Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie znaczy to jednak wcale, jeśli już dyskutujemy o abstynencji, że Uniwersytet Cornella mógłby rywalizować z Uniwersytetem Orał Ro- berts*. Jednak noc, w czasie której większość studentów zajmowałaby się seksem, uważałbym za coś wyjątkowego, zaś taką, gdy robiliby to niemal wszyscy, za istny cud. Przyjrzyjmy się zatem, jak rodzi się cud: dokładnie w chwili, gdy w Fevre Dream George pocałował Kaliope, na autostradzie na północ od Itaki zderzyły się dwie ciężarówki cysterny. Jedna z nich należała do na- ukowego zespołu badawczego i przewoziła tysiąc galonów doświadczal- nego ludzkiego feromonu. Druga należała do jakiejś fabryki i transporto- wała jeden z podstawowych składników chemicznych, używany do produkcji dezodorantu do kobiecej higieny osobistej. Zaraz po kolizji opa- * Orał Roberts - ur. w 1918 r kaznodzieja amerykański, który wędrował od końca lat 40. po USA ze swoją misją objazdową w namiocie (przyp. tłum.). ry obu substancji zmieszały się i utworzyły niewidzialną chmurę, którą wiatr uniósł na południe. Wszędzie tam, gdzie się pojawiła, powodowała obniżenie standardów moralnych, wywołując erekcje i twardnienie sutków. Mniej więcej około jedenastej trzydzieści obłok przepływał nad Północ- nym kampusem. Już przed północą w studenckim sklepiku wykupiono na pniu cały zapas prezerwatyw, a ci klienci, którzy przyszli za późno, mu- sieli zdać się na improwizację. Tuż przed zamknięciem najbardziej poszu- kiwanym artykułem były gumowe rękawice. Wiatr wciąż wiał i chmura przesunęła się nad Zachodnim kampusem, płynąc wolno nad Itaką i wywołując coraz większą gorączkę seksualną. Było to istne zrządzenie Opatrzności, noc stworzona do kochania się lub tylko radosnego pieprzenia i doprawdy wielka szkoda, że nie zostało to ujęte w żadnych statystykach. Masters i Johnson z pewnością wiele by za- płacili za te dane. Tak, to doprawdy zakrawa na ironię, że chociaż szczegó- łowe opisanie tej nocy zajęłoby całe tomy, to jednak najbardziej inten- sywne emocjonalnie spotkanie, jakie się wtedy odbyło, nie miało nic wspólnego z obłokiem feromonu. Ten zaszczyt spotkał pewnego powie- ściopisarza, który mieszkał samotnie w zabytkowym, żółtym domu na Ste- wart Avenue, i który tej nocy nie potrzebował żadnej pomocy ze strony rozpylonych w atmosferze chemikaliów. Do Stephena Titusa George'a uśmiechnęło się wreszcie szczęście. II George znalazł się w domu jeszcze przed północą, rozpamiętując nie- dawno przeżytą rozkosz i zastanawiając się, dlaczego nie potrafi tego opi- sać. W końcu zdecydował, że najlepiej będzie, jeśli zachowa wszystkie wspomnienia związane z „kobietą z Fevre Dream" w pamięci i wróci do nich dopiero wówczas, gdy ona sama pojawi sie jeszcze raz. Zaglądając do szafek kuchennych i lodówki w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, za- dumał się nad niedoskonałościami języka angielskiego. Szczególnie zaj- mował go problem, który pojawił się już w szkicu nie napisanej nigdy po- wieści pod tytułem „Zazdrość Wenus", dotyczący słowa „pieprzyć" - kostropatego, aroganckiego bękarta, pozbawionego najmniejszego nawet odcienia subtelności lub elegancji (sformułowania kochać się lub upra- wiać miłość sprawiały innego typu kłopoty, sugerując, że czynności tej towarzyszy uczucie, które nie zawsze występowało). Sytuacja jeszcze się pogarszała, gdy ktoś chciałby szczegółowo opisać, co dzieje się między dwoma partnerami, gdyż język angielski posiada równie niezręczne słowa na opisanie anatomii seksualnej. Piersi brzmiały nawet dobrze, jednak już cała reszta miała wydźwięk albo chłodno naukowy - penis, clitoris, po- śladki - albo kojarzyła się z bluzgami charakterystycznymi dla brookliń- skiego taksówkarza, na przykład fiut. George'a zawsze zastanawiało, jak poważny pisarz może użyć słowa fiut. „Ależ to powinno brzmieć głupio, nie wiedziałeś o tym? - próbowała mu to kiedyś wyjaśnić Afrodyta. - Przecież to jedna z najzabawniej wyglądających rzeczy, jaką stworzył Pan Bóg"- Może to i prawda, ale nie chciało mu się wyjaśniać, że na określe- nie kobiecych genitaliów istnieje około sześciu milionów równie głupich eufemizmów. - Tak - powiedział do siebie George, wkładając do tostera dwie grzanki - w porządku, ale chciałbym wiedzieć, jak ona ma na imię. Nie możesz zapomnieć o pięknej kobiecie, która niedawno pocałowa- ła cię w ciemnościach, zwłaszcza że była to najpiękniejsza kobieta na świe- cie. Pomimo wysiłków, Kaliope znowu opanowała jego myśli. Zresztą, czy ktoś się tym przejmuje, że nie można poważnie pisać o seksie? Powieść „Zazdrość Wenus" została na razie odłożona do szuflady, ale miał prze- cież inne pomysły, nie musi wcale myśleć o tej cholernej Wenus i jak do diabła ona się nazywa? George był wprost chory, że tego nie wie, zresztą nie tylko tego. Wyjął z lodówki mleko w kartonie i postawił na stole. Przyjemne, pół- galonowe opakowanie z uśmiechniętą krową na obrazku. - Nie mam pojęcia, co to jest - powiedział do uśmiechniętej krowy