Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zawahała się przez chwilę, wreszcie podjęła decyzję. – Prefekt na pewno chętnie nas przyjmie – oznajmiła – ze względu nie tylko na długoletnią przyjaźń, ale i na wieści, które przynoszę. – Czego dotyczą? – Ao Hidis i Belhadada. W przeciwieństwie do jej towarzyszy żołnierz nie okazał zdziwienia. Pokręcił głową i otworzył usta, ale zaraz zamknął je z powrotem, bo mężczyzna i jedna z kobiet, z którymi dyskutował za bramą, zbliżyli się do nich. Prawdopodobnie usłyszeli rozmowę, bo starszy człowiek zapytał: – Co wiesz o Belhadadzie? – Ta kobieta – odpowiedział strażnik – twierdzi, że gościła kiedyś prefekta w Aleksandrii i że ma coś do powiedzenia o arabskich rozbójnikach. – Jak ci na imię? – spytał mężczyzna. – Kleopatra. – No pewnie, jak inaczej mogłaby się nazywać egipska księżniczka? – roześmiał się. – Ale co wiesz o Belhadadzie? – powtórzył. – Czy musimy rozmawiać o tym na ulicy? Kobieta położyła rękę na ramieniu mężczyzny i popatrzyła na Kleopatrę jasnymi, szaroniebieskimi oczami. – Kleopatra z Aleksandrii? Przynosisz jakieś nowiny o Ao Hidis? Rzeczywiście to niezbyt dobre miejsce na takie rozmowy – odparła. Mówiła biegle po grecku, ale jej akcent zdradzał rzymskie pochodzenie. Obrzuciła pozostałe osoby szybkim, nieco lekceważącym spojrzeniem. Wyglądała na silną, zdecydowaną i inteligentną. Jej postawa i zachowanie wskazywały na pochodzenie z rodu rzymskich patrycjuszy. Kleopatra zastanawiała się, co ją sprowadziło do obozu wojskowego. – Hej, ty! – zwróciła się kobieta do strażnika. – Zaprowadź ich do Tarkwiniusza. Niech ich gdzieś umieści – potem zwróciła się do Kleopatry i chłodnym, obojętnym głosem powiedziała: – Słyszałam o tobie. Dlatego... zobaczymy – odwróciła się i wraz ze swoim towarzyszem odeszła w głąb dziedzińca. – Kto to taki? – spytała Kleopatra. – Klaudia Prokula. – Kto to jest Klaudia Prokula? – Zona prefekta. ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Więźniowie Belhadada Chwalmy niezbadane wyroki nieśmiertelnych, którym podobało się oprócz głodu, pragnienia, utraty świadomości i świerzbu dać nam jeszcze książąt. ANONIMOWA INSKRYPCJA NAGROBNA Jechali osiem dni, prawie cały czas na północ. Przywódca, Didhama, nie zdradził celu podróży i w ogóle prawie nic nie mówił. Wyruszali w drogę za dnia, nocą odpoczywali – jak podejrzewał Demetrios, z dwóch powodów. Ze względu na jakość dróg po zachodzie słońca nie dało się podróżować. Poza tym bandyci odczuwali wiosnę jako chłodną porę roku. Może za dwa miesiące upał zacząłby im trochę przeszkadzać, ale na razie marzli w nocy. Porwanych nie traktowano najgorzej. Właściwie strażnicy prawie się nimi nie interesowali. Rozdzielali ich tylko, żeby nie jechali obok siebie i nie mieli okazji do rozmowy. Na postojach ich związywali. Pęta były oczywiście niewygodne, ale nie powodowały żadnych obrażeń. Nie służyły jako narzędzia tortur, miały tylko uniemożliwić ucieczkę. W czasie odpoczynku zawsze ktoś pilnował, żeby się nie porozumiewali. Demetrios nie musiał naradzać się z Ravim czy Glauke ani też prosić Arabów o wyjaśnienia, żeby się zorientować, dokąd jadą. Wiedział, że cały czas podążają na północ. Dalej na wschód, w kraju Nabatejczyków, też rządziło paru książąt, którzy napadali na karawany, ale ci nie mogli sobie pozwolić na wysłanie trzydziestu uzbrojonych ludzi. Gdyby tylko spróbowali, nabatejski król Aretas natychmiast by się z nimi rozprawił. Co innego na północy. To tam właśnie znajdowało się Ao Hidis, stolica Belhadada. Jechali prawdopodobnie drogą leżącą na wschód od starego szlaku handlowego i użytkowaną chyba tylko przez rozbójników. Wiodła przez pustynie, wśród piasku i skalistych dolin. Przy zakrytych studniach widzieli czasami kilka śladów końskich kopyt, ale nigdzie nie znaleźli wielbłądziego nawozu ani śladów tych zwierząt. Demetrios zastanawiał się, dlaczego trzydziestu doświadczonych i uzbrojonych wojowników wyprawiło się tak daleko na południe tylko po trzy osoby. Czy rzeczywiście Belhadad wysłał ich tak daleko, żeby zgarnęli ich troje i niewielką sumę pieniędzy? Czemu nie porwali wszystkich albo po prostu nie obrabowali ich ze wszystkiego i nie pozabijali? Tylko jedno wyjaśnienie wydawało się logiczne: ich zadanie polegało właśnie na sprowadzeniu tych konkretnych ludzi. Tylko po co? Dlaczego wybrali Glauke? To, że zainteresowali się ładną i najmłodszą z dziewcząt, wydawało się zrozumiałe. Ale bardziej opłacałoby im się porwanie księżniczki, bo dawało nadzieję na wyłudzenie okupu. Porywacze nie pytali jednak ani o imiona, ani o zamożność i rangę. Z tego wynika, że nie zamierzali żądać pieniędzy za uwolnienie więźniów