Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Lucyferowi drgnęły kąciki ust. – Cóż, nie wiem, dlaczego morderca się tobą interesuje. – Myślę, że to z powodu kapelusza - odrzekła Phyllida i opowiedziała pokrótce o kapeluszu, który widziała w salonie Horatia. - Ale nie wiem, do kogo należy, ani więcej go nie widziałam. Tuż nad ich głowami skrzypnęła deska w podłodze; obydwoje spojrzeli na sufit. Phyllida pobladła. – O Boże! Lucyfer przyciągnął ją do siebie i pocałował. Pocałunek był długi i namiętny, ręce Lucyfera błądziły po jej plecach i pośladkach. Potem ją puścił. – Idź. Mimo pewnego oszołomienia Phyllidzie nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Wygramoliła się z łóżka. Bryczesy leżały na podłodze; wskoczyła w nogawki, potem usiadła na łóżku, by je do końca wsunąć. Tymczasem Lucyfer leżał na plecach, z rękoma skrzyżowanymi pod głową i obserwował ją. Wsunęła stopy w buty, potem pobiegła na drugi koniec pokoju i chwyciła koszulę, ale zarówno koszula, jak i bryczesy pozbawione były guzików. Przerażona, pokazała mu zniszczone ubranie. Zarumieniła się; zarzuciła na siebie marynarkę, chwyciła leżące na podłodze bandaże i wcisnąwszy je w kieszeń, pobiegła do drzwi, jedną ręką starając się trzymać poły marynarki, a drugą opadające spodnie. – Później przyjdę do Grange. Do tego czasu nigdzie nie wychodź. Ton głosu Lucyfera zatrzymał Phyllidę w pół kroku; stojąc już niemal na progu, odwróciła się, kiwnęła głową, otworzyła drzwi i zniknęła za nimi. Nasłuchiwał, ale zachowywała się cicho jak mysz pod miotłą. Nikt z mieszkańców Manor jeszcze nie wstał - Lucyfer zawsze ich słyszał, gdy schodzili na dół, więc Phyllida mogła bezpiecznie opuścić jego posiadłość, a i droga przez las powinna być bezpieczna, nikt przecież nie wiedział, że nie spędziła tej nocy we własnym łóżku. Oba ataki na nią były zaplanowane, a morderca nie włóczył się po okolicy, by ktoś mógł go przypadkiem zauważyć i nabrać podejrzeń. Rozchylił prześcieradła i zauważył ślady krwi. Poprawił pościel, potem spojrzał w drugi koniec pokoju, gdzie wsparta o skrzynię stała niezwykle ostra szabla kawaleryjska. W nocy oczywiście nie mógł zasnąć, wydawało mu się, że usłyszał jakiś hałas i poszedł sprawdzić, cóż to jest; na wszelki wypadek wziął szablę. Drasnął się w nogę, ale w ciemnościach tego nie zauważył, a potem postanowił sprawdzić czy sen łatwiej przyjdzie w łóżku Horatia. No i przyszedł. Tak, to dobry plan. Ułożył się wygodnie i wrócił pamięcią do wydarzeń nocy. – Chciałem prosić o rękę pańskiej córki. Wypowiedzenie tych słów okazało się zadziwiająco łatwe. Lucyfer odwrócił się od okna, za którym rozciągały się należące do Grange trawniki, i spojrzał na sir Jaspera, który siedział za biurkiem i uśmiechał się promiennie. Wspaniale! - wykrzyknął, ale po chwili jego uśmiech nieco zbladł. Odchrząknął. -Oczywiście ostatnie słowo należy do Phyllidy. To uparta kobieta; wiesz, ma swoje własne życie. W rzeczy samej. - Lucyfer przysunął sobie krzesło, stojące naprzeciw jego przyszłego teścia. - A propos jej życia, zdaje się, że jej dotychczasowi adoratorzy sprawili, iż ma wyraźnie negatywne nastawienie do małżeństwa? O tak, to prawda. Jeśli pozostanie taka nieustępliwa, to nic z tego nie będzie. - Sir Jasper uważnie przypatrywał się Lucyferowi. - Nie jestem pewien, czy to fanaberia, czy też spowodował to może brak matki, albo coś jeszcze innego, ale tak właśnie jest: Phyllida zarzeka się, że nie ma zamiaru wychodzić za mąż. Z całym szacunkiem, ale jak dotąd Phyllida raczej nie miała motywacji do zamążpójścia, ani też żadnych pozytywnych wzorców w tej mierze. Wszyscy się spodziewają, że za mąż wyjdzie, wręcz zakładają, ze to zrobi, a wszyscy kandydaci do jej ręki tylko czekają, jak ten ożenek obrócić w korzyść dla siebie. -Lucyfer zamilkł, a po chwili dodał: - Kobiety nie lubią, gdy się ich nie docenia. -Szczególnie zaś inteligentne kobiety, które chcą rządzić, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno. - Z tego właśnie powodu -ciągnął Lucyfer - chciałem najpierw panu wyjawić swoje zamiary; nie rozmawiałem jeszcze z Phyllidą. Poznaliśmy się zaledwie dziewięć dni temu i mimo że jestem pewien swojej decyzji, to jestem również pewien, że sposobem na uzyskanie jej zgody na to małżeństwo jest danie Phyllidzie czasu, by przekonała samą siebie co do słuszności takiego kroku. Czyli sugerujesz, że należałoby jeszcze zaczekać, nim poprosisz ją o rękę, tak? – Sugeruję, że należałoby zabiegać o jej względy, że trzeba paść przed nią na kolana, metaforycznie rzecz ujmując. Myślę, że zajmie to kilka tygodni, ale nie jestem niecierpliwy. - Wróciło wspomnienie nagiej Phyllidy, w całej krasie. - Myślę, że najgorszą rzeczą, jaką mógłbym teraz zrobić, to oświadczyć się jej. Gdyby to zrobił, natychmiast chciałaby wiedzieć dlaczego - dlaczego Lucyfer chce się z nią ożenić. Wtedy musiałby zasłaniać się konwenansami i podawać powody, które pokazałyby go dokładnie w tym samym, mało zachęcającym, świetle, co,pozostałych jej adoratorów. Powody te, jakkolwiek rozsądne, na pewno nie były tymi, które pragnęłaby usłyszeć. Nie przekonałyby jej. Lucyfer miał jeden oczywisty powód, którego nie miał poza nim nikt inny -spał z nią i w związku z tym, jako człowiek honoru, powinien zachować się właściwie. Mimo że pod pewnymi względami, a konkretnie tymi, które odnosiły się do honoru, argument ten do niego przemawiał, to jednak nie był on, w opinii Lucyfera, na tyle mądry ani istotny, żeby przewyższał jego własny powód, dla którego chciał tego ślubu. Żadna kobieta nie życzyłaby sobie usłyszeć, że mężczyzna prosi ją o rękę, bo tak nakazuje mu honor. Pozwolić Phyllidzie w to uwierzyć, nawet jej to zasugerować, byłoby nie tylko okrutne, ale i tchórzliwe, a poza tym całkowicie mijałoby się z prawdą