Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
To na pewno oszczędzi mi mierzenia i chodzenia po mieście. Pospiesznie ogląda się przez ramię. — Kiedy jesteśmy sami, możesz mi mówić Michelle albo Fiołku, jak wolisz. Mamusia ciągle się boi, że za bardzo się zaprzyjaźnię z naszymi amerykańskimi gośćmi. Znowu się uśmiecha. Próbuję odpowiedzieć „znaczącym” uśmiechem Ronalda Colemana i wycofać się ze sklepu, ale omal nie przewracam przy tym kolekcji wiecznych piór ustawionych na wystawie przy drzwiach. Znajduję bibliotekę, pani za biurkiem rzeczywiście już na mnie czeka. Pokazuję jej kartkę, którą dała mi Michelle, rzuca na nią pospieszne spojrzenie i wycofuje się do sąsiedniego pokoju. W bibliotece jest najwyżej tysiąc książek i trochę czasopism oraz coś, co, jak sądzę, można by nazwać archiwum. Właśnie w tej części pomieszczenia znika bibliotekarka. Wyciąga trzy kartonowe teczki i wraca do dzielącego nas wąskiego kontuaru przypominającego półkę. Kontuar umocowany jest na zawiasach, można go więc uchylić, aby wejść do „biblioteki”. Pani otwiera pierwszą teczkę i rozkłada ją przede mną. To jest dokładnie to, czego potrzebuję. Trafiłem na żyłę złota. Leżą przede mną wspaniałe mapy topograficzne miasteczka i okolic. Wszystko narysowane jest w skali. Wpatruję się z podziwem w rysunek. Wykonano go z większą troską i talentem, niż ja byłbym w stanie włożyć w tę pracę. Uśmiecham się do bibliotekarki. — Czy nie będzie pani miała nic przeciwko temu, że skopiuję te mapy? Mój dowódca polecił mi przygotować plan miasta do celów obronnych. Bibliotekarka przygląda mi się z uśmiechem. Później jednak ściąga wargi. —Tak, ale nie wolno panu wynosić ich z biblioteki. To zabronione. Będzie pan musiał pracować tutaj. Jest mi to jak najbardziej na rękę. Nie mam przecież najmniejszej ochoty pracować w polu lub w fabryce pełnej żołnierzy, którzy zachowują się jak zwierzęta. — Ale czy nie będę pani przeszkadzał? Byłbym bardzo wdzięczny, gdybym mógł pracować właśnie tutaj. Unosi kontuar i wpuszcza mnie do środka. Zdejmuje książki z jednego ze stołów. — Czy wystarczy panu tyle miejsca do pracy? Upewniam ją, że to więcej, niż mogłem się spodziewać. Bibliotekarka przenosi teczki na mój stół, a ja rozkładam na nim moje przybory. Pracuję przez pozostałą część popołudnia. Nikt nie przychodzi do biblioteki. Może jest to biblioteka publiczna, ale wygląda mi na to, że publiczność nie domyśliła się jeszcze, jak należy z niej korzystać. Pozostałe plany są równie dobre. Drugi przedstawia wszystkie budynki publiczne. Wpisano nawet datę budowy. Trzeci podaje nazwiska właścicieli albo nazwę firmy mieszczącej się w danym budynku oraz rodzaj nawierzchni każdej drogi czy ścieżki. Decyduję się połączyć wszystkie trzy plany w jeden. Posługując się kalką kreślarską, wykonuję pierwszą kopię, którą wykorzystuję później do narysowania tuszem „oryginału”. Mając do dyspozycji takie materiały, będę miał się naprawdę czym pochwalić, kiedy skończę. Mogę pracować nad tym kilka tygodni, oczywiście jeśli będziemy stacjonować tutaj dostatecznie długo. Może uda mi się przygotować tak wspaniały zbiór planów, że przeniosą mnie z plutonu zwiadowczo–rozpoznawczego do S2, a może nawet do G2. Już sama ta myśl wystarczy, bym zabrał się porządnie do roboty. Wielki drewniany zegar wiszący na ścianie pokazuje wpół do szóstej, kiedy bibliotekarka mówi, że musi już zamykać. Mówi to w taki sposób, jak gdyby uważała, że wyrzucając mnie z biblioteki, uniemożliwia mi wykonanie niezwykle ważnego zadania bojowego, tak mi się przynajmniej wydaje. Przez cały dzień nawet się do mnie nie zbliżyła. Może obawia się, że zobaczy coś, czego w żadnym wypadku nie powinna oglądać? —Czy mógłbym zostawić moje rysunki w bibliotece? — Oczywiście, tylko czy jest pan pewien, że będą tutaj całkowicie bezpieczne? — Tak będzie mi najwygodniej. O której pani jutro otwiera? Powtarza wyuczoną odpowiedź: — Biblioteka jest otwarta od dziewiątej do dwunastej i od drugiej do szóstej codziennie z wyjątkiem sobót i niedziel. W soboty jest otwarta przez cały dzień, od dziewiątej do szóstej. W niedziele biblioteka jest nieczynna. Jeśli jednak pan sobie życzy, może pan przychodzić tutaj i pracować, kiedy pan tylko chce. Zostawię klucze Michelle Henderson, a ona wpuści pana do środka. Nawet nie marzyłem o czymś takim. Ronald Coleman byłby ze mnie dumny