Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Ale jeżeli zło istnieje, to może być . większe i mniejsze. Wielki diabeł — Behemot — który operuje w wielkich zbrodniarzach — i mały... może się „Piwko" nazywa? — który nam podsuwa drobne zadowo- lenia. Ojciec Suryn pokiwał przecząco głową. — O nie, ojcze, nie! Szatan, gdy wejdzie w człowieka, ogarnia go całkowicie. Staje się jego drugą naturą, co mówię: drugą! Pierwszą! Tym samym człowiekiem. Duszą jego duszy. O, jakież to potworne! Zakrył sobie twarz rękami. Ksiądz proboszcz popatrzył na niego uważnie, choć z ukosa. Potem wykrzywił wargi w kształt podkowy, jakby powiedział: przepadło! Wreszcie przerwał milczenie: — Pisał do mnie ksiądz prowincjał przez jednego pąt- nika. Pisał, że przyjedzie tu za parę tygodni. Ksiądz Suryn opuścił dłonie i z lękiem spojrzał na rozmówcę. — A ja tutaj sam, mądry jak przedtem — szepnął. — Cóż robić? Wyroki boskie. — Ale że Bóg to dopuszcza... — Tsss — ksiądz położył palec na ustach — tsss, nie bluźnij. Bliski jesteś bluźnierstwa. Ksiądz Suryn znowu zakrył twarz rękami. Jęknął roz- paczliwie. — Co ja mam robić? Co ja mam robić? Proboszcz uśmiechnął się: 354 — Przede wszystkim wypić to piwo. Wzmocnić się. Zmizerniałeś w tych opresjach, księże kapelanie. A potem, wyszedłszy ode mnie, pójść na daleką przechadzkę, drogą na Smoleńsk, do lasu. Zobaczyć, jak świat wygląda. Teraz wprawdzie jesień, ale każda pora roku ma swoje uroki. Grzyby są teraz w lesie... Wczoraj z Aluniem przynieśliśmy cały koszyk. Dzisiaj mieliśmy przy poście doskonałą po- trawkę z grzybami... — Grzyby — powiedział ojciec Suryn z niedowierza- niem, jak gdyby nie wierzył, że istnieją jeszcze takie rzeczy na świecie. — Nie martw się — ciągnął ksiądz Brym — nie martw się. Jest u nas tutaj cadyk — żydowski cudotwórca — on zawsze mówi: „Zmartwienie, to nie trzeba mu drzwi ot- wierać, ono samo przez okno wejdzie..." Ksiądz Suryn odjął ręce od twarzy i znowu przecząco pokiwał głową. — Ach, to okropne. Widok tego cierpienia. Jakże się męczą te niewiasty. I dlaczego? W dodatku te publiczne egzorcyzmy, ludzie się schodzą jak na dziwowisko... Ksiądz Brym westchnął: — No, tak — powiedział. — Ja sam nieraz o tym myślałem. Te baby... przepraszam, te panny takie są roz- ognione jak linoskoczki. Wszyscy na nie patrzą jak na teatrum króla Władysława. Ho-ho-ho! Ha-ha-ha! i pytania po próżnicy im się stawia... Podobnoś wziął matkę Joannę na osobność? — dodał po chwili dość podejrzliwie pro- boszcz. — Ja myślę — z prostotą odparł ksiądz Suryn — że tak na osobności można w to naczynie wlać więcej miłości, więcej nadziei. Przepędzić snadniej tę pychę haniebną, jaka w niej siedzi. A co to za cadyk? — dodał na zakończenie. — A jest tutaj — odpowiedział proboszcz. — Żydzi się do niego zjeżdżają aż z Wilna i Witebska. Taki to jest, nawet niestary człek, nazywa się reb Isze z Zabłudowa. Mądry, 23* 355 powiadają, człowiek. Talmud zna cały na pamięć, jak tam oni wszyscy. — Reb Isze z Zabłudowa — w zamyśleniu powtórzył ksiądz Suryn. — Idź, idź, ojcze — powiedział proboszcz patrząc na oczy kapelana, które błądziły w przestrzeni, nigdzie nie znajdując oparcia — przejdź się. Dzień dzisiaj ładny, nie pada. Rozejrzyj się po miasteczku. Ksiądz Suryn podniósł się. Uściskał proboszcza. — Szkoda, żeś tego piwa nie wypił — powiedział ksiądz Brym z głębokim żalem. — Nie, ja nie... — smutno uśmiechnął się ksiądz Suryn i wyszedł. W sieni natknął się na Krysię, która z wielką konewką w ręku stała pośrodku i krzyczała: — Hu! hu! — Co ty robisz? — zapytał się małej. — Wilki straszę — odpowiedziała. — Alunio poszedł na polowanie. I w dalszym ciągu machała konewką i uderzając po niej piąstką, wołała: — Hu! hu! Ojciec Suryn wzruszył ramionami. Nie rozumiał tej za- bawy. W gruncie rzeczy — tak sobie pomyślał — nie było mniej prawdy w tym straszeniu wilków niż w wy- ganianiu diabłów... Przeląkł się tej myśli. Wydęte policz- ki Krysi wzruszyły go jak wydęte policzki aniołków, które fruwały przed Matką Bożą na obrazie w klasztor- nym kościele. „Dzieci są jak anioły" — pomyślał znowu. „Czymże innym są anioły, jak nie dziećmi bożymi?" Może w tej dziecinnej wołaninie „hu! hu!" jest więcej hołdu dla Stwórcy... Przypomniał sobie, że matka Joanna pokazywała, w jaki sposób Trony i Serafiny oddają hołd Panu Zastępów, i nagle mrówki strachu przebiegły mu po ciele. Od fary poszedł w dół — ku rzeczułce, za którą zaczy- nała się droga do lasu. Zszedł i na moście, pośród pół- 356 zielonych drzew i żółtych krzaków, ujrzał stojącego Kaziu- ka. Chłopiec zdjął baranią czapkę i pozdrowił go. — Niech będzie pochwalony. — A co ty tu, Kaziuk, robisz? — spytał ksiądz Suryn. — Na gospodarza czekam, ma ze Smoleńska jechać. Pani kazała. — Z towarami? — Tak, niby. A tu na moście to nie zawsze bezpieczne. — O! — Takie gadanie. Jeszcze tu nigdy nic nie widziałem. — A co tam u was słychać? Gospodyni zdrowa? — A zdrowa