Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
– Naprawdę? – Nie bawię się w słowną ciuciubabkę, panie Campillo. Tamten wykonał pojednawczy gest. – Mogę być z panem szczery, panie Astarloa? – Będę panu zobowiązany. – Jak na kogoś, kto pozostawał w częstym kontakcie ze zmarłym, niewiele mi pan pomaga. – Inne osoby też często się z nim spotykały, a sam pan dopiero co przyznał, że ich zeznania też niewiele panu dały... Nie rozumiem, czemu przykłada pan taką wagę akurat do moich słów. Campillo z uśmiechem zapatrzył się w dym. – Prawdę mówiąc, sam nie wiem – odczekał chwilę w zamyśleniu. – Może dlatego, że ma pan wygląd... godny. Tak, chyba dlatego. – Jestem prostym nauczycielem fechtunku – odparł don Jaime wymijająco, starając się, aby jego głos zabrzmiał z należytą obojętnością. – Nasze stosunki miały charakter czysto zawodowy, nigdy nie dostąpiłem zaszczytu, żeby stać się powiernikiem don Luisa. – Widział się pan z nim w ostatni piątek. Był może zdenerwowany, niespokojny?... Dostrzegł pan może w jego zachowaniu coś nietypowego? – Nic, co zwróciłoby moją uwagę. – A w dniach poprzedzających? – Nie jestem pewien, chyba nie. Raczej sobie nie przypominam. Nawiasem mówiąc, wielu ludziom puszczały ostatnio nerwy, zważywszy nasze niespokojne czasy, więc tym bardziej trudno coś szczególnego zauważyć. – Jakieś rozmowy na tematy polityczne? – Według mnie don Luis trzymał się z dala od polityki. Mawiał, że lubi przyglądać się jej z dystansu, dla rozrywki. Na twarzy naczelnika policji pojawił się wyraz powątpiewania. – Rozrywki? Hm, taaak... Cóż, jak pan zapewne wie, zmarły markiz pełnił ważną funkcję w kancelarii rządu. Powołał go na nią minister, zresztą jego własny wuj, Joaquín Vallespín, świeć, Panie, nad jego duszą – Campillo uśmiechnął się sarkastycznie, dając do zrozumienia, że ma wyrobiony pogląd o nepotyzmie hiszpańskiej arystokracji. – Było, minęło, ale wrogów mógł sobie napytać... Ja sam jestem tu dobrym przykładem. Vallespín, będąc ministrem, pół roku blokował mój awans na komisarza – na to wspomnienie aż cmoknął. – Życie jest pełne niespodzianek! – Możliwe. Nie sądzę jednak, bym mógł panu pomóc w rozstrzygnięciu tej kwestii. Cygaro się skończyło. Campillo trzymał w palcach niedopałek nie wiedząc, gdzie go odłożyć. – Jest też inny punkt widzenia na sprawę, może nieco bardziej frywolny – zdecydował się wreszcie wrzucić resztkę cygara do chińskiego wazonu. – Markiz miał niemałą skłonność do płci przeciwnej... Rozumie pan, do czego zmierzam. Może jakiś zazdrosny mąż... Wie pan. Splamiony honor i tak dalej. Fechtmistrz zamrugał oczami. Byłoby to, jego zdaniem, wyjaśnienie w najgorszym guście. – Boję się, panie Campillo, że i tutaj nie będę mógł być panu pomocny. Powiem panu tylko, że wedle mego rozeznania Luis de Ayala był dżentelmenem w każdym calu – spojrzał w wodniste oczy naczelnika policji, następnie przeniósł wzrok wyżej, na nieco przekrzywioną peruczkę. Nabrał więcej śmiałości, do tego stopnia, że dalsze słowa wypowiedział głośniejszym, trochę nawet wyzywającym tonem. – Z drugiej strony mam wrażenie, że sam także zasługuję na podobną opinię z pańskiej strony i wystrzegałbym się paskudnych plotek w tej sprawie. Jego zakłopotany rozmówca z miejsca poprosił o wybaczenie, dyskretnie poprawiając końcami palców perukę na głowie. Rzecz oczywista. Nie należy rozumieć jego słów opacznie. To czysta formalność. Jakżeby śmiał insynuować... Don Jaime ledwie go słuchał. W duchu toczył ostrą walkę z samym sobą – bądź co bądź świadomie ukrywał cenne informacje, które być może wyjaśniłyby motyw tragedii. Pojął, że usiłuje ochronić kogoś, czyj niepokojący obraz natychmiast stanął mu przed oczami, kiedy tylko ujrzał na podłodze trupa. Ochronić? Jeśli jego domysły szły właściwym tropem, w grę wchodziła nie ochrona, ale przemożna chęć ukrycia tej osoby. Taki postępek pozostawał w niezgodzie nie tylko z prawem, lecz przede wszystkim z zasadami moralnymi, jakie stanowiły treść jego własnego życia. W każdym razie nie należało się spieszyć. Analiza sytuacji wymaga czasu. Campillo przyglądał mu się teraz uważnie, marszcząc lekko brwi i bębniąc palcami w oparcie fotela. W tym momencie don Jaime zdał sobie sprawę, że w oczach wymiaru sprawiedliwości sam też należy do grona podejrzanych. Ostatecznie don Luisa de Ayala zabito floretem. I wówczas naczelnik policji wypowiedział słowa, których fechtmistrz obawiał się od początku rozmowy: – Zna pan niejaką Adelę de Otero? Serce starego nauczyciela szermierki zamarło na mgnienie, po czym zaczęło walić ze zdwojoną siłą. Zanim odpowiedział, musiał przełknąć ślinę. – Tak – rzekł z całą zimną krwią, na jaką było go stać. – Pobierała u mnie lekcje. Campillo pochylił się ku niemu z żywym zainteresowaniem. – Nie miałem pojęcia. Już nie pobiera? – Nie. Zrezygnowała z moich usług parę tygodni temu. – Ile dokładnie? – Nie wiem, jakieś półtora miesiąca. – Dlaczego? – Nie wiem niestety