie tylko własnej ciekawości, ale również Petriego, nie udało mi się znaleźć nic niezwykłego. To prawda, że dekoracja nie została aż tak zniszczona, jak wydawało się w pierwszej chwili: w jednej z bocznych komór zachowały się całe sceny, prawie nie uszkodzone. Jedna z nich była pełna patosu i wyjątkowo poruszająca: król i królowa opłakiwali dziecko, małą córeczkę leżącą na marach. Wyraźnie widziałem, że król płacze. Studiując ten pełen miłości wizerunek rozpaczy dawno zmarłego człowieka, przez chwilę odniosłem dziwne wrażenie, iż król żyje i stoi za mną, pochylony nad córeczką. Zaskoczony odwróciłem się – oczywiście nie było nikogo