Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Mord, odprowadź go z powrotem do podniebnej celi — rozkazał Petyr. — Tak jest, panie. — Mord złapał brutalnie Marilliona za kołnierz. — Dość gadania. Sansa ze zdumieniem zauważyła, że zęby klucznika są złote. Wszyscy przyglądali się, jak Mord pół pcha, pół wlecze minstrela ku drzwiom. — Ten człowiek musi umrzeć — oznajmił ser Marwyn Belmore, gdy obaj wyszli. — Powinien wyfrunąć przez Księżycowe Drzwi w ślad za lady Łysą. — Bez języka — dodał ser Albar Royce. — Bez swego kłamliwego, szyderczego języka. — Wiem, że byłem dla niego zbyt łaskawy — zgodził się Petyr Baelish przepraszającym tonem. — Prawdę mówiąc, lituję się nad nim. Zabił z miłości. — Z miłości czy z nienawiści, musi umrzeć — powtórzył Belmore. — Wkrótce umrze — stwierdził bez ogródek lord Nestor. — Nikt nie wytrzymuje długo w podniebnych celach. Usłyszy zew błękitu. — To możliwe — zgodził się Petyr Baelish. — Ale tylko Marillion potrafi odpowiedzieć, czy go usłucha. — Skinął dłonią i jego strażnicy otworzyli drzwi na przeciwległym końcu komnaty. — Szlachetni panowie, z pewnością czujecie się znużeni po wspinaczce. Przygotowano dla was pokoje, w których spędzicie noc, a w Dolnej Komnacie czekają jadło i wino. Oswellu, wskaż gościom drogę i dopilnuj, by mieli wszystko, czego im trzeba. — Spojrzał na Nestora Royce’a. — Wasza lordowska mość, czy zechcesz wypić ze mą w samotni puchar wina? Alayne, słodziutka, chodź, będziesz nam nalewać. Na kominku w samotni płonął słaby ogień. Czekał tam na nich dzbanek wina. Złote arborskie — pomyślała Sansa. Napełniła puchar lordowi Nestorowi, a Petyr poruszył kłody żelaznym pogrzebaczem. Lord Nestor zajął miejsce obok kominka. — To jeszcze nie będzie koniec — oznajmił Petyrowi, jakby Sansy tu nie było. — Mój kuzyn pragnie osobiście przesłuchać minstrela. — Spiżowy Yohn mi nie ufa — przyznał Petyr, odsuwając kłodę na bok. — Przybędzie tu z większymi siłami. Symond Templeton z pewnością się do niego przyłączy i obawiam się, że lady Waynwood również. — I lord Belmore, młody lord Hunter, Horton Redfort. Przyprowadzą ze sobą Silnego Sama Stone’a, Tollettów, Shettów, Coldwaterów oraz paru Corbrayów. — Jesteś dobrze poinformowany. Których Corbrayów? Chyba nie lorda Lyonela? — Nie, jego brata. Ser Lyn nie lubi mnie z jakiegoś powodu. — Lyn Corbray to niebezpieczny człowiek — stwierdził z zawziętością w głosie lord Nestor. — Co zamierzasz zrobić? — Nie zostaje mi nic innego, jak przywitać ich miło, jeśli tu przybędą. Petyr poruszył raz jeszcze pogrzebaczem, a potem odłożył go na bok. — Mój kuzyn zamierza pozbawić cię pozycji lorda protektora. — W takim przypadku nie będę mógł go powstrzymać. Mój garnizon składa się z dwudziestu ludzi. Lord Royce i jego przyjaciele mogą zwołać dwadzieścia tysięcy. — Petyr podszedł do dębowego kufra stojącego pod oknem. — Spiżowy Yohn zrobi, co zechce — ciągnął, klękając. Otworzył skrzynię, wyjął z niego zwój i podał go lordowi Nestorowi. — Wasza lordowska mość, oto dowód miłości, jaką darzyła cię moja pani. Sansa przyglądała się, jak Royce rozwija zwój. — To... to niespodziewane, wasza lordowska mość. Dziewczyna ze zdumieniem zauważyła łzy w jego oczach. — Niespodziewane, ale zasłużone. Moja pani ceniła cię najwyżej ze swych chorążych. Mówiła, że jesteś kowadłem, które bierze na siebie przeznaczone dla niej ciosy. — Kowadłem. — Lord Nestor poczerwieniał. — Naprawdę tak powiedziała? — Powtarzała to często. A to... — Lord Petyr wskazał na zwój. — ...to jest dowód. — Dobrze... dobrze jest to wiedzieć. Wiem, że Jon Arryn cenił moje usługi, ale lady Lysa... odrzuciła mnie, gdy poprosiłem ją o rękę, i obawiałem się... — Na czole lorda Nestora pojawiły się zmarszczki. — Widzę pieczęć Arrynów, ale podpis... — Lysa padła ofiarą morderstwa, nim przedstawiono jej dokument do podpisu, podpisałem go więc jako lord protektor. Wiem, że tego właśnie by pragnęła. — Rozumiem. — Lord Nestor zwinął dokument. — Jesteś... obowiązkowy, wasza lordowska mość. A także niepozbawiony odwagi. Niektórzy uznają tę decyzję za niestosowną i obciążą cię za nią winą. Tytuł kasztelana nigdy nie był dziedziczny. To Arrynowie otwierali Bramy, w dniach, gdy jeszcze nosili Sokolą Koronę i władali Doliną jako królowie. Orle Gniazdo było ich letnią siedzibą, ale kiedy zaczynały padać śniegi, dwór przenosił się na dół. Niektórzy powiedzą, że Bramy były równie królewskie jak Orle Gniazdo. — W Dolinie nie było króla już od trzystu lat — przypomniał mu Petyr Baelish. — Odkąd nadeszły smoki — zgodził się lord Nestor. — Ale nawet później Bramy pozostały zamkiem Arrynów. Jon Arryn był ich kasztelanem, dopóki żył jego ojciec. Gdy został lordem, przyznał ten zaszczyt swemu bratu Ronnelowi, a potem swemu kuzynowi Denysowi. — Lord Robert nie ma braci, tylko odległych kuzynów. — To prawda. — Lord Nestor ścisnął mocno dokument. — Nie powiem, że na to nie liczyłem. Podczas gdy lord Jon władał królestwem jako namiestnik, ja sprawowałem rządy nad Doliną w jego imieniu. Zrobiłem wszystko, czego ode mnie żądał, i nie prosiłem o nic dla siebie, ale, na bogów, zasłużyłem na to! — W istocie — zgodził się Petyr. — A lord Robert śpi spokojniej, wiedząc, że u stóp jego góry czuwa niezawodny przyjaciel. — Uniósł puchar. — Wznieśmy toast, wasza lordowska mość