Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Odpocznij. Jutro czeka cię dużo pracy. Głucha dozorczyni dojrzała mnie z daleka i otworzyła bramę. Prze- chodząc uśmiechnąłem się do niej, a ona najpierw znieruchomiała z ręką na klamce, a po chwili — jakby przyporhinając sobie dawno za- pomniany odruch — odwzajemniła uśmiech. Będąc już na ulicy, od- wróciłem się i dostrzegłem ją, szarą i maleńką na tle pierwszego gma- chu, zastygłą w tej samej pozie. Przysiągłbym, że jeszcze uśmiechała się kącikami ust. Z dołu nadchodziła znajoma trójka dzieci, a kilkadziesiąt kroków za nimi opiekunka w niebieskim mundurze. Minęli mnie i skręcili ku budynkom instytutu, ja zaś przeszedłem na drugą stronę ulicy, aby przyjrzeć się ruinom dziwnej budowli z ciosanego kamienia. Przez wyrwę w murze i otwory po wypalonych oknach widać było wewnę- trzne ściany pokryte złuszczonymi malowidłami. Różnobarwne odłam- ki szkła chrzęściły pod butami, gdy kluczyłem pośród gruzów i kawał- ków przeżartej rdzą blachy, by popatrzeć na nie z bliska, doszukać się sensu w ocalałych fragmentach krajobrazów, ciał i przedmiotów. Niebezpieczeństwo wyczułem chyba o ułamek sekundy wcześniej, zanim usłyszałem gardłowy okrzyk i świst rozcinanego powietrza nad głową. Gwałtowny skręt tułowia, cień przelatujący tuż obok ramienia, chmura pyłu od uderzenia w gruzowisko. Skoczyłem butami na koniec stalowego prętu, a napastnik wypuścił go z rąk i rzucił mi się do gardła. Z łatwością trafiłem go pięścią w podbródek; obróciło go do mnie tyłem i bezwładnie osunął się na bruk. Leżał na plecach, dysząc ciężko i patrząc na mnie z nienawiścią — mały, zasuszony człowieczek w łachmanach. Zapamiętałem tylko jego paznokcie zakrzywione w długie szpony i wielkie, rozgorączkowane oczy. Widziałem je jeszcze idąc wzdłuż ściany zdziczałych róż, spoglą- dały z ciemnych sieni starych domów, spoza firanek i.zasłon. Uwolni- łem się od nich dopiero w podziemnym przejściu na skrzyżowaniu, gdy wzrok spoczął na ledwie czytelnej tablicy z nazwami ulic rozchodzący- mi się z pobliskiego placu. Szeroka... Nie wypytując nikogo o drogę, trafiłem pod właściwy adres i wkrótce stanąłem przed trzypiętrowym przeszklonym budynkiem z szyldem kasy- na nad bramą. Poprzez firanki parteru widoczne było wnętrze zastawione stolikami i kolejka ludzi przed okienkiem, gdzie wydawano posiłki. Bez emocji przeszedłem przez końcówkę rejestrującą i zająłem miejsce za przygarbionym mężczyzną, o twarzy pozbawionej zarostu i wytrzeszczonych rybich oczach. Czekając na otwarcie okienka obser- wowałem ludzi stojących przede mną; różnice między nimi a bywalcami kantyny w Pierwszej Strefie widoczne były na pierwszy rzut oka — tam schodził się szary tłumek ludzi stojących u schyłku życia, tutaj zaś prze- ważali ludzie młodzi i w średnim wieku. Przy samym okienku zebrała się milcząca grupka kobiet zapatrzonych w matową szybę, zza której dobiegały odgłosy kuchni. Usłyszałem skrzypienie wahadłowych drzwi, odgłos zbliżających się kroków i cichą rozmowę za plecami. Wkrótce umilkła, lecz miałem wrażenie, że ludzie stojący za mną wymieniają jakieś uwagi posługując się gestami i mimiką. Chcąc się upewnić, spojrzałem w lustro zawieszo- ne na ścianie i zobaczyłem dwóch młodych mężczyzn; jeden z nich trzy- mał palec na ustach w geście nakazującym milczenie,-drugi zaś wtulił głowę w ramiona i zanosił się tłumionym śmiechem. Ruch zrobił się koło okienka, czyjeś ręce unosiły drewnianą ramę i zaczęło się wydawanie obiadów. Zaledwie dotarłem z tacą w kąt sali, zjawili się ci dwaj z kolejki i usiedli obok mnie, mimo iż wokół stały same wolne stoliki i musieli przeciskać się obok nich, aby dotrzeć do najdalszego. Ten, który poprzednio nakazywał drugiemu milczenie, te- raz wyjął z kieszeni kawałek zatłuszczonego papieru i coś na nim noto- wał. Kiedy skończył, położył zapisany świstek koło mojego talerza i wskazał nań palcem. Kolego, chcemy ci coś powiedzieć. Zdejmij eskę i wyłącz. Nie wiedziałem, jak się zachować. Odłożyłem łyżkę i spojrzałem temu człowiekowi prosto w oczy. Spokojnie wytrzymał mój wzrok, po czym odwrócił się profilem, a końcami palców dotknął swojej głowy w miejscu, gdzie ja miąłem umocowany mikrodysk. Widząc moją nie- pewność, jeszcze raz sięgnął po papier i dopisał: Jesteśmy z Oddziału. Tak samo jak ty